foto mat. prom.Już dziś w stołecznych Hybrydach wystąpi Ariel Pink, promując swój pierwszy wydany nie pod nazwą Ariel Pink Haunted Graffiti album "pom pom". Powiedzieć, że Ariel Marcus Rosenberg (bo tak brzmi w pełni jego imię i nazwisko) to postać nietuzinkowa, to w zasadzie nic nie powiedzieć. Muzycznych szaleńców w zasadzie możemy podzielić na kilka kategorii:
a) miotacze - jak na przykład Kris Roe z The Ataris wyrzucający perkusję ze sceny czy Notorious B.I.G. próbujący ustrzelić butelką wody DJ Kapa;
b) mówcy - tu przoduje Courtney Love, która dość jasno powiedziała kiedyś, co myśli o Davie Grohlu i Foo Fighters, chociaż sam Dave kiedy się postara, to wcale nie ustępuje swojej znajomej po fachu;
c) sceniczni rozbójnicy - Billy Joel nie ma tu konkurencji.Ariel Pink jednak zdecydowanie zapracował na własną definicję szaleństwa. A oto kilka przejawów jego koncertowej fantazji.#1Po co śpiewać, skoro można po prostu… być na scenie. Ariel raczej nie czuł się zmieszany. Co innego publiczność pod sceną.
Reklama