FYI.

This story is over 5 years old.

Shower Power

Wyjedź do Polski, cz. 3

Prawdziwy patriota nie zważa na oferty last minute i promocje w tanich liniach lotniczych, bo wakacje i długie weekendy spędza w Polsce – jak zawsze, korzystając z nierutynowego przewodnika pod redakcją Maćka Piaseckiego. Bierz z niego przykład, tak...

Prawdziwy patriota nie zważa na oferty last minute i promocje w tanich liniach lotniczych, bo wakacje i długie weekendy spędza w Polsce – jak zawsze, korzystając z nierutynowego przewodnika pod redakcją Maćka Piaseckiego. Bierz z niego przykład, tak nam dopomóż Bóg.

Torpedownie w Zatoce Gdańskiej, czyli strzały donikąd

Jako stereotypowy czytelnik (bądź czytelniczka) Vice'a, do Trójmiasta jeździsz pewnie tylko przy okazji Open'era – więc wybrałem coś niedaleko, tak żeby udało ci się to zobaczyć w tej krótkiej przerwie między śniadaniokolacją a pierwszym łykiem czegoś mocniejszego. Nawet jeżeli masz bogatych starych, to pewnie choć raz zdarzyło ci się nocować w okolicach samego festiwalu: np. w ohydnym zapleśniałym domku albo co gorsza w samochodzie, czego niżej podpisany szczególnie nie poleca. I pewnie ktoś z twoich znajomych (lub – jeśli nie masz znajomych – ktoś z grupy poznanych dzień wcześniej osób wśród których straciłeś przytomność) zaproponował chrypiącym głosem, żeby wybrać się na plażę. Z poczucia obowiązku i braku innych pomysłów ruszyliście w daleką drogę, po drodze zahaczając o mały spożywczak, stojąc pół godziny w kolejce by kupić loda typu rożek. Może, jako wytrawni plażowicze, zaopatrzyliście się nawet w ręcznik z gołą babą na masce tira. I kiedy wreszcie dotarliście już na miejsce, do tej mitycznej plaży, poraził was nie szum fal, nie śpiew mew ani nawet nie beżowo-brunatny blask gdyńskiego piasku.

Reklama

To było coś większego. Potężne. Betonowe. Gdybyście nie urodzili się w Polsce, skojarzyłoby się wam z architekturą brutalizmu. Ale jesteście cebulowymi Polonusami, więc stwierdziliście, że pewnie za Gomułki chcieli tam postawić blok, a po zbudowaniu pięciu pięter zorientowali się, że to już całkiem głębokie morze i trochę nie ma sensu – bo przecież nie takie rzeczy się w naszej ojczyźnie w końcu zdarzały. I otworzyliście te swoje Żubry, wyłożyliście na piasku i dostaliście poparzeń słonecznych, po których przez dwa tygodnie schodziła wam skóra.

Gdyby jednak twoi znajomi przesiadywali mniej na fejsbukowych stronach ze zdjęciami wydziaranych kotów, mogliby ci powiedzieć, że to niemiecka torpedownia z czasów kiedy Gdynia nazywała się Gotenhafen. "Torpedownia" to nazwa zwyczajowa i trochę mylącą, przynajmniej dla kogoś kto historię zna z gier wideo i lubi kiedy jest dużo strzelańska (jak ja), bo sugeruje, że ktoś z nich kogoś torpedował. A stacje na Babich Dołach i na Oksywiu (zachowana w o wiele lepszym stanie, bo po wojnie eksploatowana przez polską marynarkę i przyjaciół ze Związku Sowieckiego) służyły jedynie do montowania torped z podzespołów oraz badań prowadzonych przez Luftwaffe i Kriegsmarine. Po niemiecku nazywały się "Schießstand", czyli "stanowisko gówna"*.

Mumie i zęby w Raciborzu, czyli skąd to się tutaj wzięło? Mumie. Nie mamy ich w Polsce zbyt wiele. Kolonizacyjna przeszłość Nadwiślanii wypada dosyć żałośnie (nie licząc Ukrainy i Litwy, Polska próbowała podporządkować sobie Liberię, czyli jedyne niepodległe państwo w międzywojennej Afryce oraz hmm… Brazylię), zatem nasz udział w łupieniu dorobków innych cywilizacji w imię Boga i supremacji białego człowieka wypada dość skromnie. Jednak kilka egipskich mumii mamy, w końcu taka była moda przed 150 laty, żeby mieć jakieś egipskie mumie. Mamy je zatem, w Krakowie, w Warszawie oraz w Raciborzu, znanym również jako "jedna z tych średnich miejscowości, których za cholerę nie umiesz wskazać na mapie, ale wstydzisz się przyznać".

Reklama

Mumia w Raciborzu stanowi eksponat lokalnego muzeum, gdzie prezentowana jest na stałej wystawie "W domu Ozyrysa", która ma odzwierciedlać dekoracje i zawartość staroegipskiego grobowca – co pewnie byłoby całkiem autentyczne, gdyby tylko starożytni Egipcjanie znali ścianki karton-gipsowe oraz farbę Dekoral w kolorze kogel-mogel. Ale taki już urok małomiasteczkowych muzeów, czyli: zapach pasty do podłóg i drobinek kurzu oraz wyraz zdziwienia na twarzy pani bileterki, kiedy odkrywa że nie jesteś z wycieczki szkolnej.

Pochodzenie mumii w Raciborzu jest owiane legendą. Przewodnicy i naiwne strony internetowe (ale nie VICE.com, która jak wiadomo jest witryną bardzo poważną i wiarygodną) powiedzą ci, że baron Anzelm von Rothschild postanowił sprezentować ją swojej narzeczonej, która ostatecznie nie była pod wrażeniem dwuipółtysiącletnich zwłok, zatem smutny baron podarował ją lokalnemu muzeum prowadzonemu przez klechów. To zapewne bujda – co nie zmienia faktu, że narzeczona barona na zawsze zapamiętana zostanie jako straszna frajerka (pamiętaj: jeśli chłopak daje ci w prezencie zakonserwowane ludzkie zwłoki, to znaczy, że naprawdę mu zależy; nie zmarnuj tego!).

Racibórz – jak przystało na miasto, którego historyczni władcy nosili tak kozackie imiona, jak Mieszko Otyły, Wacław Dureń czy Walentyn Garbaty – może się pochwalić większymi osobliwościami, niż zwykła mumia. W tym samym Muzeum Raciborskim (choć w innym budynku) możemy zwiedzić jedyne w Polsce muzeum stomatologii, chlubiące się m.in. rzadkim ręcznym wiertłem dentystycznym czy mrowiem urządzeń, które służą nie wiadomo do czego (tak, serio). Dlaczego jedyne muzeum stomatologii znajduje się właśnie w Raciborzu? Bo tak. Bo ich stać.

A, no i z okolic Raciborza pochodzi wodzionka:

* Tak, wiem. Ale nie mogłem się powstrzymać.

W poprzednich odcinkach:

część pierwsza
część druga