FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Bas - Too High to Riot

Drugi album rapera ze stajni J. Cole'a to świadectwo jego rozwoju i progresu. Aż chce się czekać, co pokaże za trzecim razem.

Bas miał pecha. Kiedy w marcu Dreamville Records wydawało jego drugi album, tego samego dnia swoje "untitled unmastered." wypuścił z przyczajki Kendrick Lamar. W efekcie płyta rapera ze stajni J. Cole'a przeszła praktycznie bez echa. A szkoda.

Szkoda, bo mimo że Bas nadal gra w drugiej lidze, uczynił ewidentny progres w stosunku do debiutanckiej "Last Winter" sprzed dwóch lat. Technikę poprawił nieznacznie, ale już wcześniej było wiadomo, że "ten typ tak ma", cudów z barwą i flow nagle nie zrobi, i albo się go kupuje, albo nie. Plusem jest to, że wreszcie nie brzmi jak sklonowany Cole, choć po części to też na pewno kwestia osłuchania odbiorcy.

Reklama

Dużo lepiej dzieje się za to w warstwie lirycznej, gdzie standardowy bagaż doświadczeń chłopaka z getta zostaje wzbogacony rosnącą świadomością społeczną. Nie bez przyczyny w tytule znalazło się ciekawie dwuznaczne "too high to riot", które można czytać zarówno jako "zbyt upalony, by robić chryję", jak i "zbyt odpowiedzialny…".

A skoro już o odpowiedzialności - producencko pieczę nad całością sprawował Ron Gilmore, przy czym po trzy grosze dorzucili także Cedric Brown, Subdaio, Ogee Handz + DikC, Cam O'bi, Soundwavve i K-Quick. Nie są to nazwiska i ksywy powodujące przyspieszenie tętna, niemniej krążek wyszedł im spójny i zwyczajnie przyjemny w swej klasycznej formule. To taki "hip-hop środka", ani zbyt gładki, ani specjalnie szorstki. Podobnie daleki od awangardy, co od topu list przebojów.

Na wejściu dostajemy kawałek tytułowy, oparty na, hmm, dość ordynarnym samplu z "Comfortable" Micka Jenkinsa. To w zasadzie bliźniaczy beat, z nieco tylko inną linią basu. Nie jest to przy tym tak mocarny utwór, jak ten Jenkinsa, ale sporo wynagradza interesujący przekaz - Bas odwołuje się aż do brytyjskiej kolonizacji Sudanu, skąd pochodzą jego przodkowie - i bezkompromisowy ton ("Until your nation apologize / I fuck a European bitch for every African nation they colonized").


Jeśli lubisz wnikliwe i rzeczowe recenzje, polub fanpage Noisey Polska i bądź z nami na bieżąco


W następnym w kolejce "Methylone" emce na laidbackowym podkładzie efektownie odcina się od przeszłości ("Left the town a drug dealer / came back a fucking poet"), a swoją odyseję "w słusznej sprawie" kontynuuje w "Dopamine" z gościnnym udziałem Cozza, "Housewives" i "Live For" - dużo tu wersów o fałszywcach, zazdrośnikach, zobowiązaniach wobec rodziny i "rodziny" (wytwórni); całkiem typowy rachunek sumienia kogoś, kto osiągnął względny sukces.

Reklama

Na półmetku czekają dwa chwytliwe love songi: "Clouds Never Get Old" i "Matches" z żeńskim wokalami The Hics, wyspiarskiej grupy soulowo-elektronicznej. Przy okazji wychodzi, że z Basa znacznie lepszy społecznik niż romantyk; niektóre linijki są aż pocieszne w swej natchnionej prawilności ("Probably was the reason that your dog hate me / but fuck that bitch like the law, baby").

W "Night Job" koncept kręci się z kolei wokół "złych dziwek" i ich kuzynów, "pieprzonych czarnuchów" - krótko mówiąc, rzecz o dupie Maryni, i to dosłownie. Ale co tam temat, skoro z bragga-zwrotką wpada doskonale dysponowany J. Cole. Dyskusyjne zresztą, czy te odwiedziny się Basowi opłacają, bo choć jego mentor niewątpliwie podbija wartość płyty, to zarazem pokazuje gospodarzowi miejsce w szeregu.

Kolejne "Richochet" - znów z The Hics - i "Penthouse" ponownie przynoszą refleksje nad konsekwencjami sławy, relacjami z ludźmi, których trzeba po drodze zostawić za sobą, jak i tymi, których nie zostawi się nigdy.

Ostatni na krążku - i zarazem najlepszy - jest "Black Owned Business". Na kilerskim bicie i tym samym samplu z Daedelusa, który Madvillain wykorzystał kiedyś w "Accordion", a Casey Veggies niedawno w "Set It Off". I z prospołecznym przesłaniem, gdzie Bas wspina się na wyżyny swych niewygórowanych umiejętności tekściarskich ("Hey world / your favorite movie is on / it's called Attack on Niggas / the fathers that didn't pass / they all stacked in prisons"). Szkoda, że nie robi tego częściej, choć egzamin dojrzałości artystycznej zdaje na tyle, by chcieć czekać, co pokaże za trzecim razem. A to - przy trwałej klęsce urodzaju w dzisiejszej muzyce - już dużo.

Bas - Too High to Riot, 2016, Dreamville Records