FYI.

This story is over 5 years old.

18+

Miesiąc w rumuńskim studio seks-kamer

Marius, zanim zaczął pracować jako model, był żołnierzem – ale niski żołd zmusił go do dorabiania w sektorze prywatnym. „W tym kraju, a szczególnie w tej branży, ludzie nie myślą o przyszłości, tylko o tym, co mogą mieć dziś"

Do lipca tego roku dzieliłem mieszkanie w Anglii z dwoma kuzynami, Lorenzem i Alessandro. Nie uprzedziwszy ich o swojej wyprowadzce odpowiednio wcześnie, byłem przekonany, że zostawiam kuzynów na lodzie, jednak okazało się, że nie mogłem wybrać lepszego momentu – Lorenzo i Alessandro powiedzieli mi, że – cytuję – „wyprowadzają się do Rumunii i zakładają tam firmę cateringową". Pomysł ten wydał mi się nie tylko dość kuriozalny, ale przede wszystkim niewykonalny finansowo. Kuzyni zapewniali mnie jednak, że mają wszystko obcykane i że znają typa, który ogarnia podobny biznes w Bukareszcie.

Reklama

We wrześniu przyszła wiadomość, w której prosili o pomoc z copywritingiem. „Jasne, opowiedzcie mi coś więcej o firmie" – szybko odpisałem, na co dostałem odpowiedź od Alessandra, że sprawa jest raczej tajna. O tajnych sprawach dość trudno jest pisać, więc dalej drążyłem temat. Zgodnie z moimi przypuszczeniami, okazało się, że kuzyni wcale nie otwierali firmy cateringowej, tylko studio pełne rozbierających się, mizdrzących i masturbujących się do kamerek internetowych dziewczyn i chłopaków. Nie czułbym się specjalnie komfortowo pisząc peany na cześć takiego interesu, o czym szybko dałem znać Lorenzowi i Alessandro. Oni na to, że spoko i żebym mimo wszystko wpadł do nich na odwiedziny.

Webcamowe studia są dla młodych onanistów tym, czym burdele dla dorosłych. A gdyby w Internecie miała zostać wyznaczona dzielnica czerwonych latarni, byłby to rumuński jego wycinek. Szacuje się, że w Rumunii istnieje 2 tys. takich studiów. Studio kuzynów – Kazampo – jest jednym z najnowszych w tym zakątku grzechu. Znajduje się przy małej bukaresztańskiej uliczce, w budynku, który może jednocześnie pomieścić 11 „modelek" (lub „modeli"), masturbujących się do kamerek.

Trochę niepokoiła mnie 21-godzinna przeprawa pociągiem z Belgradu do Bukaresztu. Poza tym spodziewałem się, że gdy trafię do ich domu, ujrzę obrzydliwą cyberpunkową melinę – pięknych chłopców o pustych spojrzeniach i dziewczyny w różnych stadiach roznegliżowania, wciągające z siebie nawzajem internetowe narkotyki, tańcząc do aktualnie najmodniejszej w Rumunii zachodniej muzyki klubowej (Steve'a Aokiego?). Obrazek, który mnie powitał, był jednak rozczarowująco zwyczajny.

Reklama

Dojechałem tam koło południa, co zazwyczaj bywa porą lunchową. Ale w studio takim jak to lunch jest o 21, bo 90 proc. płacących „członków" (świat kamerek uwielbia eufemizmy, tak samo jak seks-przemysł z reala) mieszka w Ameryce Północnej – co znaczy, że 90 proc. klienteli rumuńskiego studia jest od 7 do 12 godzin w tyle za modelkami. W Kazampo największy ruch generowany jest między 1 a 7 rano.

Powyższe statystki świadczą o tym, że Amerykanie uprawiają swoisty outsourcing rynku wirtualnych usług seksualnych na coraz większą skalę – samotni mężczyźni zamieniają stoliki w klubie ze striptizem na laptopy w łóżku. Co wydaje się mieć całkiem sporo sensu – wirtualny seks sprawia wrażenie bardziej prywatnego, niezawodnego i intymnego, a członkowie mogą wracać do swoich ulubionych modelek, kiedy tylko chcą. Same kamerki są też mniej lub bardziej odcięte od rzeczywistości, co znaczy, że klienci nie muszą nigdzie jeździć ani obcować z ludźmi, których nie chcą oglądać.

Po godzinach pracy dom wypełnia mgła dymu papierosowego i hard-rockowe ballady z lat 80. Nikt zbyt dużo nie mówi, a modelki spędzają dużo czasu w kuchni, grając w Farmville na wspólnym komputerze albo w Clash of Clans na swoich smartfonach. Jako że niewiele działo się, gdy tu przyszedłem, razem z Lorenzem zaczęliśmy oglądać półgodzinny wywiad z Jose Mujicą, prezydentem Urugwaju, który do 1985 siedział w więzieniu za działalność w komunistycznej grupie partyzanckiej. Przez blisko trzydzieści lat z wroga narodu stał się ulubionym ateistą papieża Franciszka i najpopularniejszym marksistą Ameryki Południowej, który zasłynął z legalizacji zioła. W trakcie trwania programu Lorenz nie odezwał się ani razu. Widok jego twarzy, ciągle skupionej, z mocno zmarszczonymi brwiami, przywodził mi na myśl oblicze rozdartego w środku katolickiego świętego. Gdy Mujica skończył swoją wyważoną krytykę zachodniego kapitalizmu, Lorenz wyznał mi, co jest jego największym marzeniem: brutalna rewolucja socjalistyczna.

Reklama

Kuzyni pochodzą z dobrych domów i dorastali 15 tys. km od Bukaresztu (prosili by nie podawać ich kraju pochodzenia – z obawy, że zostaną rozpoznani). Za dzieciaka Lorenz bezrefleksyjnie wyznawał prawicowe poglądy swoich rodziców. Poszedł na uniwersytet w stolicy swojej ojczyzny, gdzie zadawał się ze studentami z biedniejszych rodzin, przy okazji coraz więcej czytając i ucząc się myśleć po swojemu. Dzięki temu zaczął poznawać, jak sam mówił, „różnorakie prawdy życiowe".

Nie obronił się, ale wyjechał do Europy, żeby nauczyć się ciężkiej sztuki polegania na samym sobie. Swoją radykalizację zawdzięcza dołączeniu do „klasy robotniczej" w kraju, który określa jako „prawdziwie socjalistyczny". Po przeprowadzce dostrzegł, że bogactwo najbogatszych utrzymywane jest kosztem cierpienia i ubóstwa niższych warstw społeczeństwa. Jak sam mówi: „Zobaczyłem, że gdy człowiek umie się dzielić, czyli pracować razem, dla wspólnego dobra, wszystko może się dobrze ułożyć". Krótko mówiąc – Lorenz odkrył socjalizm.

„Gdyby wszyscy się zjednoczyli, moglibyśmy zmienić nasze życia". Trzymając się tej konwencji, zapytałem go, czemu nie stawia barykad, skoro tak żarliwie pragnie rewolucji. Jego odpowiedź była bezlitośnie pragmatyczna: „Gdybym chciał prowadzić życie zgodne z moimi ideałami, to chyba by nie wyszło. Byłbym w tym sam". Czy żałuje odwrócenia się od swojej ojczyzny? „Gdybym został w domu, nigdy nie miałbym tego" – powiedział, zamaszyście wskazując umeblowane w Ikei biuro Kazampo.

Reklama

50 twarzy Sashy Grey – zobacz nasz dokument:


Zrozumiałem, że chodziło mu o to, że nie miałby niepowtarzalnej okazji przeprowadzenia się do kraju, w którym przeciętna pensja jest niższa niż 300 dol. (ok. 900 pln) i wykorzystywania dla zarobku młodych ludzi gotowych na prawie wszystko. Spytałem, czy nie dostrzega sprzeczności między swoimi socjalistycznymi poglądami a decyzją wejścia w biznes będący cyfrowym odpowiednikiem najstarszego zawodu świata. Lorenz chyba nie do końca zrozumiał. Wytłumaczyłem mu, że jako właściciel studia posiada środki produkcji, a modelki to uciśnione pracownice. Zastanowił się przez chwilę, po czym wytłumaczył, że wcale tak nie jest. Jak się okazuje: „Nie jesteśmy kierownikami, bo modelki nie są naszymi pracownicami. Oddają nam część swoich zarobków w zamian za udostępnienie im pomieszczeń i wyposażenia. Wynajmujemy im je".

Lorenz twierdzi, że nie robi tego dla pieniędzy: „To nie jest biznes. To coś, co lubię robić i chcę wykorzystać w stawaniu się lepszą osobą. Nie chcę być bogaty. Chcę po prostu doprowadzić do takiego stanu, w którym nie muszę przejmować się pieniędzmi". Co w sumie wydaje mi się całkiem zgrabną definicją bogactwa.

O ile Lorenz jest w założeniach idealistą, to Alessandro jest już bardziej otwarcie nastawiony na budowanie kapitału. Gdy pewnego dnia wyszliśmy po zakupy, wprowadził mnie w podstawy ekonomiki studiów webcamowych. „Znam jedno studio, w którym mają 15 modeli, samych facetów. W każdym cyklu zarabiają ponad 25 tys. euro. Cykl to dwa tygodnie. Wyobraź sobie teraz, że faceci zarabiają połowę tego, co dziewczyny; wyobraź sobie, że masz 15 modelek w swoim studio – to znaczy, że co dwa tygodnie zarabiasz 50 kafli. To moje marzenie".

Reklama

Gdy staliśmy pod supermarketem, kończąc palić papierosy, minęła nas dziewczyna, a Alessandro przestawił się z matematyki na estetykę: „Ta dziewczyna, jej buzia – może zarobić. Patrzę na ich twarze i widzę pieniądze".

Po całym domu porozrzucane były poradniki i książki motywacyjne – autobiografia Richarda Bransona, angielskie wydanie Jak zostać milionerem w 7 lat napisanej przez niemieckiego geniusza finansów, i tak dalej. Lorenz wszedł w ten biznes z dziwnych pobudek duchowych, ale Alessandro wiedział co robi. Żaden z kuzynów nie miał niecnych zamiarów. Alessandro chce w odpowiednim momencie przekazać kierownictwo Kazampo innemu menadżerowi i zacząć pracę nad nowymi projektami. Lorenz natomiast obiecał mi: „Nie chcemy przyjąć postawy alfonsów. Dla nas i dla nich to po prostu praca. Pracują dla nas i zasługują na nasz szacunek". Alessandro zatrudnił nawet w roli „pani domu" swoją rumuńską dziewczynę Camelię. Jak sam mówi: „Dobrze jest ją tu mieć – gdy modelki zaczynają robić problemy ona na nie krzyczy i doprowadza je do porządku. Dzięki temu ja nie wychodzę na tego złego".

Mimo ich delikatnie skrzywionej perspektywy na to, co znaczy bycie złym gościem, kuzyni mają nadzieję, że ich studio doprowadzi do zmian na lepsze na rumuńskim rynku. Obnoszą się na przykład z tym, że zabierają modelkom tylko 40 procent ich zarobków, w porównaniu do 60-75 proc. będących normą w Bukareszcie. Przedstawiają to jako niesamowitą dobroczynność, ale w gruncie rzeczy są zmuszeni ustawiać takie stawki – modelowanie w studiach webcamowych jest w Rumunii tak powszechne, że nowe studia mają problemy ze znalezieniem modelek. Jest na tyle ciężko, że gdy na początku listopada przyjechałem w odwiedziny, w Kazampo pracowały jedynie trzy modelki. Osiem z jedenastu stanowisk pracy było pustych.

Reklama

Przypominają one coś pomiędzy sypialnią nastolatki a prywatną salą w kiepskim klubie ze striptizem. W każdym z pokojów jest kwadratowe łóżko ustawione na wprost komputera i niepodważalny symbol atmosfery erotyzmu: butelka płynu do dezynfekcji. Ściany za łóżkiem pomalowane są na różowo i obklejone pasami różowo-złotej tapety, zazwyczaj z motywem miłosnym albo innymi, równie ckliwym. Pozostałe ściany – te, których nigdy nie zobaczy kamera – są gołe.

Lorenz był zażenowany fuszerką odstawioną przy wykończeniu pokojów – poza tym z rurą. Poprzedni właściciele domu, którzy też prowadzili tu studio, wynosili się z niego w takim pośpiechu, że w jednym z pokojów zostawili sprzęt do tańca na rurze. Musiało się to spodobać kuzynom, bo wyłożyli dodatkowe środki na skompletowanie wyposażenia: zainstalowali kulę dyskotekową i świecący na nią laser. Nie udało mi się dobrze poznać dziewczyny, która pracowała na tym stanowisku, ale za każdym razem, gdy mijałem ten pokój, spod drzwi wyciekała muzyka dance.

By zapełnić pozostałe pokoje, Alessandro robił ponad tysiąckilometrowe wycieczki do Belgradu (w którym prawie w ogóle nie istnieje zjawisko seks-kamerek), gdzie usiłował rekrutować nowe twarze. Powszechna akceptacja pracy w studiach webcamowych w Rumunii zakorzeniona jest w jej doświadczeniach z komunizmem, więc stolica Serbii wydaje się miejscem równie dobrym do zwerbowania nowych modelek, co każde inne z dawnego bloku wschodniego.

Reklama

Belgrad był stolicą Jugosławii, która odsunęła się od Moskwy w 1948 roku. Za czasów komunizmu Jugosłowianie doświadczyli ogromnego rozkwitu kulturalno-ekonomicznego, dzięki czemu nawet dziś podobizny ówczesnego przywódcy, Józefa Tito, można znaleźć nie tylko w wielu domach, ale też w anarchistycznych squatach.

Rumunia jednak nie zrzuciła radzieckiego jarzma z taką łatwością. Po przejęciu kraju przez komunistów w 1947 roku powstały tam „SovRomy" – przedsiębiorstwa sowiecko-rumuńskie, które miały generować fundusze na rekonstrukcję obu państw. Tymi środkami z założenia oba kraje miały dzielić się po równo. W rzeczywistości jednak głównym zadaniem tych przedsiębiorstw było zagwarantowanie Sowietom dostępu do zasobów naturalnych Rumunii, które eksploatowali przez następną dekadę, aż do rozwiązania SovRomów przez rumuńskie władze między 1954 a 1956 rokiem.

Gdy w latach 80. wszystko zaczęło się jakoś układać, Rumuńska Partia Komunistyczna zadecydowała, że obywatele zasługują na bycie wyruchanymi przez swój rząd. Produkcja żywności utrzymywała się na rekordowo wysokim poziomie, ale sekretarz generalny Nicolae Ceaușescu zmusił swój lud do życia na minimalnych reglamentowanych racjach, jednocześnie budując sobie dość ironicznie nazwany „Dom Ludu". Do dziś jest to największy budynek administracyjny na świecie.

Marius i Anica – para, oboje modelują w Kazampo – powiedzieli mi, że Rumuni nie myślą o jutrze. Gdy dziewczyna zarabia swój pierwszy tysiąc euro na kamerkach, nie odkłada nic na czynsz – wydaje wszystko na szpanerskie ciuchy i luksusowe perfumy. 24-letni Marius, prawdziwe dziecko rewolucji, był żołnierzem zanim zaczął pracować jako model, ale niski żołd zmusił go do dorabiania w sektorze prywatnym w wolne dni. Powiedział mi: „W tym kraju, a szczególnie w tej branży, ludzie nie myślą o przyszłości, tylko o tym, co mogą mieć dziś". Więc co tylko uda mu się zarobić, od razu wydaje.

Reklama

Jeździ małym BMW, które może – gdy w 1993 roku zjechało z linii produkcyjnej – mogło być nazywane samochodem sportowym. Dziś syczy i wyje przy najlżejszym dociśnięciu gazu – to wina popękanego kolektora wylotowego i ciągłego braku pieniędzy na jego naprawę. Jednak to nie przeszkadza Mariusowi – w poprzednim wcieleniu musiał być kierowcą rajdowym, bo po ulicach Bukaresztu jeździ jakby grał w Need for Speed, wciskając się między nadjeżdżające z naprzeciwka tramwaje i gęsty ruch uliczny.

Jeśli rumuńskie modelki i modele nie przepuszczają całej swojej kasy na buty i samochody, to czasem zdarzy im się opłacić nią studia. Anica skończyła turystykę, ale i tak nie znajdzie sobie po niej pracy, w której zarabiałaby więcej niż przed kamerką. „Ludzie często tak robią, ale jeszcze częściej wybierają pierdolenie się za pieniądze". Dla Aniki jest to granica nie do przekroczenia.

Zapytałem Anicę i Mariusa czy myśleli o wspólnych występach. Wzrok Mariusa nagle się ożywił, ale równie szybko zgasł, spotkawszy spojrzenie swojej zmartwionej dziewczyny. „Te pieniądze nie mogą wynagrodzić krzywdy, którą się sobie wyrządza" – powiedziała, pozbawiona swojej zwyczajowej werwy. Zmieniłem temat i spytałem, jak zaczęła się jej historia z kamerkami.

Zaczynała jeszcze jako niepełnoletnia modelka na stronach, których członkowie płacą tylko za rozmowę. Co dziwne, pieniądze, które zarabia jako modelka erotyczna, wcale nie są znacznie lepsze niż to, co zarabiała na początku, co tylko świadczy o tym, jak samotna jest jej klientela. Lwia część dochodu modelki zarabiana jest na „prywatkach", czyli sesjach, podczas których członkowie płacą dwa dolary za każdą minutę czatu sam na sam z modelką. Jakaś część tych dwóch dolarów trafia do strony hostującej, później 40-75 proc. do studia, co ostatecznie daje modelkom od 25 do 60 centów za minutę.

Reklama

Kluczowe, nawet dla modelek erotycznych, jest jak najdłuższe nierozbieranie się. Co w sumie nie jest zbyt trudne, bo wytrysk nie jest priorytetem większości klientów – to często rozwiedzeni faceci szukający odrobiny towarzystwa. Z opisu Aniki wychodzi na to, że praca modelek internetowych przypomina pracę handlowców – zadawaj klientom dużo osobistych pytań, interesuj się tym co mówią, a pokochają cię na zawsze – albo przynajmniej do momentu, w którym skończą im się pieniądze. W końcu poproszą cię o rozebranie się, a wtedy po prostu trzeba się położyć, rozebrać, mieć to za sobą. Zarabianie 15-36 dolarów na godzinę w normalnych okolicznościach nie byłoby wcale takie złe, ale biorąc pod uwagę naturę ich pracy, dobrze, że modelki mają jednak alternatywne źródła przychodu.

Pierwsze z nich to napiwki. Członkowie mogą je dawać modelkom w prywatnych i publicznych chatroomach, by spróbować skłonić je do dodatkowych popisów. W innym studio Marius pracował na zmianę z modelką. Po każdej swojej zmianie zostawiała w dzielonym przez nich pokoju swoją szklankę wody, przez co była webcamowym odpowiednikiem współlokatorki, która zawsze zostawia w kuchni brudne naczynia. Pewnej nocy jeden z członków portalu zaoferował Mariusowi duży napiwek w zamian za wysikanie się przed kamerą. Naszego bohatera trochę zdziwiło to życzenie, ale nie widział w nim nic szkodliwego, więc zaczął rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, do czego mógłby nasikać. Znalazł – szklankę. Jeśli modelowanie brzmi jak łatwa robota, spróbujcie znaleźć kogoś kto zapłaci wam za wysikanie się na brudne naczynia waszego współlokatora.

Reklama

Jest też Skype – z którego, dzięki pominięciu udziału studiów i portali, modelki mogą zatrzymać 100 proc. dochodów. Zarabiają też więcej za każdą minutę, tłumacząc członkom, że za czatowanie w czasie wolnym należy im się więcej. Portale mają zasady przeciwdziałające temu procederowi: modelkom i członkom zabrania się wymieniać informacjami kontaktowymi, co nie zmienia faktu, że wciąż dochodzi do takich sytuacji i mogą one być dla modelek bardzo opłacalne.

Pewnego razu Anica opowiedziała mi o kliencie imieniem Clarence, który pracuje w zarządzie uniwersytetu w Ameryce Północnej. Zarabia 15 tys. dol. miesięcznie i jest absolutnie zakochany w Anice. Na tyle, że tej wiosny przyleciał do Rumunii, by zobaczyć ją na żywo. Zawsze jest szczera w kontaktach ze swoimi klientami, więc zabrała ze sobą Mariusa, przedstawiła go jako swojego chłopaka i wytłumaczyła, że o ile Clarence jest jej „najlepszym przyjacielem" (no, może nie jest w pełni szczera), to gdy tylko ją dotknie, Marius poderżnie mu gardło. Niezrażony Clarence co miesiąc napełnia wysłaną Anice kartę kredytową tysiącem dolarów; wysłał jej też iPada i praktycznie wszystko, o co go poprosi.

Łatwo jest zauważyć, że właściciele studiów i ich członkowie, żerują na względnej biedzie modelek, by wykorzystywać je seksualnie. To prawda, i trudno byłoby nie określić tej branży jako nieetycznej. Koniec końców modelki też wykorzystują – samotność i frustracje swoich klientów z drugiego końca świata. Anica świetnie zdaje sobie z tego sprawę: „Oczywiście, że czuję się winna. Ale potrzebuję tych pieniędzy". Marius zna kilku zakochanych i uzależnionych członków, którzy zbankrutowali, spędzając kolejne noce, jedną po drugiej, z modelkami w prywatnych chatroomach. Opowiedział mi o jednym takim, który zapożyczał się u kogo tylko mógł, by jak najdłużej móc utrzymać przy sobie jedną modelkę. Gdy kończą im się pieniądze, zaczynają błagać o trochę więcej czasu sam na sam. Modelki, którym się powodzi, zazwyczaj pozostają twarde i odmawiają kontaktu dopóty, dopóki członkowie nie będą mogli im zapłacić. Brzmi okrutnie, ale modelki muszą mieć za co jeść.

To jednak nie tylko smutek i wykorzystywanie. Każdego wieczora Camelia i Anica przygotowywały obiad dla modelek, właścicieli i mnie; był to najlepszy moment każdego ze spędzonych tam przeze mnie dni. Pewnej nocy Marius powiedział mi, bym „obczaił nowy dom jego znajomego", po czym podał mi swojego smartfona, na ekranie którego widniał amerykański dom otoczony białym płotkiem. „Jest członkiem?" – zapytałem. „Nie, to mój kumpel". Marius był pierwszym webcamowym modelem, do którego tamten gość w ogóle się odezwał. Teraz ich znajomość jest całkowicie czysta.

Najlepsze z VICE w twojej skrzynce. Zapisz się do naszego newslettera

Kolega Mariusa ma prawie 30 lat i mieszka na południu Stanów Zjednoczonych. Jeszcze nie wyoutował się przed rodzicami jako gej, ale Marius kibicuje mu i wspiera go w tym trudnym procesie. Ich związek jest pozbawiony płatności i kontaktu seksualnego – kolega, gdy tylko może, próbuje pomóc Mariusowi wysyłając mu kilkaset dolarów, ale Marius nalega, że ich przyjaźń będzie trwać nawet, gdy skończą się pieniądze.

Kuzyni nie są jedynymi przyjezdnymi właścicielami studiów w Bukareszcie. W Internecie mnóstwo ludzi ze Stanów i Europy Zachodniej szuka porad dotyczących zakładania studiów w Rumunii – wiele z nich powstało dzięki zagranicznym inwestycjom. Nie ma w tej branży nic szczególnie fascynującego, ale można się naprawdę obłowić, gdy tylko zacznie zwracać się początkowy wkład. Utalentowana modelka może generować 13 tys. dol. przychodu miesięcznie, a to naprawdę dużo w jednym z najbiedniejszych państw europejskich.

Oficjalnie rumuński rząd nie przepada za przemysłem rozrywki dla dorosłych. Prawo wymaga by każdy, kto w tym kraju zakłada stronę pornograficzną zabezpieczał ją hasłem; przez ostatnią dekadę proponowano wprowadzenie wielu regulacji, które zezwoliłby na blokowanie takich witryn. Nieoficjalnie – ktoś włożył bardzo dużo pracy w infrastrukturę telekomunikacyjną Rumunii, dzięki czemu ma teraz przeciętną prędkość pobierania wyższą niż jakikolwiek z krajów G20. Czy nam się to podoba czy nie, seks-kamerki są świetnym sposobem na wprowadzanie do Rumunii obcego kapitału, i pozostaną takowym, dopóki ktoś nie wymyśli lepszego rozwiązania.

Imiona i szczegóły dotyczące bohaterów artykułu zmieniono z szacunku na ich prywatność.