Jak prawie bezkarnie ukraść cztery miliony funtów

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

Jak prawie bezkarnie ukraść cztery miliony funtów

Były menadżer Alanis Morissette może trafić za karatki w związku ze zdefraudowaniem jej pieniędzy. Ale to nie pierwszy taki przypadek.

"Było uważać". Przydatna rada, wygłaszana zwykle po fakcie, najczęściej wtedy, gdy szukamy czegoś cennego, co właśnie gdzieś się zapodziało. Na przykład kilku milionów funtów. Tak to wyglądało w przypadku Grega Counsella. W 1983 roku pracował jako ochroniarz w bankowym depozycie mieszczącym się we wschodniej części Londynu. Rozpoczął właśnie poranną zmianę, gdy do budynku wdarła się grupa uzbrojonych bandytów, którzy wcześniej dokładnie przestudiowali cały plan budynku i słabości systemu ochrony. Jako że był to wielkanocny poniedziałek, w budynku pracował tylko Greg. Do czasu. Nim napad dobiegł końca, bandyci zaczaili się i wzięli na zakładników czterech pozostałych ochroniarzy, którzy przyszli nieco później, spodziewając się spokojnej, świątecznej dniówki. Złodzieje zbiegli z sześcioma milionami funtów (w dzisiejszych pieniądzach jakieś dwadzieścia osiem milionów funtów).

Reklama

Cała akcja była możliwa dzięki jednemu błędowi Counsella, który nie zachował czujności w czasie przechodzenia z pomieszczenia kontrolnego do sąsiedniego pokoju, dokąd wybrał się po mleko do porannej kawy. Musiał w tym celu wyłączyć system alarmowy, a złodzieje - wśród których znalazł się między innymi szwagier Barbary Windsor oraz jeden z gości, którzy 30 lat później przeprowadzili skok na depozyt Hatton Garden - wykorzystali ten moment, żeby wśliznąć się do budynku. Po krótkiej szarpaninie, bandyci zniknęli razem z pieniędzmi.

Co prowadzi nas do Alanis Morissette, która podobnie jak nasz przyjaciel Greg, padła ofiarą własnej nieuwagi. W jej przypadku wiadomości o kradzieży zaczęły się rozchodzić w połowie stycznia, gdy były menadżer artystki przyznał się, że pomiędzy 2010 a 2014 roku, wyprowadził z jej konta prawie cztery miliony funtów. Zgodnie z artykułem opublikowanym przez Associated Press, czterdziestoośmioletni mężczyzna 18 stycznia został "oskarżony o oszustwa finansowe oraz złożenie fałszywych zeznań podatkowych, mających na celu ukrycie zdefraudowanych funduszy". W tym tygodniu Schwartz trafi przed oblicze sądu, gdzie w ramach układu zawartego pomiędzy nim a prokuraturą, zamierza przyznać się do winy. Wrócimy do tego jeszcze za chwilę.

Warto pamiętać, że pieniądze ciągle giną. Znasz pewnie to uczucie, gdy wgapiasz się w wyciąg ze swojego konta i myślisz, że powinno na nim być więcej, ale potem przypomina ci się piątkowy wieczór w pubie i gin, który kupiłeś jadąc do koleżanki na chatę. Być może wydrukowałeś sobie nawet kiedyś tabelki, w których chciałeś ogarnąć wszystkie szczegóły swoich wydatków i budżetu, ale szybko porzuciłeś je w szufladzie, razem z pordzewiałymi kluczami i starymi zapalniczkami. I pewnie przed dokonaniem wypłaty w bankomacie wolisz nie sprawdzać ile masz jeszcze na koncie, żeby się nie przygnębiać, że jest tego na pewno mniej, niż naprawdę zasługujesz.

Reklama

W przypadku Alanis Morissette sprawa wyglądała jednak inaczej. Nie wydawała jak szalona, nie szastała kasą powyżej dochodów. Człowiek, któremu zaufała najbardziej, powierzając mu kontrolę nad pieniędzmi, podatkami i inwestycjami, przyznał, że oszukiwał ją w tak bezczelny sposób, iż trudno nie czuć podziwu. Dziennikarze Guardiana nie potrafili się powstrzymać od żartów nawiązujących do tekstu "Ironic", ale my nie będziemy tacy. Wystarczy wam wiedza, że Schwartz, próbując ukryć fakt kradzieży, opisywał wszystkie wypłaty z konta piosenkarki jako "różne/wydatki osobiste" - tak przynajmniej wynika z pozwu wniesionego przez Morissette w maju ubiegłego roku.

Pozew Morissette, skierowany przeciw Schwartzowi i firmie, która go wtedy zatrudniała - GSO - nie owija niczego w bawełnę. Czytamy w nim, że działania Schwartza i jego pracodawców "nie ograniczały się jedynie do kradzieży. Regularnie podejmowali również bezprawne próby zatajenia popełnionych przestępstw. Zatrudniając Schwartza, Morissette wyjaśniła mu swój "Plan", polegający na tym, by nie wydawać pieniędzy przeznaczonych na inwestycję i żyć z bieżących dochodów oraz odsetek". Schwartz jednak, zamiast powstrzymywać ją od wydawania oszczędności, wrzucił na pełny luz. "Gdy Morissette pytała, czy nie przekracza stanu konta, menadżer uporczywie twierdził, że wszystko jest w porządku, nie ma się czym martwić, ma tyle pieniędzy, że nawet jej przyszłe wnuki będą ustawione do końca życia". Tyle, że nie, LOL.

Reklama

Tak naprawdę - o czym dowiadujemy się z dokumentów ujawnionych miesiąc po tym, jak Morissette zwolniła Schwartza i zatrudniła nowego menadżera, Howarda Grossmana - z konta artystki zniknęło bez żadnego śladu jakieś osiem milionów dolarów. Morissette nie autoryzowała żadnej z tych transakcji. Nowy menadżer uderzył w Schwartza w kwietniu 2016 roku, pytając o zawartość dwudziestu sześciu pudeł z dokumentami, wśród których znalazły się również potwierdzenia stu szesnastu przelewów z konta inwestycyjnego Morissette na konto Schwartza. Nie potrafiąc znaleźć żadnych rachunków, ani wytłumaczenia dla tych wydatków, Grossman spodziewał się standardowej odpowiedzi ze strony Schwartza.

Zamiast tego, tuż po otrzymaniu pozwu, były menadżer artystki zaczął grać na zwłokę. Z początku twierdził, że wydaje bardzo dużo gotówki i dlatego zdecydował się na trzymanie pieniędzy w sejfie, "żeby nie musieć chodzić do banku za każdym razem, gdy chciał coś wypłacić". Mówił również, że Morissette podpisywała rachunki na wszystko, tylko dokumenty utknęły w jakimś magazynie, potem zaczął opowiadać, że zainwestował te pieniądze w "jedną lub kilka plantacji marihuany". W końcu sprawa z pozwu cywilnego zakończyła się ugodą pozasądową i pozwaniem Schwartza przez jego byłych pracodawców, GSO.

W pozwie wystosowanym przez GSO czytamy, że "W trakcie dochodzenia ustalono, że skradzione pieniądze posłużyły panu Schwartzowi do finansowania wystawnego trybu życia, opłacił nimi między innymi wakacje na Bora-Bora (37700 funtów) oraz długi w kasynie na Bahamach (52000 funtów)". W aktualnie toczącym się przeciwko niemu procesie karnym, Schwartz zdecydował się na ugodę; po wszystkich odcinkach "Żony idealnej" jakie obejrzałam wiem, że oznacza to przyznanie się do winy, aby dostać mniejszy wyrok. W tym przypadku raczej cztery do sześciu lat odsiadki, niż dwadzieścia trzy lata zapisane w kodeksie.

Tym, co najbardziej dziwi w tej sprawie, jest fakt, że przypomina ona o najgorszych czasach przemysłu muzycznego. Tak, menadżerowie inkasują standardowe piętnaście, dwadzieścia procent dochodów artysty. Trzeba też uważać przy podpisywaniu kontraktów, bo można skończyć jak Elvis, który oddał połowę zarobków Tomowi Parkerowi. Ale w poprzedniej epoce, zanim nadeszły czasy artystów DYI, wierzących, że dadzą sobie radę na własną rękę, a wszystkim rządziły wytwórnie płytowe, istniała duża szansa, że początkujący muzyk zostanie oszukany na umowie. Od klauzuli wygaśnięcia po menadżerów pobierających sporą część przychodów artysty w zamian za pracę, której nie wykonywali, młodzi naiwni muzycy mieli sporo okazji, żeby utracić część swoich zaliczek i dochodów.

Ale sprawa Alanis Morissette to coś zupełnie innego. Choć to typowe dwudziestopierwszowieczne oszustwo, przypomina o takich skandalach, jak Billy Joel pozywający w 1989 roku swojego byłego menadżera na dziewięćdziesiąt milionów dolarów; jak Stonesi i ich szarpanina w sądzie z Allenem Kleinem, od którego nie umieli wydobyć praw do własnych utworów; jak Backstreet Boys, okradzeni przez Lou Pearlmana, który zainwestował ich pieniądze w piramidę finansową (i trafił za to na osiem lat do więzienia); jak były menadżer Leonarda Cohena, który odsiaduje wyrok za zdefraudowanie milionów należących do artysty oraz nękanie wokalisty. Dziś jednak, kiedy artyści mają świadomość, że nagrywanie płyt i wejście w cały ten przemysł nie stanowią już fundamentu kariery muzycznej, tego rodzaju historie powinny pojawiać się coraz rzadziej. Menadżerowie coraz częściej zajmują się zadaniami, którymi wcześniej zajmowali się przedstawiciele wytwórni płytowych i coraz częściej są tak blisko związani z artystami, że ci bez trudu mogą patrzeć im na ręce, jeśli poczują, że coś idzie nie po ich myśli. Jeśli ten trend będzie się nadal rozwijał, być może sprawa Alanis Morissette okaże się jednym z ostatnich przypadków oszustwa na tak wielką skalę. Ale do tego czasu warto na siebie uważać.

Tshepo pisze również na Twitterze.