FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

​Śmiertelne banany i magiczne garnki, czyli jak przetrwać lata 90.

W oparach wywarów sąsiadki, pichcącej obiad w nowiutkich garnkach Zeptera, sprzedawanych wtedy metodą „door-to-door", nasiąkaliśmy kapitalizmem, myśląc o smaku sukcesu, który niechybnie miał nas spotkać

Moje pierwsze wyraźne wspomnienie z lat 90. to kuzyn, który, głupi, zjadł końcówkę banana i prawie umarł. Uświadomiło to nie tylko nam, ale i naszym rodzicom, że nowe czasy nie przyniosły nikomu, w parze niezawisłością, nieśmiertelności i po raz pierwszy wtedy chyba dotarło do nas drapieżne przesłanie otwierającej się dekady: „albo my, albo oni". Coś trzeba było zrobić.

Zaraz potem pierwsza sąsiadka kupiła „garnki Zeptera".

Wtedy sprzedawane były jeszcze w systemie „door-to-door", a lokalny akwizytor wykręcał niesamowite wyniki dzięki prostemu, ale genialnemu (jak to często bywa) pomysłowi – przedstawiał się wszystkim paniom jako „pan Hans Zepter, Guten Morgen!", a one, trochę zachwycone, a trochę onieśmielone, że „sam dyrektor do nich przyjechał", kupowały ochoczo naręcza rondli i patelni.

Garnki, nie dość, że niemieckie i magicznie (leczyły z wszelkich chorób, od grzybicy po raka) to w trakcie gotowania wypuszczały pastelowe kłęby pary, tak, że od 11:00 do 15:00 osiedle zalewała gęsta zawiesina różowych, puchatych kłębków chmurek pachnących ogórkową i rosołem. Te codzienne mgły impregnowały nas na nadchodzące lata zachodniością, kapitalizmem, siłą charakteru i smakiem sukcesu.

Pamiętam, że mój wujek, w imię lepszego jutra musiał oddać cioci wszystkie oszczędności przeznaczone na Poloneza z SZYBERDACHEM (!), bo jednak patelnia, która zapewni całej rodzinie zdrowie i dobrobyt, była, z oczywistych względów, istotniejsza.

Niestety, wujek zaraz potem na zawsze zaprzepaścił rodzinne powodzenie – patelnię bezwstydnie spalił, spopielając na niej, jakże symbolicznie starosystemowe, pęto pasztetowej. Fatum, które rozpostarło się od tej pory nad wujkową rodziną, nie przemogły nawet coniedzielne partie „Eurobiznesu", co to miały wprowadzić ich w meandry kapitalizmu. Trochę więc zostali w tyle, trochę parli do przodu, czekając aż przyjdzie to wielkie jutro, w które tak mocno wierzyła ciocia, choć przecież wiadomo, że jutro nigdy nie nadchodzi. A dobra wiadomość jest taka, że jednak sporo z nas lata 90. przeżyło.