FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Edukacja seksualna

Były takie czasy, gdy obejrzenie pornosa wymagało przemyślanej strategii

To może się wydawać szokiem, ale były takie czasy, gdy obejrzenie pornosa, ba!, zobaczenie pojedynczego gołego cycka, wymagało przemyślnej strategii, w której jeden fałszywy ruch („hehehe") niweczył wielogodzinne starania. W latach 90. nie było jeszcze wynalazku zwanego internetem, a zatem nie było również portali typu RedTube czy Pornhub - grupujących wszelkie odmiany perwersji 24h/7 dni w tygodniu. W zamian do dyspozycji były półśrodki w rodzaju „Bravo", „świerszczyków", kaset VHS czy kanałów niemieckiej telewizji satelitarnej. Różnica wobec czasów dzisiejszych była jeszcze jedna – dostęp do kontentu XXX wymagał nie lada zachodu - przechytrzenia kioskarza, przegrania kasety VHS czy wielogodzinnego czatowania przed telewizorem. Witamy w świecie edukacji seksualnej w latach 90. widzianej oczami Ale ten czas zapierdala!

Reklama

Bravo

Za lekturę mojego dzieciństwa mogę śmiało uznać „Bravo". Drukowany na szmatławym papierze niemiecki (a jakże!) magazyn dla młodzieży co dwa tygodnie pochłaniał lwią część kieszonkowego małolatów w latach 90' stanowił ich główne źródło wiedzy o podstawach ars amandi. Lekturę „Bravo", jak chyba każdy, zaczynałam od „Trudnych pytań”. Czego tam nie było… Ania (lat 16) rozdziewiczyła się parówką, Marysia (lat 13) wolała długopis. Regularnie pojawiał się też problem tampona, który utknął i ni chuja nie da się wyciągnąć, trzeciego sutka czy „gigantycznego członka mojego chłopaka Arka (lat 19) - boję się, że mnie rozerwie”. Arkana wiedzy o seksie zgłębiało się też z rubryki „Mój pierwszy raz”, opatrzonej fatalnej jakości fotką mało wyględnej parki (laska zawsze miała kamień lub kolczyk w pępku, koleś – kratery na ryju i fryzurę na Nicka Cartera), gdzie opisywano mało realistyczne historie o cudownej utracie dziewictwa w stodole u cioci z Ciechanowa czy na obozie harcerskim pod namiotem. Wszystko było do wyrzygania romantyczne jak w „Harlequinie" – panna miała wielokrotny orgazm, nic jej nie bolało, a chłopak był zawsze czuły, opiekuńczy i delikatny. „Bravo" zawdzięczam też największe traumy wczesnych lat młodzieńczych. No bo jaki mógł być efekt straszenia nieświadomych niczego nastolatek, że można zajść w ciążę siadając na kiblu czy kąpiąc się w basenie? Zamknięte zbiorniki wodne i miejskie szalety przez długi czas omijałam szerokim łukiem. Dopiero po latach poznałam gorzką prawdę, gdy okazało się, że ojciec jednej z koleżanek pracował w „Bravo". Co było do przewidzenia okazało się, że wszystkie opowieści o parówkach, zagubionych tamponach i niechcianych ciążach powstawały przy obiedzie w wydawniczej stołówce. Wolę nie wnikać, co tam serwowano, ale od tego czasu nie wierzę w to, co piszą w gazetach i mam niepohamowany wstręt do parówek.

Marta Krupińska (rocznik '87)

Reklama

https://www.youtube.com/watch?v=tz9RgjjiwFo

https://www.youtube.com/watch?v=-UsPGWQ8RS8

Telewizja satelitarna

Trudno sobie to wyobrazić, ale kiedyś nie było internetu! Tak, tak! Nie było! Co za tym stoi życie erotyczne nastolatków i nie tylko było ubogie w bodźce. Rarytasem było nagie zdjęcie w gazecie czy nawet zdjęcie Pani w bieliźnie. Jako pomoc w stymulowaniu wyobraźni służyły nawet katalogi wysyłkowe „Otto" czy „Quelle". Dla szczęśliwych posiadaczy telewizji satelitarnej pomocą w kontrolowanych uniesieniach był program „Tutti Frutti" na RTL. Z racji nieznajomości niemieckiego nie wiem do końca na czym teleturniej polegał. Najważniejsze było jednak to, że uczestniczki w każdym odcinku się rozbierały. Program prowadził przerażający prezenter, który był dość obrzydliwą hybrydą Cezarego Mończyka i Thomasa Gottshalcka z podobną do tegoż fryzurą. Kto nie wie jak wygląda Thomas Gotschalck, a tym bardziej jego fryzura niech zapyta się ojca jaką fryzurę miał Rudi Völler. Dla nastolatków z bardziej wyrafinowaną potrzebą stymulacji na VOX prezentowany był program „Wa(h)re Liebe" prowadzony przez Lilo Wandersa, który ubierał się w stylu Krystyny Loski. Kto pamięta ten wie, że również obejrzenie filmu erotycznego w telewizji na Sat1 czy Pro7 wymagało nie lada inwencji. Zasadniczą przeszkodą było to, że w latach 90' telewizor był wciąż towarem luksusowym, stanowiącym centralny punkt każdego M-3 i porządkującym życie jego lokatorów. Nieliczni szczęśliwcy, którzy dysponowali telewizorkiem we własnym pokoju zamykanym na klucz, niezawodnie musieli nabawić się ślepoty jeszcze przed końcem podstawówki. Było ciężko, ale codziennie wieczorem miliony młodych mężczyzn musiało ćwiczyć wyobraźnię i pamięć, z czym u młodzieży (sądząc chociażby po wynikach matur) nie jest chyba obecnie najlepiej.

Piotr Kędzierski (rocznik '82)

Reklama

„Świerszczyki”

W latach 90' rodzice zabraniali mi czytać „Bravo". W ten sposób upadł mój pierwszy pomysł na biznes – kasowanie po 50 zyla za poetyckie opisy wydumanych „pierwszych razów” czytelników. Naiwni, myśleli, że chronią mnie przed zepsutym światem Zachodu. Tymczasem w połowie lat 90' wiedziałam już „wszystko” – „Pani Domu", „Naj" i „Sukces" prześcigiwały się w opisach technik, pozycji i dylematów dla zaawansowanych w rodzaju „po co podawać facetowi sok ananasowy?”. Nie mówiąc już o wszechobecnych świerszczykach… Pisemko pt. „Twój Weekend"(nadal istnieje!) łączyło portrety pań w sugestywnych pozach z dużą dozą edukacyjnego tekstu. Bezcenne, zwłaszcza, że dostępne było dosłownie wszędzie – od imienin wujka, gdzie dyskretnie wygrzebywało się numery z dna gazetnika, aż do poczekalni w zwyczajnym zakładzie fryzjerskim (sic). Mała dziewczynka z „Twoim Weekendem" w ręku to byłby widok osobliwy, więc dla świętego spokoju stosowało się metodę „na okładkę”, wsuwając świerszczyka między strony bezpiecznej gazetki o sadzeniu roślin i czyszczeniu armatury kuchennej. Najbardziej ekstremalne przeżycia zapewniał jednak kontakt z prawdziwą erotyką w stylu magazynu „Cats". Paniusie wyglądały tam jak żywcem wyjęte z poprzedniej dekady, ale poruszane były prawdziwie trendsetterskie tematy jak „Komputer – nowy sekspartner” (w '95 roku!). Całą kolekcję „kotów” przeczytałam na strychu u koleżanki, gdy jej wujek postanowił pozbyć się makulatury (dziewczyna mu kazała?). Dzięki temu poznałam dogłębnie efekty pełnej depilacji brazylijskiej, na długo zanim stała się modna. W ramach efektów ubocznych – nie mogłam patrzeć na wspomnianego wujka. Co najmniej przez 5 lat.

Natalia Kędra (rocznik '86)

Reklama

Kasety VHS 

W czasach absolutnego braku internetu, możliwość codziennego obcowania z nagością na ogół kończyła się na wieczornym prysznicu. Erotyka była świętem, a pornografia towarem deficytowym. Jak zdobyć materiały poglądowe wiedzieli tylko wtajemniczeni. Ruchome obrazy, inne niż podglądanie sąsiadki przez radziecką lunetę marki turist, mogły zapewnić jedynie filmy na wideo. Kasety VHS były oczywiście kompletnie zajeżdżone, zazwyczaj zdobyte podczas wypadu taty do Reichu po passata kombi, przegrane waszym starym z mrugnięciem oka przez rubasznego wujka, lub też – ale to już w końcówce lat 90-tych – kupione po taniości z likwidowanej w waszym mieście wypożyczalni. Te trofea ojców pochowane były zazwyczaj skrzętnie na dnie szuflad lub w drugim rzędzie książek i konsekwentnie odnajdywane przez was - pryszczate córki i nieopierzonych synów. Z mojego późniejszego researchu wynika, że tytuły w domach się powtarzały. Zazwyczaj była to lekko oldschoolowa vintage erotica, jak np. Rasputin"Emanuelle" czy Caryca Katarzyna". O twarde porno było trudno, ale oglądałem kiedyś w podstawówce po lekcjach kasetę skonfiskowaną przez kolegi tatę - policjanta. Przyznam, że po kilku seansach łagodnej erotyki byłem wtedy w lekkim szoku. Wśród dzieci i młodzieży popularne były też rzeczy bardziej sofciarskie. W którym domu nie znalazła się np. Błękitna Laguna" z młodziutką i w sumie nielegalną Brooke Shields? No, ale kto wiedział, że na planie miała 14 lat? Przynajmniej była w naszym wieku! Dobrze robiły nam też odtwarzacze z możliwością nagrywania, z których zdecydowanie wybijały się te z opcją timera. Tu dopiero można było poszaleć! Programy z niemieckich kanałów, filmy z Poloni1, polsatowskie seriale po północy. Jeśli tylko rodzice nie zauważyli, że „samo się włącza” i nie spytali „dlaczego tak miga”, to już następnego dnia można było zerwać się ze szkoły i zasiąść z bijącym sercem przed telewizorem, wciskając na magnetowidzie PLAY.

Zdzisław Furgał (rocznik '85)

Reklama

Koledzy

Jeśli geografię kobiecego ciała poznawało się w przekoloryzowanych („to cycki zazwyczaj nie są takie duże?”) „Catsach" i „No 1", nic nie dawało większej uciechy niż relacje z pierwszej (zazwyczaj prawej) ręki. Koledzy nie tylko przechwalali się pierwszymi francuskimi całusami, wsadzeniem koleżance ręki w stanik bądź w majtki, ale przede wszystkim bez skrępowania prowadzili życie autoerotyczne, naturalnie wymieniając się doświadczeniami i spostrzeżeniami (na przykład odnośnie długości i aktualnego stanu owłosienia podbrzusza), a nawet umawiając zbiorowe upuszczanie jadu. Towarzystwo dodawało odwagi - z kolegą raźniej było poprosić panią kioskarkę o „Twój Weekend", albo zrobić najazd na aptekę by nabyć po raz pierwszy mityczne Erosy firmy Stomil - wyprawa ta, zorganizowana podczas klasowych Andrzejek, zakończyła się kolektywnym przymierzaniem gumowych wdzianek w szkolnym kiblu i noszeniem ich przez cały wieczór. Posiadacze magnetowidów organizowali zbiorowe ucieczki z lekcji, by pod nieobecność rodziców obejrzeć pożyczoną kopię kopii pornosa z obrazem szarym od wielokrotnego przegrywania. Ci odważniejsi (a może bardziej przywiązani do swoich wirtualnych partnerek) nosili gazetki w szkolnej teczce nie rozstając się z nimi ani na moment, a nawet oglądając je sobie na lekcjach. Jedna z prób podzielenia się z kolegami interesującym zdjęciem w „Catsie" na lekcji chemii zakończyła się katastrofą. Kumpel został przyuważony i nauczycielka przy całej klasie zabrała mu pisemko zapowiadając, że odda je starym. Nie pomogły szczere łzy i prośby, sorka od chemii długo znęcała się psychicznie nad kolegą, ale ostatecznie starych nie wezwała, chociaż „Cats" przepadł. Nic to jednak, przecież młodzi ludzie mają świetną pamięć, nie?

Rafał Rejowski (rocznik '78)

Rodzice

Prawda jest taka, że rodzice to było żadne źródło wiedzy o seksie. To było antyźródło. Pamiętam jak mojego młodszego brata przygotowującego się do klasówki z biologii z technikaliów rozmnażania się ssaków, w ramach powtórzenia odpytywał nasz stary. Już pierwsze pytanie wywołało u obu delikatny rumieniec i uciekanie wzrokiem od interlokutora, a każde kolejne grzęzło w półsłówkach i niedopowiedzeniach. W końcu, mój brat przerwał ów taniec nieporadności stwierdzeniem „Tato, ja wiem o co chodzi, ty wiesz o co chodzi… nie mówmy już o tym więcej”. Scenka ta z perspektywy lat wywołuje uśmiech politowania, ale jak myślę o większości moich rówieśników to była właśnie granica rozmowy o seksie z rodzicami. Na tym polu następowała ich całkowita kapitulacja i oddanie sprawy w nasze rozochocone (sic!) ręce. Kto obrał strategię inną niż „learning by doing” ryzykował pokraczne pogadanki żywcem wyjęte z sucharzystych rysunków Andrzeja Mleczki.

Maciek Lisiecki (rocznik '85)