FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Anna Von Hausswolff - The Miraculous

O tym, że mimo inspiracji, jak czytam w "Quietusie", historiami rycersko-bojowymi i krwawą rewoltą chłopską, nie jest to rzecz kinder-gotycka, przekonują również teksty.

Słysząc, jakie dźwięki nagrywa, nieodmiennie odczuwam dysonans poznawczy. Bo dziw bierze, jak dziewczyna o osobowości trzpiotki i jedna z najsympatyczniejszych rozmówczyń w mojej zawodowej karierze, może nagrywać rzeczy tak studzienne i mrokerskie. Ale cóż, jeśli jest się córką machera od dźwięków dziwacznych, w osobie Carla Michaela von Hausswolffa, a w dodatku pochodzi się z Goeteborga, gdzie światła nie ma w nadwyżce, to może naturalna kolej rzeczy.

Reklama

Jeśli nie znacie dwóch poprzednich płyt Anny Michaeli Ebby Electry von Hausswolff (serio!), to jest "Singing from the Grave" (2010) i "Ceremony" (2013), z powodzeniem przygodę z nią możecie zacząć od "The Miraculous", bo nowa płyta jest bardzo logicznym rozwinięciem poprzednich, choć jest i kilka różnic. Jak choćby wykorzystanie na albumie znajdujących się w Piteå, mieście na północy Szwecji, organów Acusticum. A rzecz jest to niebywała, bo złożona aż z 9 tysięcy piszczałek, z dodatkowo wbudowanymi perkusjonaliami. To właśnie Acusticum nadaje "The Miraculous" szczególnie mrocznej atmosfery. Choć przy tym sposób, w jaki Hausswolff wykorzystuje ten gargantuiczny instrument wiele pożycza od Reicha, albo może bliżej: Terry'ego Rileya. Tła są bowiem ekstremalnie repetytywne, nieraz lokując się blisko bardzo minimalnego (sic!) synth-popu, który hula nam jakoś choćby w otwierającym płytę "Discovery".

Album skonstruowany jest przedziwnie, bo śliczna, przypominająca Dead Can Dance z okresu "Within the Realm of the Dying Sun", dwuminutowa miniaturka "Pomperipossa" sąsiaduje z jedenastominutowym opus magnum albumu, "Come Wander with Me/Deliverance". Choć jest i zworka, bo i w tym drugim wokalnie Hausswolff wydaje się dziewczęcą odpowiedzią na wokalizy Lisy Gerrard. I wypada w nich znakomicie. Samo tło z kolei to jakby pożenić Swans z późnym King Crimson. Rytualna, doomowa wręcz smoła, gdzieś w pobliżu ostatnich dokonań Chelsea Wolfe (to słychać mocno także w "Evocation"). A tego, co dzieje się tam od 5:30 nie powstydziłby się Michael Gira. "En Ensam Vandrare" pięknie łączy martial-ambient z jazzującą perkusją. Znakomitym wokalem, znowu w pobliżu Gerrard leci Anna w "An Oath", choć tu już skojarzenie wiedzie prędzej do "Anastasis", niż klasycznych dokonań duetu. Przynudza za to dark/ethereal ambientowy numer tytułowy. Wszystko zamyka najbardziej folkowy numer na całej płycie, czyli śliczny "Stranger".

Że, mimo inspiracji, jak czytam w "Quietusie", historiami rycersko-bojowymi i krwawą rewoltą chłopską, nie jest to rzecz kinder-gotycka przekonują również teksty. Weźmy choćby drugi na płycie numer, "The Hope Only of Empty Men", gdzie Anna startuje stwierdzeniem: "I think I see a knight/I'm gonna fuck him for a while". Nie, w wielu miejscach młoda artystka robi wiele, by uciec typowej nudnej grobowszczyźnie à la jakiś Bolków, czy pachnącej niemytymi genitaliami rycerskiej epice spod znaku power metalu.

Oby tak dalej, Anka, oby tak dalej. A ja idę się zastanawiać, czy stwierdzenie, że ta płyta ociera się o geniusz nie jest aby understatement.