FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

​Dlaczego kochamy małe, słodkie zwierzątka

Rozwiązujemy zagadkę, dlaczego mamy ochotę głaskać, tulić, pielęgnować i udostępniać filmy na YouTubie, których bohaterami są młode stworzonka

W języku angielskim zaczęło się od usunięcia jednej samogłoski. W 1713 r. słowo „cute" (z angielskiego „słodki") oficjalnie zadebiutowało w słownikach jako skrócona forma „acute", co oznacza „ostry" bądź „bystry". W zawadiacki sposób, w jaki niekiedy słowa zaczynają żyć własnym życiem, „cute" zaczął oznaczać „nowatorski" i „zdolny", potem „przyjemny" i „uroczy". W latach 30. XVIII wieku amerykańscy uczniowie zaczęli używać tego słowa na określenie kogoś przystojnego lub ładnego.

Reklama

Wyraz rykoszetem powrócił do Europy w pierwszej połowie XIX wieku, kiedy Brytyjczycy niechętnie zgodzili się przyjąć jego nowe znaczenie: „Słodki, jak to mówią Amerykanie". Od tamtej pory słodkość nabrała paru nowych skojarzeń – od uroku zwierzątek w latach 20. („jaki słodki kotek"), do poziomu atrakcyjności około lat 60. Prawdę mówiąc, metamorfoza tego słowa odbywała się na wielu płaszczyznach, w tym finansowej, erotycznej i naukowej. Zacznijmy od tej ostatniej.

Oczywiście, że jest na to słowo po niemiecku

Austriacki biolog i etolog Konrad Lorenz zrobił sobie około 1940 r. przerwę od narodowego socjalizmu, aby sformułować wzór na urocze rzeczy. Kindchenschema (albo po polsku, „dziecięcy schemat") to zestaw cech fizycznych, które powodują, że wydajemy z siebie „Ojeeeej". Według Lorenza (który zdobył później Nagrodę Nobla za swoją pracę w zoologii i rzekomo wyparł się nazizmu), coś może osiągnąć maksymalny poziom słodyczy, jeśli ma dużą głowę, krągłą facjatę, pokaźne czoło, pucołowate policzki, pulchne usta, mały nosek i duże, okrągłe oczy.

Od tamtej pory naukowcy zgadzają się, że urok twarzy małych dzieci „rozbudza w nas instynkty opiekuńcze wywodzące się z naszej chęci przedłużenia gatunku". W 1979, 1981, 1994, 2002 i 2012 r. grupa naukowców przeprowadziła badania dotyczące percepcji „słodkości", pokazując dorosłym zdjęcia twarzy bobasów i analizując ich reakcję.

Wnioski są takie, że ewoluowaliśmy – zwłaszcza kobiety – i dzieci wydają nam się tak słodkie, że mamy ochotę się nimi zaopiekować.

Reklama

OK, ale co z króliczkami, kotkami i szczeniaczkami?

To praktycznie taka sama sytuacja, jeśli chodzi o ewolucję. Mamy ochotę głaskać, tulić, pielęgnować i udostępniać filmy na YouTubie, których bohaterami są młode stworzonka innego gatunku, niż nasz. Im bardziej podobne do człowieka, tym słodsze, bo czujemy do nich tą samą przesadzoną empatię, co do ludzkich dzieci.

Jeśli zwrócisz uwagę na rodzaj filmów, nad którymi się rozczulamy, zauważysz, że zwierzęta zachowujące się jak bobasy najbardziej przykuwają naszą uwagę. Jak te pandy bawiące się na koniku na biegunach, czy ten ziewający leniwiec. Ta maleńka małpka budzi się ze snu, mając na sobie pieluszkę (Tak wiem, strasznie słodkie. Też tak uważam. To wszystko wina „ewolucji").

Neurobiolog, dr Edgar Coons powiedział New York Times, że oglądanie takich filmików może pobudzać „hedonistyczne mechanizmy" w naszych mózgach. „Istnieje sporo dowodów, że tego typu rzeczy prowokują nasze wrodzone instynkty wychowawcze i macierzyńskie" – oznajmił.

Te instynkty również wcześnie się ujawniają. Badanie z 2014 r., opublikowane w „Frontiers in Psychology" ukazuje, że dzieci nawet w wieku trzech lat wolą otaczać się rzeczami mniejszymi i słodszymi od siebie.

To wszystko bardzo urocze. Kolejna rzecz, jakiej nauczyliśmy się dzięki Kindchenschema: Jeśli chcesz rozreklamować coś dla dorosłych, kobiet oraz dzieci – musi być słodkie.

Od lalek „Kewpie" do Minionków

Lalka Kewpie to jedna z najbardziej znanych, wczesnych „słodkich" rzeczy. Ilustratorka Rosie O'Neill narysowała oryginalny pierwowzór, znany ze swoich ogromnych oczu i różowawych policzków, na świąteczną edycję „Ladies Home Journal" w 1909 r. Po szybkim zyskaniu na popularności, Kewpie już w 1912 r. miało swoją papierową wersję, a w 1913 r. masowo produkowano lalki w Niemczech. Nauczycielka akademicka Miriam Formanek-Brunell nazwała później ten fenomen „komercjalizacją wieku dziewczęcego".

Reklama

Laleczka Kewpie stała się później nawet maskotką dla ruchu sufrażystek. Prawdopodobnie po to, aby podkreślić ideę, że emancypantki chciały zadbać również o prawa swoich córek, nazywały one Kewpie pierwszą małą sufrażystką.

Od tamtej pory branża słodkich rzeczy staje się coraz bardziej dochodowa. Disney, Pixar czy Illumination Entertainment są szczególnie dobre w zwabianiu całych rodzin do oglądania kreskówek i kupowania zoptymalizowanych produktów.

Milles Studio via Stocksy

Jeśli nadamy jej odpowiednie gabaryty, każda postać, stworzenie, czy nawet przedmiot może stać się cudna – Bambi i Tuptuś, słynne gryzonie Mickey i Minnie, Kopciuszek i jej grubi przyjaciele-myszy, włochaty gigant i chodząca gałka oczna w Potwory i spółka, zgrzybiały robot o imieniu Wall-E, Chudy i reszta bohaterów Toy Story, wszystkie 101 dalmatyńczyków, pulchny skarb brytyjskiego narodu Kubuś Puchatek, topniejący bałwan Olaf i czymkolwiek jest ta biała, przypominająca robota masa z Wielkiej Szóstki. Każda z tych postaci jest tworem bazującym na Kindchenschema Lorentza.

W studio Pixar powstał nawet matematyczny wzór na słodkość. Jak tłumaczy to Tony DeRose w tym filmie, używają modelowania geometrycznego, by ich postacie były jak najbardziej gładkie, okrągłe i wizualnie przyjemne, jak tylko się da.

Prawdopodobnie najokrąglejszym, najgładszym i najdziwniejszym przykładem słodyczy są Minionki. Z tego, co mi wiadomo, to uosobienie Tic-Taców… Ich zachowanie, rozmiar, kształt i bezbronność upodabniają ich do dzieci, co czynie je „słodkimi". Bo z jakiego innego powodu miałyby one mieć swój własny film? Po co Universal Pictures miałoby wydawać na marketing – w tym ubrania, akcesoria, naklejki na owoce, pojazdy, żywe modele, zabawki, pościel i bieliznę – 593 miliony dolarów? Jak inaczej ta produkcja miałaby zarobić 1,1 miliarda dolarów, stając się jedenastą najlepiej zarabiającą franczyzą wszech czasów?

Minionki to, jak nazwała to pisarka i filozofka polityczna Hannah Arendt, „Erotyzacja niewinności, wywołująca czułość wobec małych rzeczy, a także chęć pomniejszenia czy deprecjonowania ich". Wnioskując po dziewięciocyfrowym zysku osiągniętym przez franczyzę Minionków – czy ilości obejrzeń na filmiku z małym lwem morskim w restauracji – jesteśmy skłonni zapłacić spore sumy, by coś nas zauroczyło.