Praca po pracy: Łukasz Stachowiak

FYI.

This story is over 5 years old.

Czytelnia

Praca po pracy: Łukasz Stachowiak

Muzyka to nie dla wszystkich jedyny sposób, by zarobić na życie. Czasem to tylko dla artysty droga poboczna. Sprawdźcie z nami, jak to łączą.

Właśnie słucham sobie debiutanckiego albumu Dwele i dochodzę do - skądinąd całkiem słusznego - wniosku, że muzyczka to jednak całkiem spoko jest. Nie samą muzyką jednak człowiek żyje - najlepiej wiedzą to ci, którzy… sami ją tworzą. Spotkałem się z pięcioma wykonawcami, których utwory grają w waszym audio, by podpytać ich o codzienną pracę. Od muzyki alternatywnej do techno, od pracownika muzeum do stewardessy, od śmiechu do łez. Uwaga: TL;DR.

Reklama

- To dziwne uczucie, kiedy jednego dnia wieczorem grasz dla kilkudziesięciu tysięcy osób na Woodstocku, a o piątej rano musisz zapierdalać z powrotem do Warszawy, żeby od siedemnastej stać za barem i obsługiwać najebanych typów, którzy mogą ci bezkarnie cisnąć - mówi Łukasz Stachowiak, perkusista znany przede wszystkim z zespołu Muchy. To z nim odbyłem najbardziej osobistą rozmowę na potrzeby tego tekstu.

Cały przemoczony po niefortunnym dwukołowym kursie w najgorszą ulewę, docieram do Łukasza na Grochów. Schodzimy jeszcze na dół po fajki, po czym wracamy do mieszkania i siadamy w kuchni. - Jakbym niewyraźnie mówił, to zwróć mi uwagę - uprzedza. Nie ma potrzeby, wszystko rozumiem. Pytam o branżę gastronomiczną, w której zakotwiczył kilkanaście lat temu. - Nienawidzę tej pracy - słyszę w odpowiedzi. - W Polsce pokutuje schemat, że barmani i kelnerzy to studenci, którzy są tu tylko na chwilę. Często mam kompleksy z tego powodu - dodaje. Łukasza historia jest trudna i zagmatwana, przez co w jego wypowiedziach dużo było złości, niezgody. Był świadom tego. - Poskładaj to tak, żeby nie wyszło, że narzekam - prosi, bo, wbrew pozorom, to naprawdę bardzo pogodny człowiek.

Łukasz dorastał w Stargardzie Szczecińskim, a do stolicy przeniósł się zaraz po zdanym egzaminie dojrzałości. Wychował się bez ojca, a matka zmarła, gdy kończył maturę. Jego pierwsze dziecko przyszło na świat, gdy miał raptem dwadzieścia lat. - Wszystko się pomieszało i musiałem się asekurować, żeby mieć na życie - opowiada. Gdy przyjechał do Warszawy, nie znał tutaj nikogo. Zahaczył się w jednej z knajp jako kelner, a następnie - barman. Polubił to zajęcie o tyle, że praca stała się jego nowym domem. Tu zawiązał znajomości, mógł się w coś zaangażować. W wieku dwudziestu trzech lat dostał propozycję, by zostać managerem knajpy. - Poczułem się zaakceptowany, dostałem lepszą kasę. To coś znaczyło - wspomina.

Reklama

Regularną pracę łączył z ćwiczeniem gry na perkusji, choć bywało, że potrafił na dwa tygodnie zupełnie zapomnieć o instrumencie. Myślał, by wyjechać na studia muzyczne do Berlina lub Wiednia, ale nie mógł sobie na to pozwolić finansowo. Przełom nastąpił w 2009 roku, gdy dostał się na Wydział Jazzu w Akademii Muzycznej w Katowicach. Miał wrażenie, ze jego marzenia się spełniają. - Pracowałem w Warszawie po to, żeby móc jeździć na studia. Studiowałem wieczorowo, co nie było łatwe, bo w knajpach najlepiej zarabia się w weekendy - opowiada Łukasz. Po dwóch latach, rozczarowany Akademią, zrezygnował z dalszej nauki.

Kontynuując pracę w gastronomii, w 2013 roku został zaproszony przez Michała Wiraszkę do składu Much. Twierdzi, że dzięki temu muzycznie bardzo się rozwinął, a charakter jego pracy bez większych przeszkód pozwalał mu na regularne próby i koncertowanie. - Jak mam trasę, to odpowiednio wcześniej daję dyspozycje i po prostu mówię, że przez dwa tygodnie mnie nie będzie. Gdybym pracował w banku, to za drugim czy trzecim razem by mnie zwolnili - wyjaśnia. Zauważam, że w banku przynajmniej miałby zapewnioną jakąś stabilność. - Stabilność? Każdy, kto ją ma, chce od niej spierdalać - kontruje. Wyższość muzyki ponad pracę zarobkową jest dla niego bezdyskusyjna. Jak przyznaje, granie w Muchach rekompensuje mu straty moralne.

Pomimo tego, że bywają miesiące, kiedy mógłby wyżyć z samej muzyki, nie chce się na to zdecydować. - Gdybym żył sam, to może… Mimo wszystko dzięki pracy jestem spokojniejszy, choć wiadomo - zawsze lepiej tam, gdzie nas nie ma. Nie ma nic złego w tym, że nalewam kolesiowi piwo, ale przez to nie wiem do końca, kim jestem, i czuję, że nie tu powinienem być - spowiada się. Dopytuję, gdzie powinien być. - Na scenie. Tam cały syf ze mnie spływa - odpowiada, po czym szybko dodaje: - Ale wolę stać za barem niż grać chałtury.

Reklama

Zmęczenie branżą i ograniczanie czasu poświęcanego na pracę na rzecz czasu spędzanego z rodziną nie powodują jednak, że w robocie Łukasz odwala fuszerkę. - Nie wciskam kitu. Jak robię koktajl, to robię go najlepiej, jak potrafię - mówi z przekonaniem. - Bo narzekać to zawsze można, a ważne jest, aby chcieć coś ze sobą zrobić. Sam długo żyłem tylko po to, żeby przeżyć. Teraz próbuję to zmienić - kończy z wiarą w głosie, a ja ściskam za niego kciuki.

POPRZEDNIE ODCINKI CYKLU:

* Ania Kandeger

* Filip Kalinowski

* Aleksandra Grünholz