FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Hey - Błysk

Nie wierz temu, co widzisz.

Jedną z największych pułapek, jaką może sprawić nam umysł, jest podsuwanie nam innych znaczeń. Gdy patrzymy za szybko na świat postrzegamy go w innych barwach, treści wydają nam się inne, zwoje pracują tak, byśmy bez ponoszenia wysiłku przyjmowali rzeczywistość "jakoś tak no kurcze", w zgodzie z naszymi projekcjami. Rozum sam dopisuje nam znaczenia, podpowiada inne możliwości - czasem takie, które wydają nam się wygodniejsze, łatwiejsze do przyswojenia.

Reklama

Jedną z największych pułapek w byciu artystą jest ucieczka w lekki konformizm, chodzenie po znanych, udeptanych ścieżkach, powtarzalność, która w krańcowych przypadkach kończy się cytowaniem samego siebie. Rozwijanie się, zmuszanie mózgu do ciągłej pracy, poznawania, poszukiwania znaczeń jest niezwykłe trudne do osiągnięcia, kiedy i tak czekają na nas pełne sale i uśmiechy i ręce z telefonami żebrzącymi o selfie. Oderwanie od takich prostych znaczeń, od rzeczywistości, która pozwala na odcinanie kuponów i odnajdywanie nowych słów jest prostym miernikiem na to, czy artysta staję się tylko odtwórcą, czy nadal ma coś do powiedzenia

Jedną z największych pułapek spojrzenia na okładkę nowego Heya, skonstruowaną tak, jak te grafiki, które widzimy na FB, a które mają nabierać nasze oko i mózg, jest odczytanie tytułu jako "Detox". Spójrzcie szybko na górę i zastanówcie się, co naprawdę widzicie. I nie miałbym nic przeciwko takiemu tytułowi, bo podsuwałby on - w stosunku do treści - wiele nowych znaczeń. Ale czy są one prawdziwe, czy tylko złudzeniem? Słodką złudą, która pozwoli na to, byśmy lekko przyjęli słowa i dźwieki? A skoro nasze oko widzi "Błysk", to czy powinniśmy szukać oczyszczenia?

Nasze skojarzenia przywołują tu wielu klasyków. Początek "Prędko, prędzej" to wymarzony wręcz start do kolejnego nagrania Rammsteina. Gdzieś mamy klimat Lucioli, gdzieś klimat Świetlików, gdzieś Hey przypomina sobie o poszukiwaniach brzmień z "Karmy", "[sic!]" czy "Music Music". Jest krótko - do jednego przesłuchania w drodze do pracy, do odnalezienia myśli przed zaśnięciem, do refleksji w samotni.

Oderwanie od ludyczno-teksańskiego nurtu stało się już faktem wiele lat temu. Teraz pozostaje ciągłe wspinanie się na górę, o której nie wiemy nic - nie wiemy gdzie jest szczyt, gdzie jest urwisko, gdzie pójdziemy piękną serpentyną, a kiedy stanie przed nami pionowa ściana bez zabezpieczeń. Nie będzie tu milionów odtworzeń, fascynacji na poziomie ogólnospołecznym. Będą długie powroty do płyty, odnajdywanie nowych znaczeń, lub oczekiwanie, by nasz mózg podsunął nam je w miarę jak dojrzewamy i dorastamy. I poznajemy nowe, dzięki czemu być może jesteśmy w stanie zmusić rozum do tego, by nadążał za pracą artysty.

Mój ojciec zwykł mawiać - lepiej w kinie milczeć, gdy wszyscy się śmieją i śmiać się, gdy wszyscy milczą, niż odwrotnie. A w końcu i tak nasza rzeczywistość skończy się tak jak w "Błysku": "dzieci boże poszły w śpiew/ A czarci syn w rozbój, gwałt/ Nijacy wprost do pracy, jak co dnia".