FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Coraz więcej Amerykanów wybiera życie w swoim samochodzie

„Nieważne czy stracę pracę, czy na rynku będzie krach, czy ceny nieruchomości się załamią – i tak zawsze będę miała miejsce do życia" – mówi Christine, która wynajęła swój dom i mieszka w vanie

Chris Trenschel i Tamara Murray myśleli, że ich życie jest perfekcyjne. Mieli udane kariery – Trenschel był analitykiem budżetowym pracującym dla San Francisco, a Murray była wicedyrektorem agencji PR. Wzięli ślub, kupili mieszkanie. Szastali pieniędzmi w topowych lokalach. Był tylko jeden problem: „W dwóch słowach" – powiedziała mi Murray – „byliśmy martwi w środku".

Żeby się utrzymać, musieli grać według reguły „najpierw praca, potem wszystko inne". Po kolejnej nocy z pizzą i Netflixem zadali sobie w końcu pytanie „Co my w sumie robimy ze swoim życiem?".

Reklama

„Czuliśmy, że marnujemy swoją młodość" – wyjaśniła Murray. „Podróżowanie, poznawanie nowych kultur, nowych ludzi, zdobywanie niebanalnych doświadczeń – te rzeczy są dla nas ważne". Zaoszczędzili trochę pieniędzy, rzucili pracę i zrobili duży krok w nieznane. Po roku podróżowania po Ameryce Łacińskiej kupili czerwonego minivana – Kię Sedonę – i zamienili ją w kampera. Teraz oboje mają zdalne prace – Murray pracuje jako wolny strzelec w komunikacji, Trenschel prowadzi i promuje strony z handlem internetowym – a poza tym podróżują po Ameryce Północnej, skupiając się na tym, co uważają za najważniejsze.

Mimo tego, że życie w vanach, samochodach i innych domach na kółkach zostało spopularyzowane w latach 60. przez hippisów, to dzisiaj tradycja odżywa wśród millenialsów. Niektórzy, jak Rachel Bujalski, która wędrowała po Kalifornii w swojej Toyocie Corolli, prowadząc bloga dla młodych ludzi niemających stałego miejsca zamieszkania, uważają to nawet za „nowy amerykański sen".

„Myślę, że życie w vanie stało się tak popularne, bo jest praktyczne i obiecuje przygody" – powiedział mi Zach Frost, 27-latek, który w samochodzie przemieszkał swoje. „Wielu ludzi w moim wieku utknęło po szyję w pożyczkach studenckich, nie jest w stanie znaleźć pracy i niekoniecznie chce żyć z rodzicami. Mieszkanie w samochodzie jest za to ekscytujące, pozwala na bycie mobilnym i wcale nie kosztuje dużo. Dodatkowo" – mówi Zach. „Możliwość życia i zdalnego pracowania z praktycznie dowolnego miejsca na świecie sprawia, że życie w aucie wydaje się serio atrakcyjne".

Reklama

Obietnica większej mobilności i dużej ilości wolnego czasu przemówiła do Toma Sennetta, 27-letniego twórcy gier wideo, który zdecydował się rzucić swoją pracę dla mieszkania w aucie. Zarabiał dobre pieniądze jako dyrektor produktu w cyfrowej agencji tworzącej aplikacje na smartfony, ale nie czuł się tam spełniony.

„Miałem już dość odkładania bycia szczęśliwym na później tylko po to, żeby spełniać jakieś długoterminowe cele, które i tak mnie nie obchodziły, albo w których spełnienie nie wierzyłem" – wyjaśnił Sennett. „Nienawidziłem chodzić do swojej pracy, więc ją rzuciłem".

Złożył wypowiedzenie, kupił Dodge'a Ram z 2002 roku na Craigslist i wyprowadził się ze swojego mieszkania w Jersey City. Dzisiaj tworzy swoje własne gry wideo, w tym Hate Your Job, opartą na jego doświadczeniu. „Nadal się rozwijam, ale na razie nie żałuję tego wyboru. W końcu poświęcam większość swojego czasu na tworzenie gier".

Jednak życie w aucie nie zawsze jest takie kolorowe. Wystarczy posłuchać historii ludzi, którzy kupowali baniaki z wodą, żeby się do nich załatwiać, brali prysznic tylko na siłowni i ogólnie musieli walczyć o codzienną toaletę. Co więcej, bez unormowanej pracy ani stałego miejsca zamieszkania, życie w aucie może zacząć być nużące. No i nie każdy wybiera tę drogę dla jej romantycznego uroku i braku ograniczeń.

W 2005 Christine On kupiła mieszkanie w Glendale w Kalifornii, gdzie pracowała jako reżyser animacji. Nie kochała jakoś szczególnie swojej pracy, ale musiała poświęcać jej 40 godzin tygodniowo, aby tylko utrzymać mieszkanie – szybko zaczęła żałować, że w ogóle je kupiła. Po kilku latach, gdy u jej ojca zdiagnozowano demencję, wiedziała, że będzie musiała się do niego przeprowadzić do Północnej Kalifornii, ale niechętnie opuszczała życie, do którego zdążyła się już przyzwyczaić.

Reklama

„Nie chciałam wynajmować mieszkania w okolicy, nie chciałam się wprowadzać z powrotem do rodziców i nie chciałam sprzedawać swojego mieszkania, bo było wtedy warte 60% tego, co za nie zapłaciłam" – powiedziała mi. Zdecydowała się wynajmować swój dom i wprowadzić się do Chevroleta Express z 2004, dzięki czemu naraz radziła sobie z hipoteką i mieszkała bliżej swoich rodziców. „Najlepsze jest to, że przy okazji odpadły mi rachunki za prąd i gaz, no i nie musiałam już sprzątać w trzech łazienkach".

Christine odpicowała swojego vana – zamontowała w nim łóżko, bieżącą wodę z zainstalowanego zbiornika, pompę z filtrem i baterię słoneczną, dzięki której miała praktycznie nieograniczony dostęp do prądu. Mimo swoich początkowych wątpliwości, w końcu pokochała życie w aucie. „Wydaje mi się, że najlepszą stroną życia w vanie jest to, że nieważne czy stracę pracę, czy na rynku będzie krach, czy ceny nieruchomości się załamią – i tak zawsze będę miała miejsce do życia" – mówi Christine. „A co najlepsze, teraz mogłabym zamieszkać wszędzie".

Dla większości millenialsów mieszkających w samochodach, decyzja, aby żyć skromnie i w ruchu wywodzi się z niechęci do kultury pracy. Adam, 27-letni inżynier (nie zgodził się na podanie nazwiska ze względu na zatrudnienie), powiedział mi, że wprowadzenie się do vana było jak zresetowanie całego dorosłego życia. „Przeszedłem drogę od inżyniera mechanika z własnym biurem, pracującego codziennie w krawacie, do dobrowolnego bycia bezdomnym, mieszkającym w aucie".

Adam bierze prysznic i myje zęby na siłowni, goli się w publicznych łazienkach, parkuje przed całodobowymi firmami (na wypadek nocnej potrzeby) i wozi jednorazowe słoiki i wiadra w razie nagłych wypadków. Miasta i ciepły klimat ułatwiają mu życie, a sam z reguły łapie się różnych fuch w centrach turystycznych albo zmywa naczynia w restauracjach. „Jeżeli ci zależy – mówi Adam – to uda ci si związać koniec z końcem".

Według niego, jeżeli pracujesz osiem godzin dziennie i doliczysz do tego godzinę na dojazdy, to spędzisz około połowy swojego życia w robocie. O ile naprawdę nie kochasz swojej pracy, oznacza to, że wyrzucasz pół życia do śmieci.

„Z jakiego powodu mamy się zgadzać na to, żebyśmy byli szczęśliwi tylko przez 50% czasu?" – pyta Adam. „Żadna ilość pieniędzy nie przekona mnie, żebym chciał zrezygnować z połowy swojego życia".

David Jagneaux na Twitterze