FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

Punk, który zburzył mur berliński

Fotografia, która trafiła na pierwsze strony gazet, przedstawiała punka nakurwiającego mur za pomocą młotka

9 listopada 1989 roku rząd Wschodnich Niemiec ogłosił, że wszyscy obywatele Niemieckiej Republiki Demokratycznej mogą swobodnie odwiedzać Niemcy Zachodnie – tym samym zamykając okres 28 lat rygorystycznych kontroli granicznych. Tego wieczora Ossis (mieszkańcy wschodu) przepchnęli wschodnioniemieckich strażników i zaczęli wlewać się przez punkty kontrolne, Wessis po drugiej stronie witali ich kwiatami i szampanem.

Reklama

Nie minęło wiele czasu, a do imprezy dołączyły Mauerspechte (ścienne dzięcioły). Atakując mur młotami, przystąpili do niszczenia tego, co stało się fizycznym ucieleśnieniem żelaznej kurtyny – 153-kilometrowej barykady z betonu pomiędzy Europą Zachodnią a blokiem wschodnim. Zniszczenie to (dokończone przez buldożery kilka miesięcy później) zwiastowało ponowne zjednoczenie Niemiec i stało się kamieniem milowym w rozmrażaniu zimnej wojny.

Fotografia, która trafiła na pierwsze strony gazet następnego dnia, przedstawiała punka nakurwiającego mur za pomocą młotka. Niektóre doniesienia przedstawiały go jako wschodniego Niemca, ale jak odkryłem ćwierć wieku później, naprawdę jest Francuzem o imieniu Laurent, który nadal mieszka w Berlinie.

– On stał tam od 30 lat i wszyscy się go bali – powiedział mi ostatnio, wspominając noc, kiedy wciągnął się na szczyt czterometrowego odcinka muru niedaleko Bramy Brandenburskiej.

– Nikt nie wiedział, co jest po drugiej stronie, mogliśmy zostać zastrzeleni. Ale wszystko poszło OK.

Laurent poszedł tam po pracy, łapiąc młotek, „na wypadek, gdybyśmy napotkali problemy ze wschodnioniemiecką policją, i również po to, żeby przynieść sobie pamiątkę". Gdy przybył, bramka kontrolna na ulicy Bornholmer była otwarta od około półtorej godziny, ale tłumy ludzi – mieszkańców obu stron, zjednoczonych rodzin i pijanych mężczyzn z młotami – dopiero zaczynały ogarniać, co się właśnie wydarzyło.

Reklama

– Na szczycie muru było już kilku kolesi, którzy próbowali rozłupać beton, ale słabo im to wychodziło – powiedział Laurent. – Uderzali młotami w płaski szczyt muru. Wziąłem swój młotek i pokazałem im, jak to się robi.


Historie, które chcesz znać. Polub fanpage, żeby być z nami na bieżąco


Laurent jest z zawodu kamieniarzem, więc miał spore doświadczenie w rozwalaniu masywnych skalnych bloków. W przysiadzie zaczął wyszczerbiać mur, ludzie poniżej zbierali spadające kawałki, Laurent zachował też kilka odłamków dla siebie. Naciskany przez tłum kontynuował walenie młotem przez znaczną część 30-metrowego odcinka, podczas gdy reporterzy wdrapywali się, aby zrobić zdjęcie sceny, w której mężczyzna z irokezem tworzy międzynarodową historię.

Fotograf z DPA, wiodącej niemieckiej agencji fotograficznej, pierwszy uchwycił tę scenę. Chwilę później fotoreporter David Burnett zrobił kolorowe ujęcie dla magazynu „Time" i tak twarz Laurenta trafiła w ręce milionów czytelników na całym świecie. W poniedziałkowy poranek fota Laurenta znalazła się w każdej gazecie.

– W pracy wszyscy się ze mnie nabijali. Udało mi się uniknąć rozgłosu tylko przez chwilę – powiedział.

Zapytałem, dlaczego niektóre gazety donosiły, jakoby pochodził z Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

– Wschodni Niemcy często nosili tanie dżinsy, takie jak te, które miałem na sobie tego wieczora. Dlatego pomyśleli, że jestem jednym z nich – odparł.

Reklama

Fotografia Laurenta była rozpowszechniana przez AFP, przynajmniej cztery razy pojawiła się we francuskich gazetach, znajduje się w książkach do historii, z których uczą się niemieckie dzieci, a nawet trafiła na pamiątkowy znaczek jednej z karaibskich wysp, Saint-Martin. Jednak nigdzie nie ma śladu nazwiska fotoreportera. DPA nie posiada żadnych informacji, kto zrobił to zdjęcie, próżno szukać wskazówek w sieci. Wiadomo tylko, że było to z pewnością jedno z pierwszych zdjęć ludzi niszczących mur.

– Możesz stwierdzić to po stanie muru – tłumaczy Laurent, mówiąc mi, że datowanie zdjęć z „muru wstydu" stało się od tego czasu jego hobby. – Na moim zdjęciu mur jest nietknięty. Na większości innych jest już uszkodzony. Nikt nie zwraca uwagi na beton. Po 9 listopada rozwalanie muru stało się biznesem; każdy chciał kawałek i każdy chciał mieć zdjęcie, jak rąbie mur. Już w sobotę 11 listopada pojawiły się małe stoiska wynajmujące młotki i dłuta po trzy marki za 15 minut. Niektórzy zbierali tyle fragmentów, ile się dało, z nadzieją, że uda się je sprzedać. Interes kwitł przez rok, do czasu aż ostateczna destrukcja została zakończona.

Całe sekcje muru można dzisiaj kupić na eBayu – kawałki otagowane graffiti osiągają najwyższe ceny. Viktor Pavlovski, przedsiębiorca budowlany ze Wschodnich Niemiec, był przekonany, że rynek pamiątek ustawi go do emerytury. I miał rację – kupił prawie 300 ton muru i dostarcza większość kawałków, które możecie znaleźć dzisiaj w sklepach z pamiątkami. Jeżeli poszukujesz na rynku nieożywionego kawałka historii, ważący 2,75 tony kawał betonu o wymiarach metr na cztery, może być twój za jedyne 7 tys. euro. Wiele się zmieniło w Berlinie od upadku muru, jednak nie do końca wszystkim to odpowiada.

Reklama

– Chciałbym, żeby to miasto ewoluowało w innym kierunku. Dzisiaj jest dużo trudniej i myślenie, że odegrałem w tym znaczącą rolę, jest ironią – powiedział Laurent. – Nie możesz żałować upadku muru, ale dla mnie lata przed tym były najlepsze.

W 1989 roku Laurent miał 30 lat, niewiele więcej niż sam mur. Urodzony we francuskim mieście Tours, przeprowadził się do Berlina w pogoni za skłotami i sceną punkową. Przed upadkiem muru na terenie Berlina Zachodniego było sporo poprzemysłowych nieużytków, a mieszkańcy zostali zwolnieni ze służby wojskowej, co bardzo odpowiadało antymilitarystom, hipisom, punkom, lewicowcom i artystom, którzy nazywali te miejsca domem.

Laurent przestał pracować lata temu, gdy zaczął chorować – od tego czasu tworzy sztukę. Zajął się ponownym przetwarzaniem materiałów, np. narzędzi kuchennych, które wygina i spaja, aby stworzyć dziwne, abstrakcyjne figurki muzyków. Swoją sztukę rozdaje przyjaciołom bądź gromadzi w mieszkaniu, które zajmuje od ostatnich 25 lat – składuje ją pomiędzy rozległą kolekcją nagrań, plakatów, poezji, literatury, esejów politycznych a kolekcją sztuki, którą otrzymał od przyjaciół. Wszystko to jego pamiątki. Berlin nie przypomina dziś miasta, do którego Laurent przeprowadził się ponad trzy dekady temu. Skłoty zamknięto bądź zamieniono na galerie sztuki, bary czy lofty. Należąca niegdyś do tureckiej klasy pracującej w Berlinie pusta ziemia, na której kiedyś stał mur, jest dziś za fortuny sprzedawana deweloperom.

Dawno już minęły czasy, gdy mogłeś dojrzeć krążące po mieście traktory i zwierzęta hodowlane należące do społeczności hipisów, a May Day – który zwykle ściągał ludzi z całych Niemiec na bitwy z policją – teraz wygląda bardziej jak gówniana Lollapalooza z politycznymi transparentami zamiast flag. Dla Laurenta i tych, którzy znali miasto wtedy, środek lat 90. był złotą erą Berlina. Miasto się wreszcie zjednoczyło i przeżywało napływ ludzi spragnionych kontrkultury Zachodu. Jednakże, jak to często bywa, gdy okolica jest naraz odjazdowa i cholernie tania, pojawili się potentaci nieruchomości, którzy błyskawicznie za pomocą matowego marmuru i łazienek na zamówienie zaczęli zakrywać erę sekretnych występów Dead Kennedys i imprez Bowie-Iggy. We wrześniu zeszłego roku położony w samym środku miasta Tacheles – największy skłot artystów w Berlinie – został sprzedany za 150 mln euro amerykańskim inwestorom, którzy planują zmienić go w sklepy i biura.

Dzisiaj Berlin próbuje ugruntować swoją pozycję jako wspaniała, współczesna stolica Niemiec. To upadek muru ostatecznie pozwolił miastu dojść do tego punktu. Ewidentnym pozytywem jest to, że ani Niemcy, ani Berlin nie są już podzielone. Ale z całą pewnością można powiedzieć, że Berlin, który istniał dawniej, zniknął naprawdę i na dobre.