FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Nowy, wspaniały świat jednostek

Bill Gates swój własny program w liceach już ma, ale kto bogatemu zabroni?

Na zdjęciu Bill Gates i Steve Jobs. Źródło: Flickr/Joi Ito

Zadziwiające, jak wielką moc oddziaływania może mieć zestaw kilku płyt DVD obejrzany w trakcie porannego treningu na rowerze stacjonarnym. Tak bowiem mniej więcej wyglądało pierwsze spotkanie między Billem Gatesem, założycielem Microsoftu i Davidem Christianem, ekscentrycznym profesorem historii najnowszej z Australii. Christian jest autorem innowacyjnego programu nauczania historii, przeznaczonego początkowo dla studentów collegu (odpowiednik naszych studiów I stopnia), później rozszerzonego również na licea. Zainspirowany grupą francuskich historyków z początku XX wieku,  znanych jako reprezentanci tzw. Szkoły Annales (fr. École des Annales), postanowił wymyślić nauczanie swojego przedmiotu od nowa. Zamiast tradycyjnego, chronologicznego odtwarzania przebiegu wydarzeń, analizując je według klucza geograficznego, państwo po państwie i epoka po epoce, Christian zaproponował, aby w nauczaniu historii położyć nacisk na złożoność procesów i mnogość perspektyw, za pomocą których można próbować zrozumieć przeszłość. Klasyczne ciągi przyczyn i skutków kolejnych wojen i traktatów miały zostać zastąpione przez bloki tematyczne - jak na przykład blok o kosmologii i wyobrażeniach wszechświata, prowadzący uczniów od Wielkiego Wybuchu, przez czasy Kopernika do lądowania sondy Pathfinder. On sam, specjalizujący się we współczesnej historii Rosji, metodę przetestował na sobie - swoje badania nad związkiem między konsumpcją wódki a siłą militarną tego kraju przeprowadzał, jak sam mówi, zarówno w archiwach, jak i tawernach. Pierwszym krokiem w rewolucji Christiana było podzielenie całej historii znanej człowiekowi na 9 wielkich bloków tematycznych i stworzenie serii wykładów przypisanych do każdego z nich,  które później sam nagrał na DVD, tworząc pierwszy zestaw pomocy naukowych do programu 'Big History'. Zestaw, który rozesłano po całym świecie, w tym, jak się okazuje, do Billa Gatesa.

Reklama

Źródło: Flickr/Laurie Sullivan

Założyciel Microsoftu, niedawno ponownie ogłoszony najbogatszym człowiekiem świata (z majątkiem przekraczającym 80 mld USD), po wycofaniu się z działalności biznesowej od kilku lat sam definiuje się jako 'profesjonalny filantrop'. Założona przez niego w 2000 r. i kierowana wspólnie z żoną Mellindą fundacja w ciągu 14 lat swojej działalności przekazała ponad 30 mld USD na różne cele charytatywne, głównie związane z edukacją, innowacjami społecznymi i rozwojem medycyny. Również w przypadku programu Christiana Gates okazał się nad wyraz hojnym darczyńcą - innowacyjne podejście do historii zaintrygowało go do tego stopnia, że nakazał zorganizować spotkanie z Australijczykiem natychmiast po obejrzeniu pierwszej płyty z zestawu. Obaj panowie szybko osiągnęli konsensus co do rozwoju kursu i Gates, całkowicie zahipnotyzowany nowatorskim podejściem i podekscytowany perspektywą wprowadzenia do szkół średnich własnego programu nauczania (jak sam mówi, nikt przecież nie pamięta kiedy ostatni raz wprowadzono coś nowego w liceach), postanowił wyłożyć - już z własnej, nie fundacyjnej kieszeni - środki na wprowadzenie 'Big History' do amerykańskich szkół publicznych.  Projekt po raz pierwszy uruchomiono w 2011 r. i dziś uczy się w jego ramach, jak podaje New York Times, ponad 15 000 uczniów w ponad 1 200 szkołach w niemal wszystkich stanach. Gates i Christian mogą zatem uścisnąć sobie dłonie na znak wspólnego sukcesu.

Reklama

Choć niejeden już próbował, ciężko jest jednoznacznie stwierdzić, jakie motywy kierowały i wciąż kierują transformacją Gatesa z rekina biznesu w światowego filantropa nr 1. Być może chodzi o odkupienie win i wybielenie swojego wizerunku po latach prowadzenia bezdusznej korporacji. Niektórzy, jak Valerie Strauss z Washington Post czy Andrew Sorkin z New York Timesa wskazują na nieustanną fascynację zmianą i pęd do innowacyjności - co Gates objawił nawet w niedawnym wideo nagranym na potrzeby akcji Ice Bucket Challenge, kiedy, wyzwany przez Marka Zuckerberga, zamiast zwyczajnie oblać się kubłem lodowatej wody, skonstruował w tym celu specjalną maszynę.

Jeszcze inni wskazują u niego - ale też u jemu podobnych milionerów, bawiących się w filantropię, jak chociażby współtwórca Skype'a Niklas Zennström czy multimilioner Murray Edwards - na chęć udowodnienia światu za wszelką cenę, że ich własne - oczywiście unikatowe, innowacyjne - podejście do wybranego tematu jest właściwe, pomimo burzenia z hukiem tradycyjnych ołtarzy wiedzy i inżynierii społecznej. Gates sam od dziecka szedł pod prąd, rzucając studia na Harvardzie mimo wybitnych wyników. Co bardziej sceptyczni komentatorzy doszukują się również mniej szlachetnych motywów takiej działalności, przypominając, że współczesny świat widywał już niejednego Robin Hooda przynoszącego podarki wątpliwego pochodzenia. W tym miejscu starczy wymienić chociażby Pablo Escobara, Kolumbijskiego przestępcy wszech czasów, który miliony zbite na handlu narkotykami często przekazywał na szczytne cele rozwoju małych społeczności w okolicach rodzinnego Rionegro. Fundował szpitale, boiska sportowe, świetlice dla dzieci - wszystko z pieniędzy młodych amerykańskich narkomanów. Nie trzeba zresztą szukać aż tak daleko - w gronie sponsorów stypendiów na Cambridge, obok samego Gatesa, znajduje się też ukraiński oligarcha Wiktor Pińczuk, o którym mówi się, że tylko dzięki działalności filantropijnej uniknął aresztowania przez Interpol i brytyjskie służby.

Reklama

Źródło: Flickr/Hugo Pardo Kuklinski

Trudno mówić o jednolitości w przypadku motywów pchających wybitne jednostki w objęcia społecznej filantropii. Do podobnych wniosków doszedł zespół naukowców z trzech brytyjskich uczelni - Newcastle, Exeter i Strathclyde, który w tym roku anonimowo przebadał największych darczyńców na Wyspach. I o ile różnili się diametralnie pod względem motywacji - jedni mówili o bardzo osobistych wydarzeniach, jak śmierć bliskiej osoby, inni zaś o znużeniu pracą zawodową - to wszyscy mieli wspólną cechę. Jak pisze Charles Harvey, felietonista The Guardian - każda z wielkich postaci filantropii przenosi do niej swoje metody zarządzania, dyscyplinę i modele zbudowane w biznesie. Sponsorzy współczesnych społeczeństw z reguły nie mierzą się z małymi wyzwaniami. Przeciwnie, jak w biznesie, atakują ambitne cele, do ich realizacji zaprzęgając nie tylko potencjał finansowy, ale również armie ekspertów i zaplecze techniczne. Z reguły budują wokół siebie całe społeczności, często nakłaniając podobnych sobie milionerów czy tworząc szerokie partnerstwa z innymi 'dużymi graczami', w tym z aparatem państwowym. Co więcej, wyniki badań dowodzą że programy społeczne i inicjatywy prywatne są częściej niż te publiczne zorientowane na tak zwaną metodę 'wędki zamiast ryby' - innymi słowy, pomagają ludziom tak, by w przyszłości mogli oni sobie pomóc sami. Krótko mówiąc, sponsorzy świata nie tylko na niego łożą, ale budują mu przede wszystkim nową strukturę.

Reklama

W tym miejscu należy zatem postawić pytanie, czy inicjatywy takie jak 'Big History', 'Common Core' - inny z edukacyjnych projektów sponsorowanych przez Gatesa, mający na celu ujednolicenie programów nauczania w prywatnych i publicznych szkołach w USA - są tylko godnymi pochwały odruchami dobrego serca, czy też stanowią już zaczątki architektury nowego porządku społecznego. Publiczny czy społeczny sponsoring nie jest przecież niczym nowym; z historii znamy ideę mecenatu, kiedy królowie i możni tego świata wspierali finansowo ambitne konstrukcje budowlane czy kolekcje dzieł sztuki. Niemniej jednak współczesna postać tego fenomenu różni się znacząco od jego historycznego pierwowzoru - mecenat Ludwika XIV czy rodu Sforzów obejmował projekty ekskluzywne, których efekty mógłby cieszyć oko czy być konsumowane przez nielicznych. Dzisiejsi filantropi wręcz przeciwnie, celują w inicjatywy o zasięgu możliwie najszerszym, obejmującym całe społeczeństwa i populacje, często niezależnie od statusu majątkowego. Bo przecież ogólnodostępnym DVD z historią 'wymierania gatunków i idei' (jeden z pod tematów programu prof. Christiana), darmową szczepionką na wirusa czy tanią zmodyfikowaną genetycznie żywnością cieszyć się będzie mógł praktycznie każdy zainteresowany.

Żródło: Flickr/Mohammad Jangda

Nie wszystkie koncepcje światowych filantropów są jednak tak jednoznacznie pozytywne. Niebezpieczny jest zwłaszcza fakt, że zaczynają oni wkraczać na terytoria dotychczas zarezerwowane na wyłączność dla aparatu państwowego - jakimi są kształcenie publiczne czy ochrona zdrowia. W tym punkcie Gates i wspomniany Escobar mają bardzo wiele wspólnego - ich działanie albo wyręcza nieskuteczne państwo, albo wręcz je zastępuje tam, gdzie obywatele nie odczuwają jego obecności. Nie byłby przecież Escobar tak wielbiony za budowanie szpitali, gdyby te zostały uprzednio wzniesione przez urzędników państwowych. Filantropi wychodzą naprzeciw rzeczywistości, która dzisiaj - niestety - w większości składa się z niewydajnych, pogrążonych w długach państw. Tam, gdzie rady miasta i parlamenty nie znajdują praktycznych rozwiązań, wkraczają do akcji Gates, Branson, Murray Edwards czy rodzina Carnegie. I choć sam Gates w wypowiedzi dla Voice of America twierdzi, że nigdy nie przekroczy linii między aktywnością w trzecim sektorze i kompetencjami rządów, którym zamierza 'tylko pomagać, a nie wyręczać', w pewnych dziedzinach stało się to już faktem. Jak chociażby w przypadku wspomnianej genetycznie modyfikowanej żywności, której rozwój wspiera jego fundacja. Z tego powodu niejednokrotnie padały już oskarżenia o szukanie zysków poprzez filantropię, a niektóre afrykańskie media oskarżyły nawet Gatesa o wysyłanie prywatnych najemników z firmy Blackwater do Nigerii i wspieranie bojówek Boko Haram - afrykańskiej wersji Państwa Islamskiego - w celu wypędzenia tamtejszych farmerów i przejęcia gruntów pod uprawy GMO. Gates oskarżenia odparł, funduszy nie cofnął, ale wątpliwości, jak zawsze, pozostaną.

Sponsorów współczesnych społeczeństw z całą pewnością nie da się ocenić jednowymiarowo. Zwłaszcza biorąc pod uwagę ograniczone dane i niepełny obraz sytuacji. Póki co nie ma też faktycznych dowodów na ich złe intencje - poza afrykańskimi spekulacjami i podobnymi oskarżeniami o tworzenie globalnej siatki sterującej klimatem na naszej planecie. Niemniej jednak nietrudno sobie wyobrazić bardziej radykalną, a tym samym i katastroficzną wizję dalszej ekspansji filantropów. Od prywatnych stypendiów mogą przejść do własnych programów nauczania we wszystkich szkołach, przejmując kompetencje z rąk niewydajnego i bankrutującego państwa. Dzieci będą się wtedy uczyć na pewno przy użyciu najnowszej technologii, lecz na treść ich zajęć wpływ będą mieli bogaci darczyńcy, a nie urzędnicy ministerstwa edukacji. Podobnie rozwinąć się mogą kwestie przejętej od państwa służby zdrowia, publicznej ochrony czy planowania przestrzennego, co doprowadzić może do stworzenia tzw. ufortyfikowanych enklaw wewnątrz miast, jak określiła to prof. Teresa Caldeira, socjolog z Uniwersytetu w Berkeley. Cóż, Bill Gates swój własny program w liceach już ma. Wielu ekspertów kwestionuje jego wartość, twierdząc że to po prostu 'kurs, którego Bill Gates nigdy nie miał, a zawsze chciał mieć'. Co dalej? Czy to już początek nowego, wspaniałego świata - świata jednostek-patronów i ich klientów?