FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Wypoczynek w czasach konfliktu

Jako wolny strzelec reportażu specjalizujący się w Bliskim Wschodzie i Azji Centralnej, nieraz znajdowałem się w sytuacji typu “Chryste, prawie się zesrałem, bo prawie zginąłem”...

Hotel Japan Jako wolny strzelec reportażu specjalizujący się w Bliskim Wschodzie i Azji Centralnej, nieraz znajdowałem się w sytuacji typu “Chryste, prawie się zesrałem, bo prawie zginąłem”. Historie, które staram się przekazać mogą być zarazem niezwykłe i przerażające, ale najczęstsze pytanie, jakie zadają mi ludzie w tej sprawie to: „Gdzie sypiasz podczas pracy w tego typu regionach?”. Zwykle ze śmiertelną powagą odpowiadam: „Motel 6, jeśli tylko w okolicy się jakiś znajduje. Jeśli nie, zwykle będzie to La Quinta”. Jeśli pytający będzie taką odpowiedzią kompletnie zmieszany, oznacza to, że nie jest jakimś imbecylem, więc szybko dopowiadam, że tylko żartowałem. Po czym opowiadam o kilku najznamienitszych kwaterach, z jakich miałem okazję korzystać podczas moich podróży przez regiony targane konfliktami. HOTEL JAPAN
Kweta, Pakistan (8$ za noc, tropikalne akwarium w cenie)

Reklama

Jak dla mnie, Japan to najlepszy hotel na świecie. Kiedy się meldowałem, recepcjonista Muhammad poinformował mnie, że jeśli rezerwowałem tygodniowy pobyt, mogę dostać „pokój z rybami”. Ach, jak przemiło – dopóki nie zdałem sobie sprawy, że Muhammad będzie przychodził każdego ranka o 7 rano, żeby je nakarmić.

Kweta nie jest nazbyt popularnym celem podróży dla obcokrajowców. Leży przy granicy afgańsko-pakistańskiej, w regionie, do którego Islamabad zakazał wstępu wszelakim dziennikarzom. Według ostatnich plotek, znalazł tu sobie schronienie jednooki talibański lider – Mułła Omar. Miasto jest swoistym kotłem, w którym na wrzątku gotują się sunnici, marksistowscy Beludżowie, wojowniczy szyici oraz chrześcijańscy Pendżabczycy – i każdy nienawidzi każdego. Za dnia panuje względny spokój, ale nocne strzelaniny nie są absolutnie niczym wyjątkowym. Często usłyszeć można trzy strzały pod rząd, czyli typową lokalną egzekucję – dwa strzały w łeb i jeden w serce. Następnego dnia przy śniadaniu złożonym najczęściej z zupy z soczewicy i kubka zielonej herbaty, zazwyczaj daje się słyszeć: „W nocy zamordowali Muhammada bla bla bla, wiecie, był przywódcą bla bla bla”. Często biorę to za sygnał, żeby brać dupę w troki i spróbować przeprowadzić wywiad z kolejnym Muhhamadem na mojej liście, zanim przyjdzie jego kolej.

Hotel Sabeel HOTEL SABEEL
Bagdad, Irak (50$ płatne z góry, śniadania i wifi w cenie)

Reklama

Bagdadu z pewnością nie można nazwać najbezpieczniejszym miejscem w Iraku, ale szanse bycia porwanym są znacznie mniejsze niż dwa lata temu. Mając to na uwadze, w lutym zeszłego roku spędziłem parę nocy w Sabeel i przez ten czas byłem względnie pewny tego, że nikt nie będzie usiłował mnie zabić. Może nie jest już tak niebezpiecznie jak kiedyś, ale szczerze wątpię, bym mógł kiedykolwiek pozbyć się wszystkich negatywnych wibracji wywołanych przeróżnymi drobnostkami typu kobiety w żołnierskim uniformie „celującej z palca” w genitalia jeńców w workach na głowach.

Podobnie jak w Kwecie, ciszę nocną nierzadko zakłócają mniejsze czy większe strzelaniny, będące wynikiem porachunków różnego rodzaju, bądź działaniami lokalnych służb mundurowych, takimi jak policja, której jednym z zadań jest ograniczanie lokalnej populacji bezpańskich psów. Najczęściej okazuje się, że hałasują służby. Jeszcze przez długi czas na pewno nie będzie tu spokojnie, o czym świadczy fakt, że dziennikarzom doradza się, aby często zmieniali hotele w celu utrudnienia zadania potencjalnym porywaczom. Za to ja dziennikarzom radzę tyle: trzymajcie się od Bagdadu jak najdalej, bo nie dość, że jest kurewsko drogo, to jeszcze nikt wam pewnie nie zapłaci, bo temat już dawno zniknął z pierwszych stron gazet.

Pokój gościnny u gubernatora prowincji Helmand

KWATERY GOŚCINNE U GUBERNATORA PROWINCJI HELMAND

Lashkar Gar, Afganistan (50$ za noc z obiadokolacją)

Reklama

Największym atutem pobytu w tym miejscu jest to, że gubernator najbardziej pojebanej prowincji całego tego pierdolniętego regionu mieszka dosłownie drzwi obok. Dzięki temu nietrudno znaleźć okazję do przeprowadzenia z nim wywiadu. Za to główną wadą jest to, że musimy spać w zasadzie kilka metrów od łóżka człowieka znajdującego się na topie talibańskiej listy celów do zlikwidowania. Dobrze, że kwatery dla gości znajdują się w piwnicy przy wewnętrznym dziedzińcu, dzięki czemu szanse na śmierć podczas potencjalnego ataku moździerzowego są nieco mniejsze.

Liczba wojsk lądowych stacjonujących obecnie w Afganistanie pomniejsza się z każdym dniem. Ostatnio zmyli się Kanadyjczycy, a aliancka koalicja złożyła kontrolę nad Lashkar Gar, stolicą prowincji, w ręce armii afgańskiej. Nietrudno się domyślić, że wraz ze stopniowym wycofywaniem się wojsk NATO, coraz większą kontrolę na powrót zyskują Talibowie i co za tym idzie, coraz więcej farmerów wraca do uprawy maku. Innymi słowy, czas na odwiedziny dobiega powoli końca. Afganistanie wiedz, że będziemy za tobą tęsknili. Planuję jeszcze jedną, ostatnią wizytę zanim fundamentaliści znowu odetną całą tę krainę od świata na kolejną dekadę.

Hotel Mustafa HOTEL MUSTAFA
Kabul, Afganistan (20$ za noc) Dopóki prasa będzie miała wstęp do Afganistanu, na pewno będę starał się korzystać z tego właśnie hotelu. Nie wiem do końca dlaczego, ale w tych okratowanych oknach i żelaznych, zamykanych na kłódkę drzwiach do pokoi jest coś co mnie uspokaja. Hotel jest nawet rekomendowany przez Lonely Planet, przynajmniej według tablicy w holu. Znajduje się w samym centrum, rzut kamieniem od ulicy zwanej przez obcokrajowców Chicken Street, przy której można się zatracić na wiele godzin, szperając po straganach pełnych klasycznych afgańskich souvenirów takich jak burki, dywany zdobione motywami typu RPG, Kałasznikowy czy ruskie zegarki elektroniczne z lat 80. Pokój w dawnej rezydencji Kaddafi'ego przeznaczonej dla VIP-ów

Reklama

DAWNA REZYDENCJA KADDAFI’EGO PRZEZNACZONA DLA VIP-ÓW REŻIMU

Nalut, Libia (darmo, all-inclusive)

OK, może i nie było tam wody ani prądu, a eksplodujące tu i tam rakiety nie pozwoliły mi zasnąć ani na sekundę, ale jak mógłbym przepuścić okazję do przespania się w łożu-galeonie? Spośród wszystkich bojowników na całym świecie, libijscy powstańcy powinni dostać medal honorowy za gościnność okazywaną zagranicznym dziennikarzom. Być może wynikała z tego, że za wszelką cenę chcieli zmyć z siebie całe to propagandowe gówno, którym obsmarował ich Kaddafi utrzymując, że powstanie zorganizowała Al-Kaida albo jakieś oszalałe ćpuny. Tak po prawdzie, to czułem się jednak dość dziwnie jako jedyny gość w budynku przeznaczonym pierwotnie dla co najmniej 500 przyjaciół libijskiego reżimu. Za każdym razem jak szedłem się odlać, czułem się jak Sean Connery w Odległym Lądzie oczekujący na pojawienie się czarnych charakterów. Po dwóch nocach samotności, jakiej można doświadczyć chyba tylko w kosmosie, postanowiłem udać się do centrum prasowego w Nalut, gdzie zasnąłem opatulony gruzem i odpadami po rakietach typu GRAD bądź Katyusha, którymi prowadzono stamtąd ostrzał przez kilka ostatnich tygodni. Na dodatek każdy mógł się tam za darmo połączyć przez satelitę z internetem. Chwała libijskim powstańcom!

Hotel Eclectica

HOTEL ECLECTICA

Wank, Republika Nagorno-Karabach (darmo dla obcokrajowców)

Zakładając względnie niewielkie koszty oraz znikomy stopień ryzyka przy planowaniu wczasów, ciężko wpaść na lepszy pomysł niż wycieczka do jednej z krain któregoś z zapomnianych, wschodnio-europejskich konfliktów. Na starcie, jako bonus, każdy przybysz otrzymuje tu do paszportu pieczątkę kraju, który nie istnieje. Po upadku ZSRR w całej Eurazji wykiełkowały tuziny nowych, mniej lub bardziej niepodległych krajów. Niektóre istnieją tylko półoficjalnie (dla przykładu Abchazja uznawana jest jedynie przez Rosję, Nikaraguę, Wenezuelę oraz małe wysepki na Pacyfiku – Vanuatu i Nauru), a inne są ignorowane równo przez wszystkich.

Oprócz niejednoznacznej granicy państwowej, na terenie Nagorno-Kabach możemy się natknąć na równie niejednoznaczny hotel pod nazwą Eclectica. Jego właściciel, Levon Hairapetyan, pochodzi stąd, a fortuny dorobił się na morskim handlu. Po powrocie do rodzinnego miasta Wank, odprawił imponujących rozmiarów zbiorowe wesele. W niedługim czasie, podczas licznych ceremonii zgodnych z armeńskimi tradycjami pobrało się 675 par zachęconych do nagłego ożenku oferowanymi przez niego 2500$ na start, 2000$ na pierwsze dziecko, 3000$ na drugie, 5000$ na trzecie, 10000$ na czwarte i tak dalej. Haczyk jest jeden, jeśli para kiedykolwiek się rozwiedzie, będzie musiała zwrócić wszystkie pieniądze. Okolica wydała mi się mimo wszystko całkiem przyjemna. Byłem tam w 2005, na powitanie dostałem sushi jako kolację a za nocleg nie zapłaciłem ani grosza. To się nazywa hotel.