FYI.

This story is over 5 years old.

Czarcia zapadka

Them Pulp Criminals: Lucyfer jest miłością

"Z mojej strony mogę dodać że jeśli nasza muzyka poszerzy postrzeganie Krakowa pod względem muzycznym, to bardzo się cieszę - nie widzę tutaj dużo tworów podobnych do naszego".

Foto - mat. prasowe

To, że diabeł kręci oraz tupie nóżką również i do innych muzycznych gatunków, jak tych około metalowych wiadomo nie od dzisiaj, ale przekonany jestem, że jesli jakaś plyta powinna kręcić się w odtwarzaczu jego czarnego Cadillaca na chwilę obecną, powinna to być właśnie debiutancka płyta krakowskiego duetu Them Pulp Criminals. Fantastycznie bujająca, wybuchowa mieszanka alternatywnego country, rock`n`rolla i miejskiego folkloru (oraz kilku kropel siarki) wkrótce zabrzmi na scenicznych deskach Alchemii, a ja gorąco namawiam do zakupu i odsłuchania "Lucifer Is Love", która ukaże się 12 sierpnia nakładem Malignant Voices (a przedpremierowo na koncercie w Krakowie, jako support King Dude 8.08).

Reklama

Z Tymkiem (wokalistą, tekściarzem) oraz Igorem (kompozytorem) rozmawiałem między innymi o tym, dlaczego Lucyfer jest zdecydowanie fajniejszym typem od tego drugiego.

Czytaj wywiad poniżej.

Noisey: Nie lada zadanie przed wami, panowie. Poruszacie się po dość grząskich muzycznych rejonach - choć oczywiście niezwykle ciekawych. Muzyka jaką się paracie charakteryzuje się tym, że łatwo osunąć się z solidnego gruntu w bagno nieśmiesznego kiczu. Czy TPC jest w stanie ujarzmić te estetykę na polskiej ziemi tak, by wzbudzać zachwyt miast poczucie zażenowania?
Tymek: Wiesz, wydaje mi się, że nie podchodzimy do TPC w takich kategoriach pierwszych poskromicieli pewnej estetyki w Wolnej RP. Ten projekt jest rzeczą tak spontaniczną, że niemal przypadkową. Pracowaliśmy z Igorem od początku bez gotowego planu, niejako improwizując po drodze. Jak na razie wydaje mi się, że działa to w miarę kompatybilnie z czymś co można nawać ogólnym wyczuciem estetyki, a i kicz (nieodzowny w tym odłamie gatunku) staramy się serwować z umiarem.
Igor: Pewnego rodzaju przerysowanie w stylu, który uprawiamy jest założone, pewnego rodzaju kicz również, natomiast z drugiej strony jest to projekt szczery, z szacunkiem do tradycji - myślę że podejście poważne łączy się u nas z podejściem z dystansem, do samych siebie, do motywów, które gramy, co razem tworzy jak powiedział Tymek spontaniczną mieszkankę - nieobliczoną na żadną konkretną reakcję ze strony publicznośc

Reklama

Tu akurat muszę przyznać wam rację - spontaniczność (która jest waszą ogromną siłą) i dystans to chyba podstawa tej bardzo specyficznej muzycznej przestrzeni. Uważacie, że macie coś ciekawego do powiedzenia w ramach gatunku, a TPC to swego rodzaju nowe nań spojrzenie ? Czy może wręcz przeciwnie, nie jesteście tu po to, by odkrywać nowe lądy, a po prostu płynąć z nurtem i doskonale się bawić?
Igor: Myślę że jednak mamy sporo nowego do powiedzenia, choćby dlatego że nasza muzyka została stworzona przez dwóch gości, którzy pochodzą z nieco innych środowisk - naturalnie więc zmiksowaliśmy różne typy ekspresji, co wyszło naszym zdaniem świeżo i ciekawie.
Tymek : Wywodzimy się z kompletnie innych środowisk muzycznych, jak powiedział Igor, przez co mamy kompletnie inne odnośniki estetyczne. To co nas łączy przede wszystkim to fascynacja country, ze szczególnym uwzględnieniem Johnnego Casha i klasyki Outlaw oraz fakt, że zawsze chcieliśmy spróbować pograć takie rzeczy, tylko nie było z kim. Myślę, że jest jeszcze za wcześnie mówić, czy będziemy podążali z prądem, czy odkrywali nowe lądy, bo umówmy się, że rzecz dzieje się w Polsce, a tutaj nie ma czegoś takiego jak scena alt-country, natomiast jesteśmy jeszcze za bardzo beniaminkiem sceny w bardziej światowym ujęciu. Jedno co mogę powiedzieć z cąłą pewnością, to to, że materiał będzie przede wszystkim szczery wobec nas. To, czy odkryje coś, czy może będzie bardziej zachowawczy, to w tym przypadku akurat kwestia drugorzędna.

Reklama

Nie pierwsza to jednak próba w Polsce ujarzmienia tego (i pochodnych) gatunku. Gdzieś tam przewijali się przecież Pockrockers, warszawski Bombat Belus… Moim skromnym zdaniem TPC to mimo wszystko jednak nowa jakośc, bo ów specyficzny miejski folklor (a w takich ramach czasami się o was pisze) w waszym wykonaniu ma jednak ów charakterystyczny krakowski sznyt. Czy miejsce narodzin TPC w tym kontekście nadaje projektowi jakiegoś szczególnego wymiaru? W stricte metalowych formacjach pokroju Odrazy czu Furii to bardzo istotny element.
Tymek: Pockrockers to było bardziej psychobilly na moje ucho, u nas psycho jest mało, przynajmniej tak mi się wydaje. Jesteśmy zdecydowanie bardziej akustyczni. Co do krakowskości materiału na "Lucifer is Love", nie jestem do końca przekonany, że jest to jakoś szczególnie wyczuwalne, ale wiesz jak to jest. Jako współtwórca spędziłem z tą muzyką tyle czasu, że przestałem być wrażliwy na subtelności. Chcoć faktem jest, że nocny Kraków miał pewien wpływ na to, jak ta muzyka nabierała kształtów, jednak nie mówimy tu o nocnym Krakowie, którego poszukują obywatele brytyjscy podczas stag parties. Raczej o fakcie, ze całość nagrań na album odbywała się wyłącznie w nocy, a po nagraniach odsłuchiwaliśmy numery, jeżdżąc samochodem Igora po wyludnionych ulicach grubo po północy. Także może masz racje, że jest tam Kraków, jednak raczej inny, niż szanowni nasi przodkowie z Piwnicy Pod Baranami, czy artyści z Pięknego Psa…
Igor: Z mojej strony mogę dodać że jeśli nasza muzyka poszerzy postrzeganie Krakowa pod względem muzycznym, to bardzo się cieszę - nie widzę tutaj dużo tworów podobnych do naszego i nie uważam byśmy byli jacyś krakowscy, myślę że głównie TPC jest takie a nie inne ze względu na nasze inspiracje - te dochodzące do głosu na naszej płycie są raczej pozakrakowskie, ale jak powiedział Tymek wpływu miasta w którym żyjemy nie da się nigdy do końca uniknąć.

Reklama

Co jest zatem najwiekszą siłą waszego debiutu, który przeciez za kilka chwil będzie miał swoją premierę dzięki Malignant Voices? Poza elementami, o których rozmawialismy wcześniej?
Igor: Największą siłą naszego debiutu jest to, że są tam myślę dobre piosenki, gdzie skondensowana została spontaniczna współpraca naszego duetu z całym bagażem wspólnych jak i osobnych doświadczeń. Siłą tej współpracy jest to, że nie baliśmy się wyjść poza naszą dotychczasową muzyczną strefę komfortu - pozwalając sobie na małe przegięcia i przymrużenie oka, jednocześnie zachowując 100% osobowości każdego z nas.


Polub fanpage Noisey Polska i nie przegap żadnego wywiadu czy ciekawej premiery


Żeby nie było zbyt kolorowo - z mojej strony powiem, że słucha się tych piosenek faktycznie świetnie, ale… No właśnie - ale! Od razu powiem wam co jest z kolei najsłabszym, dla mnie jako odbiorcy, elementem waszej muzyki. A jest to ten piekielny automat perkusyjny (śmiech). Wiem, że z okazji nadchodzącej trasy skleciliście fantastyczną załoge koncertową i pewnie będzie to wszystko brzmiec kapitalnie (bo to w końcu muzyka stworzona do rozkręcania szałowej imprezy na scenie), ale uwierzcie - spory procent przyjemności z odsłuchu tej płyty odebrał mi bardzo słyszalny brak żywego pałkera. Szczegolnie, że w kapelach pokroju bardzo bliskiego wam The Coffinshakers bębny nadają ten właśnie niesamowity groove, za ktory kocham ich dokonania. Nie strzeliliście sobie trochę w stopę rezygnując z tego elementu?
Igor: Co do bębnów, to rzeczywiście zostały one zaprogramowane i nigdy programowane bębny nie będą brzmiały jak żywe. Natomiast jako producent naszej muzyki muszę przyznać, że jestem zadowolony z ich brzmienia, było ono starannie wyselekcjonowane. Wiele słuchaczy mówiło mi, że brzmią całkiem całkiem jak prawdziwe - co było moim celem. To było też trochę tak że my na początku nie zamierzaliśmy tworzyć zespołu, zaczęło się od pojedynczego kawałka stworzonego spontanicznie. Stąd wygodnie było ułożyć bębny zamiast szukać pałkera, co wiązałoby się ze znacznym skomplikowaniem procesu tworzenia tej muzyki, koniecznością nagrań zestawu perkusyjnego i tak dalej. Myślę że dzięki temu że pisaliśmy i nagrywaliśmy materiał tylko we dwójkę, to wizja zawarta w nim jest jak najbardziej gęsta i wyrazista.

Reklama

Nie jestem bębniarzem i nigdy nim nie byłem, ale na potrzeby układania tych partii nauczyłem się grać podstawowe rzeczy na akustycznych bębnach, aby programowanie było realistyczne. Powiem szczerze że jestem całkiem zadowolony z tego jak to wyszło. Co do kolejnych nagrań to być może będą one zawierały żywą perkusję - ciężko na razie powiedzieć. Na pewno nowe kawałki będziemy pisać ciągle jako duet, posiłkując się pewnie automatem w procesie tworzenia. Czy przy nagrywaniu kolejnej płyty pojawi się żywy perkusista - tego na razie nie wiemy. Czas pokaże.

Wiesz, nie mowię, że brzmi to wszystko źle - chodzi tylko to, ze pozostawia pewien niedosyt.
Igor: Rozumiem i chwała ci za to (śmiech).
Tymek: Wydaje mi się, że rozumiem, co cię razi w brzmieniu, jednak inna sprawa, że też ten automat wydaje mi się tam na tyle nienachalny, że może bardziej rozważałbym w kategorii potknięcie niż strzał w stopę. Sle ja jestem nieobiektywny (śmiech).

Tak jak mówie, świetnie mi sie tego materiału sluchalo, ale nie potrafilem przestac myslec, ze gdzieś ta motoryka, brud, za który ten gatunek uwelbiam, nie trafił na sto procent. Twórczość Roba i załogi lubię własnie za pewne błędy, potknięcia, zmianę rytmiki…
Igor: Często swingowałem te partie, gdy wydawało mi się że brzmią zbyt równo w komputerze, ale wiadomo - to nie to co żywy bębniarz. Masz rację - żywy czynnik działa na plus w naszej stylistyce.

Szkoda zatem, że nie będę mógł was zobaczyć na żywo. Mam nadzieję, że już wkrótce ruszycie się na zachód z waszym materiałem. Koncerty z Karolem Kolesiem na pewno pomoga jeśli chodzi o tzw. Fejm. (śmiech) Pewnie nie mozecie sie doczekac? Jest trema?
Tymek: Oj wierz mi, trema jest, ale też i motywacja a także dobra myśl. Udało nam się zebrać mocny i konkretny skład koncertowy w osobach basisty Marcina Radeckiego (Outre) i perkusisty Maćka Buffa (Inkwizycja, Dizel) i jako kwartet szlifujemy materiał na żywo. Nawet od jakiegoś czasu zaczyna nam wychodzić, hehe. Swoją drogą jak na zespół dwóch znajomych z pracy, zrobiony dla skeczu po godzinach, nawet nieźle nam to idzie…
Igor: Jest może pewna trema - od czasów gdy stworzyliśmy pierwsze kawałki, nasze ambicje wzrosły ponad jednorazowy projekt dla zabawy, ale jest i niesamowite podekscytowanie. Nie możemy się doczekać koncertu. Będą te same piosenki, ale będą żywe bębny, a wszystko trzy razy głośniej. Jak mówi Tymek wystąpimy jako kwartet i postaramy się jak najlepiej przełożyć co co zawarliśmy na płycie na realia sceniczne!

Skoro chwilę się was poczepiałem to może teraz zapytam z nieco lżejszej beczki. Czy naprawdę Lucyfer jest miłością?
Tymek: A czym innym? Jeśli weźmie się pod uwagę wszystko to, co Lucyfer symbolizuje, to można uznać, że jest zdecydowanie fajniejszym typem niż ten z drugiej mańki. Poza tym w "Biblii" to nie on, a ten na górze kosi całe narody do nogi, po czym oświadcza iż jest, który jest i chuj ci do tego, panie kolego, co to ma znaczyć. Gwiazda Zaranna zawsze miała nieco więcej klasy na takie wygłupy, on nawet nie miał swojej biblii z prawdziwego zdarzenia, dlatego też pierwszy tekst gospel, jaki napisałem w życiu, dotyczy właśnie jego.

I chwała mu za to, bo gdyby nie ów pierwszy tekst zapewne nigdy nie usłyszelibyśmy o TPC?
Tymek: Tak właśnie jest. Właściwie całość TPC zaczęła się od tego tekstu. Po prostu po kolejnej wieczornej zmienie w robocie, kiedy wróciłem do domu i nie mogłem spać, postanowiłem sobie napisać coś do szuflady, taką wprawkę tekściarską, myśląc o tym, że piszę tekst do kawałka w klimacie country/ folk/ americana coś tędy. Po poprawkach stwierdziłem, że jest na tyle dobry, że chcę go zaśpiewać na serio, ale nie mam z kim, chociaż w sumie z Igorem przegadaliśmy o muzyce całe mnóstwo czasu, w którym powinniśmy pracować. Zadzwoniłem, obudziłem chłopa w nocy, wysłałem mu tekst sms-em, Igor powiedział "nie teraz, rano Ci zrobię, jest 3 w nocy" i faktycznie. Rano zrobił. Tak napisaliśmy pierwszy kawałek.

Który to zresztą jest - moim skromnym zdaniem - jednym z najlepszych na płycie. Podobnie, jak "Ballad Of A Highway Spirit". Słuchając tego numeru wyobrażam sobie, jak śmigacie po ulicach Krakowa przesłuchując kolejne partie debiutanckiej płyty i aż się uśmiecham pod nosem. Nie można było po bożemu w studio, tylko z diabłem na tylnym siedzeniu mknąc nocnymi zaułkami (śmiech)? Od razu przypomina mi się finalna scena z "Wywiadu z Wampirem" Neila Jordana (tak a propos waszych związków z The Coffinshakers), z brzmiącym "Sympathy Of The Devil w tle"… (śmiech)
Tymek: (śmiech) Wizja ciekawa, ale nie jesteśmy tacy śliczni jak Tom Cruise, poza tym Christiana Slatera nawet za powazną ilość pieniędzy bym nie ugryzł. A co do tego, czy mozna było po bożemu, to chyba wręcz nie wypadało (śmiech).
Igor: Co do tego czy nie można było po bożemu, w studio, pewnie by można, ale my nawet nie wiedzieliśmy że będziemy wydawać pełną płytę, gdy rejestrowaliśmy ten materiał. Na początku miało skończyć się na jednym utworze, ale zaczęło nam się tak podobać że postanowiliśmy zrobić tych kawałków najpierw trzy, potem pięć, a w końcu zrobiliśmy całą płytę. Materiał nagrywany i produkowany w moim domowym studio brzmiał całkiem nieźle, udało nam się uchwycić specyficzną atmosferę. Nagrywanie w domowych warunkach ma oczywiste minusy techniczne, ale z drugiej strony mieliśmy nieograniczony czas i swobodę eksperymentowania, na którą nie moglibyśmy sobie pozwolić w studio nagraniowym. Gdy skończyliśmy nagrywać materiał uznaliśmy że brzmi to na tyle dobrze technicznie, a do tego ma to coś że nie chcieliśmy tych samych kawałków nagrywać raz jeszcze.