How To Dress Well - Care

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

How To Dress Well - Care

James Blake, Jamie Woon i Tom Krell. Było ich trzech, z każdym z nich inna krew, ale jeden przyświecał im cel - że zacytuję klasyków rodzimego rocka.

Tom Krull bierze na pokład rozchwytywanego ostatnio Jacka Antonoffa i dancehallowego producenta Dre Skulla i proponuje nam muzyczną zabawę pod tytułem: znajdź dziesięć różnic między moim debiutem, a wydanym właśnie krążkiem "Care". Nagrody nie będzie, bo i muzyki (dobrej) tym razem także tu nie ma.

James Blake, Jamie Woon i Tom Krell. Było ich trzech, z każdym z nich inna krew, ale jeden przyświecał im cel - że zacytuję klasyków rodzimego rocka. Dziś mogę z przyjemnością słuchać już tylko tego pierwszego. Choć przecież doskonale pamiętam, z jakimi emocjami poznawałem debiutancki album "Love Remains" ostatniego z wymienionych. Wspominam tę aurę tajemniczości, która towarzyszyła wydaniu pierwszej płyty How To Dress Well, bo właśnie taką nazwą Krell opatrzył swój autorski projekt. Minęło 6 lat i czar prysnął niczym mydlana bańka. A może jednak muzyka HTDW zawsze była ułudą, wydmuszką, sennym mirażem? Bo przecież właśnie w taki sposób odbieraliśmy jego twórczość - wtedy jeszcze zmysłową, w wysmakowany sposób oniryczną, natomiast nigdy banalną, tanią czy konfekcyjną?

Reklama

Wspominam tamte - jedynie dobre emocje - związane z "Love Remains" słuchając dziś jego nowych piosenek z "Care" i zastanawiam się, czy to co słyszę, dzieje się naprawdę? I co doprowadziło do tego, że Tom porzucił uroczą, zawsze modną i pewnie również artystycznie bezpieczną krainę neo-soulu na rzecz electro-popu? Czytam wywiady i wypowiedzi Krella i czuje się, jakbym 10 czy 15 lat temu rozmawiał z gwiazdami rodzimego popu i pop-rocka. Te banały o artystycznym rozwoju, poszukiwaniu nowych środków wyrazu i chęci spróbowania czegoś nowego słyszałem często. O wiele za często. Przecież na końcu i tak zostaje już tylko muzyka. No więc bądźmy szczerzy - czy ktoś jeszcze pamięta płytę "Making Time" Jamiego Woona z ubiegłego roku? Albo poprzedni krążek How To Dress Well, czyli "What Is This Heart?" sprzed dwóch lat? No właśnie…

Tymczasem "Care" sączy się z głośników, a w moim notesie recenzenta niemal same minusy. Szkoda. Najbardziej Toma, który rozmienił swój talent i dziś serwuje nam takie electro-popowe kotlety, jakby chciał nakarmić fanów - dajmy na to - Justina Bibera ("What's Up", "Time Was Meant To Stay"). Albo też przypomni sobie od czasu do czasu, że kiedyś ciągnęło go również w stronę folku. Owocuje to natchnionym / pompatycznym (niepotrzebne skreślić) power-songiem z pretensjonalnym tekstem - jakby w sam raz dla publiki Eda Sheerana ("Lost Youth/Lost You"). No i jeszcze ta fura nudnych ballad (taka "Made A Lifetime" brzmi, jakby była stworzona dla Boba Segera czy Petera Cetery). A wreszcie syntetyczne dance'owe koszmarki z cykającym bitem ("I Was Terrible") czy popelina napisana na kolanie dla jakiegoś boysbandu ("Untitled"). Naprawdę ta płyta to prawdziwy koszmar recenzenta. Ale czy również słuchacza?

Niestety. I tylko z niewielkimi wyjątkami. Bronią się tu jedynie nieco rozbuchane lirycznie i ociekające od miłosnego lukru, aczkolwiek w niebolące uszów openery - "Can't You Tell" i "Salt Song". W takiej singlowej dawce nie drażni i nie męczy też specyficzny głos Krulla - wysoki, niemal na granicy falsetu, a w większości utworów w dodatku jakiś taki mruczący i przymilający się do słuchacza, czy raczej słuchaczek. Więc jeśli lubicie właśnie takie tanie umizgi naszego, najwyraźniej zakochanego w sobie po uszy czarusia e-popu, to cóż - polecam.

W przeciwnym razie zostaje nam tylko ostatnia deska ratunku, czyli znakomity "The Colour In Anything" Jamesa Blake'a. Na odtrutkę. Innej opcji nie widzę.