FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Seks, śnieg i koks, czyli życie w domkach alpejskich

Belle de Neige (po francusku „piękny śnieg”) to blog o życiu pracowników resortów górskich. Co robią w wolnym czasie, gdy nie są zajęci naprawą nart czy podawaniem drinków wczasowiczom?

Mój blog o życiu w domkach alpejskich liczy pięć lat. Pisałam już chyba o wszystkim, co może przydarzyć się młodym ludziom w górach – o seksie, nieodpowiedzialnym zażywaniu narkotyków, orgiach, lawinach śnieżnych, niemoralnym zachowaniu w miejscu pracy, rosyjskich prostytutkach i nadzianych, podejrzanych typach. Pewnie myślicie, że napisanie krótkiego artykułu na ten temat to bułka z masłem? Wystarczy kilka obscenicznych anegdotek o zapijaczonych brytyjskich nastolatkach – i gotowe?

Reklama

Nie chcę jednak o tym pisać, bo powtarzanie w kółko tych samych, stereotypowych historyjek jest nudne. Pracownicy resortów to nie tylko banda rozwrzeszczanych hipsterów, którzy rzucili studia. Sporo pracowników sezonowych, których znam, jest robotnikami lub straciło pracę z powodu recesji.

Resorty górskie stanowią azyl dla wyrzutków społecznych, osób przeżywających kryzys wieku średniego i tego podejrzanego typa, z wielką szramą na szyi, który z pewnych powodów nie może wrócić do domu. Każdy z nas od czegoś ucieka lub ku czemuś dąży. Ludzie wybierają życie w górach, bo wolą adrenalinę, którą daje im jazda po śnieżnym puchu, niż tę, którą dostarcza śnieg kupiony gdzieś na obskurnym parkingu.

Oczywiście przyjeżdża tu też wiele osób, które robią sobie przerwę w studiach. Przepełnia je energia, ale nie mają pojęcia o życiu. Przywlekają ze sobą atmosferę obozu integracyjnego pierwszoroczniaków. Na niczym się nie znają i nie potrafią zająć się gośćmi. Ich głównymi zainteresowaniami są wzajemne obsikiwanie się i skakanie z dachu w śnieg po wypiciu 30 szotów jägermeistera.

Czasami sprawy przyjmują przykry obrót. Pracowałam kiedyś z dziewczyną, która wpakowała się w dość nieprzyjemną sytuację. Ktoś sfilmował, jak na imprezie bożonarodzeniowej zrobiła loda trzem kolesiom w przebraniach. Później jeden z nich puścił ten filmik w pobliskim barze. Za całe zajście dziewczyna mogła obwiniać tylko siebie, ale dla mnie wyglądało to trochę jak grupowy gwałt. Poza tym nie było tam nikogo, kto by się nią zaopiekował.

Reklama

Podobne wydarzenia zdarzają się dość często. Kilka lat temu pracowała tu taka dziewczyna Belladonna, która słynęła z bycia puszczalską. Kiedyś była utalentowaną pływaczką trenującą do igrzysk olimpijskich, jednak udało jej się uciec od surowej matki. W trakcie sezonu, który przepracowała w barze, przespała się z 200 facetami, czyli – o ile się nie mylę – dwoma innymi każdego dnia. Mnie w Alpy rzuciło wyjątkowo przykre rozstanie. Miało ono coś wspólnego z pierścionkiem zaręczynowym, niespłaconą hipoteką i bankructwem. Doszło do niego krótko po tym, jak moja matka niespodziewanie zmarła na zawał serca. Miałam wtedy zaledwie 21 lat. Później moja najlepsza przyjaciółka przedawkowała narkotyki. Jak się pewnie domyślacie, podczas pierwszego sezonu w górach mój stan psychiczny nie był najlepszy. Szybko okazało się jednak, że pobyt w górach pomaga człowiekowi zapomnieć o trudnych sprawach. Szczególnie dzięki dużej ilości seksu i używek.

Całe dnie spędzałam zanurzona w mydlinach, sprzątając, lub we włosach łonowych, uprawiając seks na brudnych materacach z naćpanymi nastolatkami. Albo jeździłam na nartach na haju po środkach uspokajających, które kradłam gościom z łazienek. Po pewnym czasie zatarły mi się granice przyzwoitości. Mściłam się na nieuprzejmych gościach, czyszcząc toalety ich szczoteczkami do zębów. Wkładałam kupę w ich jedzenie. Na śniadanie piłam wódkę, wciągałam koks i ruszałam w siedmiogodzinną trasę na lotnisko, by odebrać gości resortu.

Reklama

W ciągu jednego sezonu zrobiłam chyba więcej głupot niż w całym życiu. Skoczyłam z dachu w górkę śniegu, która sięgała mi po piersi. Nasikał na mnie francuski instruktor jazdy na nartach – paralityk. Pieprzyłam się z jego kolegą pod gołym niebem i na oczach wczasowiczów jadących kolejką linową. Robiłam loda w toaletach niezliczonej liczbie facetów. Raz obudziłam się naga w kałuży swoich wymiocin. Leżał przy mnie koleś, którego nie znałam, a między pośladkami miałam przyklejoną gumę do żucia. Byłam też w trójkącie. Wydarzyło się to w ekskluzywnym domku alpejskim. Zostałam po prostu przerzucona przez brzeg kanapy i zerżnięta, mając na sobie tylko buty narciarskie i czapkę.

Może opowiem wam teraz coś o wczasowiczach. Jednym z nich był pijany Ukrainiec, który o 4.00 nad ranem przez pomyłkę wszedł do nie swojego domku i położył się spać obok ośmiolatka. Wybuchła afera. Ludzie skarżyli się, że w resorcie grasuje pedofil. Gościliśmy też wieczór kawalerski. Grupka mężczyzn zjawiła się w holu z nastolatką, rzekomo córką jednego z nich. Na powitanie zaproponowali 18-letniej opiekunce swojego domku kreskę z dużego worka koksu, który ze sobą przywieźli. Była też grupa Litwinów – przyjechali z dwiema bardzo wysokimi, odzianymi w skórę prostytutkami rodem z lat 90. Krótko potem po domku walały się zużyte prezerwatywy, a skórzane kanapy były całe we krwi i kokainie. Litwini pieprzyli się w saunie w obecności mojego kolegi, który był opiekunem ich domku. Ale on wcale nie narzekał, szczególnie gdy prostytutki jadły śniadanie topless. Na koniec w ramach napiwku goście zaoferowali mu usługi jednej z nich.

Reklama

Marzycie o upijaniu się do nieprzytomności, ocieraniu genitaliów o całą rzeszę niedomytych ludzi w nietypowej lokalizacji (wagoniku kolejki linowej, samochodziezaparkowanym w centrum miasta, na ladzie sklepowej, w barowej toalecie czy pokoju dzielonym z nieznajomymi)? Chcecie połamać kończyny, szukając szczęścia na stoku? Domek alpejski to miejsce właśnie dla was.

Miałam nie powtarzać stereotypowych historyjek. Zamiast pisać o całym tym plugastwie, mogłabym wspomnieć o tym, że pobyt w resorcie uchronił mnie przed niechybną depresją. Styczność z surowym górskim klimatem i monumentalnością przyrody pozwoliła mi zrozumieć, że moje problemy są błahostką. Poznałam tam wielu szczerych, utalentowanych i pełnych energii młodych ludzi. Jednak czytelników nie interesują takie historie. Łatwiej jest uogólniać. Według stereotypów snowboard i narty to sporty dla hipsterów z bogatych domów.

Sporty zimowe albo się kocha, albo nienawidzi. Jazda na nartach i desce jest po prostu trudna. Potrzeba do niej umiejętności, których nie da się tak po prostu kupić. Trzeba je wypracować. To sprawia, że wszyscy zaczynają od tego samego punktu wyjściowego. Widziałam wiele nadzianych lasek, które nie potrafiły wykonać równoległego skrętu, więc wiem, co mówię. Drogie, lekcje z prywatnym instruktorem nic tu nie pomogą. To nie nowa kurteczka Moncler i karta kredytowa męża czynią narciarką.

Napisałam książkę opartą na własnym doświadczeniu. Jest w niej trochę o seksie, narkotykach i wymiotach. Przeraża mnie to, że wydawcy chętniej publikują przesłodzone, zmyślone romansidła niż moją historię, która jest na wskroś prawdziwa. Nie chcą wymiotów i chorób wenerycznych, tylko „PS Kocham Cię” osadzonego w górskim krajobrazie. Ja piszę o szusowaniu pod wpływem ketaminy. Czy to nie ciekawszy temat dla nastolatek?

Więcej opowieści o „katastrofach, seksie i plugawych wydarzeniach ze zboczy Alp” znajdziecie tu.