Romare - Love Songs. Part II

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Romare - Love Songs. Part II

Chaotycznie o miłości zrodzonej winylową żonglerką.

Romare, jedno z największych odkryć Ninja Tune ostatniego czasu i wirtuoz winylowego samplingu, drugą część "Love Songs" poświęca wszystkim nerwom miłości. Od seksualnego pożądania po kwestionowanie czyichś uczuć. Wygląda na to, że będzie się działo, co? No i dzieje się.

Podstawą warsztatowej pracy Romare nad materiałem dźwiękowym w studio jest żonglerka samplami z płyt winylowych. Jako wprawiony w bojach didżej, nuty tnie zawsze pod nogę, ale i nie bez artystycznego, czasem wręcz szalenie artystycznego, muśnięcia tematu. Do tego na swojej najnowszej propozycji wydawniczej proponuje dźwięki mandoliny, basu, gitar, klawiszy, a nawet monofonicznych syntezatorów i rekordera od babci. Brzmi chaotycznie i jest chaotycznie.

Fabuła albumu jest taka, że Romare przeprowadza nas przez kolejne etapy relacji romantycznej. To wiadomo już po pierwszym zerknięciu na tracklistę płyty. Zaczynamy od "Who To Love?", idziemy przez "Je T'aime" i "Honey" po "Come Close To Me", "Don't Stop", "Who Loves You?" no i, stety albo niestety, "New Love". Czy jednak stany towarzyszące konkretnym etapom Romare odmalowuje w muzyce? Trudno powiedzieć, zresztą byłoby to chyba trochę banalne. Nie zmienia to jednak faktu, że stylistycznie i brzmieniowo producent funduje konkretny rollercoaster. Otwierający album "Who To Love?" koresponduje z "Love to love you baby" Donny Summer, odwołując się jednocześnie do dwóch początków: miłości, ale też początków ery disco. Całość brzmi jak znak zapytania, który rozciąga się w czasie aż do wejścia funkowego "All Night", wypełnionego samplami wokalnymi i dźwiękowymi wtrętmi niepozbawionymi analogowego "brudu". Bywa, że Romare jest bardzo konkretny, produkcje osadza solidnie na potężnych bitach jak w disco-house'owym "Je T'aime", ograniczonym formalnie dość znacznie. Bywa że jego uwaga jest mocno rozproszona jak w "Come Close To Me" - tu z kolei tworzy tło, z którego nieustannie wyłaniają się nowe figury, a to jakaś krótka partia fortepianu, a to "knajpiane" odgłosy.

Podoba mi się u Romare ten jego ukłon w stronę analogowego brzmienia, bez produkcyjnych fajerwerków i pucowania dźwięków na błysk. On daje sobie przestrzeń na błędy, potknięcia, jakąś przypadkowość. To plus żywe instrumentarium sprawia, że jego muzyka jest organiczna. A te błędy i pewna nerwowość - cóż - w końcu obiecał, że będzie o miłości.