FYI.

This story is over 5 years old.

używki

Jak wygląda Sylwester, kiedy nie pijesz?

„Odkąd odmawiam alkoholu wiem doskonale, że wykluczam się z pewnego kręgu ludzi i będę chodził spięty przez całą imprezę”
OT
tekst Ova Tog
Źródło: Wikimedia Commons

Pierwszy dzień stycznia to dla większości z nas czas umierania na kaca i narzekania na to, że znowu przesadziliśmy. Oddech i ciało śmierdzą przetrawioną wódą, a ewentualny kontakt z noworocznym słońcem może poskutkować permanentną utratą wzroku.

Na Facebooku wydarzenie „Bezalkoholowy Sylwester" w jednej z auli parafialnych (nie, to nie fejk – organizuje je Ośrodek Profilaktyczno-Szkoleniowy im. ks. F. Blachnickiego w Katowicach, który za swoją misję postrzega „wychowanie człowieka wolnego do wszelkich uzależnień") liczy ponad 60 tys. zainteresowanych i 30 tys. deklarujących udział. Lecz wystarczy spojrzeć na tablicę z komentarzami („biegać bez butów też można, ale po co?") by zrozumieć, że to tylko viralowy żart. Młodzi Polacy raczej nie wyobrażają sobie sytuacji, w której Sylwester mógłby przebiegać bezalkoholowo.

Reklama

Odezwałam się jednak do osób, które z różnych powodów spędzają Sylwestra trzeźwo. Jak będzie wyglądał ich sylwestrowy wieczór? Z czym się zazwyczaj borykają na imprezach i jak na ich decyzję o niepiciu reagują znajomi?

Marcin

Przez 10 lat pracowałem jako barman i pewnie gdzieś około dwudziestego roku życia, rok po rozpoczęciu pracy, zacząłem mieć problemy z alkoholem. Oczywiście urwane filmy i inne wątpliwe przyjemności związane z nadmiarem wódki zdarzały się coraz częściej z biegiem lat. W końcu pomyślałem, że dość tego – co wcale nie było łatwe w takim trybie pracy. To, że gram też imprezy z muzyką gitarową, wcale nie ułatwiało sprawy. W Krakowie (serio, pracowałem w różnych miastach, ale nigdzie nie pije się tak, jak w Krakowie) przyjęło się, że mój duet DJ-ski chleje bardzo dużo. Doszło to do stopnia, w którym właściciele knajp, w których graliśmy, dawali nam nieograniczoną kreskę. Menedżerowie przekonywali ich mówiąc, że w ten sposób lepiej się zaprezentujemy – impreza wyjdzie przecież fajniej, kiedy DJ będzie wyglądał, jakby sam świetnie się bawił. I wydaje mi się, że przez pewien czas to działało nawet całkiem nieźle. Ale w pewnym momencie sprawy rzeczywiście zaczęły nas przytłaczać i coraz częściej zdarzały się wpadki. Na przykład schodziliśmy ze sceny o 2 w nocy, bo nie mogliśmy już ustać na nogach.

W końcu, chociaż naprawdę to kochałem, rzuciłem pracę w barze. Niepijący barman nie wzbudza przecież zaufania. Ale koncerty gram dalej. I tegorocznego Sylwestra spędzę na scenie właśnie. Przy czym postanowiliśmy z moim współdiżejem nie dać dupy, nie nawalić się jak szmaciarze i zagrać porządnego seta, za którego nam płacą. Mam o tyle dobrze, że gość jest w trakcie terapii i też nie pije, więc wspólnie będziemy się wspierali w postanowieniach.

Reklama

Minusy? Odkąd odmawiam alkoholu wiem doskonale, że wykluczam się z pewnego (szerokiego) kręgu ludzi i będę chodził spięty przez całą imprezę. Nietrzeźwy stan bardzo ułatwiał mi nawiązywanie kontaktów. Na szczęście większość osób jest w stanie uszanować abstynencję innych. Chociaż są sytuacje, kiedy bywa ciężko. Żeby sobie z nimi radzić, za barem miałem zawsze nalaną wodę do jednej butelki po wódce. Jeśli klient albo znajomy byli strasznie męczący, to zamiast się spierać i odmawiać po raz setny, polewałem sobie wodę i udawałem, że ma procenty. Dzisiaj z kolei, jeśli ktoś nie rozumie grzecznych odmów, i z jakichś powodów nie mogę udawać, że piję, to tłumaczę po prostu w dwóch zdaniach, że jestem alkoholikiem i grozi mi zawał, jeśli do tego wrócę. Po tym nie pytają już raczej o nic więcej.

Bogna

Alkohol przestałam pić cztery lata temu. To było w październiku. Mojego pierwszego bezalkoholowego sylwestra spędziłam zatem jako świeżo upieczona abstynentka. Mogłam co prawda świętować z przyjaciółmi, którzy moje niepicie szybko zaakceptowali i ani za dużo nie pytali, ani nie namawiali, ale niestety nikt z najbliższego grona nie kwapił się do wypadu w góry, a ja nie wyobrażam sobie spędzania sylwestra inaczej niż na desce. Wystawiłam przez to moją młodą abstynencję na dość poważną próbę – pojechałam autokarem do Francji na zorganizowany wyjazd snowboardowy z bandą zupełnie obcych ludzi. I jak to bywa na takich wyjazdach, alkohol lał się gęsto jeszcze zanim wyjechaliśmy z Warszawy. W czasie podróży kilkukrotnie odwiedzał mnie z butelką koleś o usposobieniu wodzireja, namawiając do picia.

Odmawianie alkoholu jest zawsze trudne w naszej polskiej kulturze, gdzie pije się przy każdej okazji. Nie powiedziałabym zatem, że w sylwestra jest trudniej niż na imprezie w klubie, na weselu czy u cioci na imieninach. Szukałam różnych argumentów, które skutkowały lepiej lub gorzej, i udało mi się zostać przy swoim, ale kosztowało mnie to dużo nerwów. Wtedy nie wiedziałam co najlepiej odpowiadać. Teraz mam już to wypracowane. „Nie piję dziękuję, źle się czuję po alkoholu". Po prostu. Nie ma co silić się na dalsze wyjaśnienia. Jeśli powiesz, że nie pijesz, bo po alkoholu stajesz się nieobliczalnym zwierzęciem, osobę, która chce z tobą pić, dodatkowo to podnieci i będzie jeszcze bardziej nalegać lub wyciągać z ciebie pikantne szczegóły z twojej pijackiej przeszłości.

Reklama

Najlepiej odmawiać spokojnie i stanowczo, bez wdawania się w szczegóły. Daruj sobie nieprzyjemne historie i zwierzenia, nie są potrzebne ani tobie ani tym bardziej osobie nastawionej na szampańską zabawę. Twój kompan od „ze mną się nie napijesz?" w końcu się znudzi, serio. A gdy w wyniku stanowczego „nie"  będzie oburzał się, obrażał lub zacznie kwestionować zalety twojego towarzystwa, najlepiej przeczekaj po prostu, aż opadną promile i emocje. Nie pomogło? Właśnie straciłeś kiepskiego kumpla od kielicha, czyli nie straciłeś nic. Zyskałeś za to możliwość noworocznej jazdy na pustym stoku – z lekką głową i w spokoju ducha, bo poprzedniego wieczoru nie przeholowałeś z wódą jak prawie wszyscy, z którymi wyjechałeś.

Krzysztof

Mam duże genetyczne skłonności do uzależnienia i postanowiłem, że nie chcę być jak mój stary czy mój dziadek, więc nigdy nie poznałem smaku wódki. Dołączyłem też do ruchu straight edge, a jedną z podstaw tej kultury jest wyrzeczenie się całego tego otępiającego syfu, jakim są używki.

Mam nieodparte wrażenie, że imprezowanie zasadza się na fundamencie nietrzeźwości i idącej za tym głupocie. Naprawdę doceniam osoby, które potrafią się bawić bez wspomagaczy. Przy czym widzę, że niewielu zna tę sztukę. Wątpliwą przyjemnością jest bycie trzeźwym na imprezach, gdzie wszyscy są nawaleni i zachowują się jak zwierzęta. A kilka lat grania w zespole pozwoliło mi jeszcze bardziej poszerzyć arsenał obserwacji. Kiedy mamy z Korpis Karmel koncert, to wiemy na przykład, że lepiej zacząć z opóźnieniem. Nawalona publiczność wyzbywa się hamulców i oznacza nieporównywalnie lepsze pogo.

Reklama

Z Sylwestrem jest różnie. Ostatnio siedziałem po prostu z dziewczyną w domu i cieszyliśmy się sobą. Dwa lata temu wyszedłem na szczyt Śnieżki. Innym razem poszedłem na koncert, a jeszcze kiedyś wylądowałem na wielkiej imprezie w Hali Stulecia. Klasycznie zdarzały się też domówki u znajomych. Ale szczerze powiedziawszy, będąc na imprezach, gdzie leje się alkohol, czuję się niekomfortowo. Chyba wszystko na ten temat może powiedzieć reakcja mojej mamy: „Idziesz na imprezę, oho, znowu wrócisz o 22!". Wolę po prostu siedzieć w domu, niż obserwować, co wychodzi z ludzi pod wpływem wódy.

Jak reaguje otoczenie? „O, dobra, kupujemy 3 flaszki, 10 browarów, a Krzyśkowi kupimy Kubusia albo zgrzewkę Tymbarku. I znowu zarzyga nam całą kanapę".  A tak serio, to większość osób zajebiście szanuje to, że jestem abstynentem. Wiedzą, że oni mogą się nawalić, a ja będę ogarniał, więc czują się bezpiecznie.

Z kolei ja czuję się naprawdę dumny z tej wolności, jaką daje mi bycie trzeźwym, również w ten najbardziej nietrzeźwy dzień w roku. Zwyczajnie nie chcę mieć nic wspólnego z formą rekreacji, która najczęściej skutkuje utratą honoru i godności. A ja i bez tego potrafię bawić się świetnie.

Natalia

Przestałam pić z kilku powodów. Jednym z nich były na pewno trzydniowe, przepełnione wymiocinami kace, po których odwodniona i wychudzona, musiałam wracać do rzeczywistości pełnej spiętrzonych powinności. W wyniku alkoholowych maratonów, wątroba przestała funkcjonować jak należy, dając o sobie znać już po dwóch koktajlach. Dochodziły do tego wielogodzinne luki w pamięci i rozpytywanie znajomych o to, co robiłam podczas ostatnich godzin zabawy. Odpowiedzi sprawiały, że czułam ogromny wstyd i odrazę do siebie. A takie objawy były o wiele gorsze niż kac i nie schodziły wcale po trzech dniach – ciągnąc za sobą piętrzące się napady lęku, myśli samobójcze i depresję. W końcu stwierdziłam, że koniec z tym.

W Sylwestra najlepiej radzę sobie nie ulegając presji celebracji. Nie pakuję się tego dnia w imprezowanie z samymi pijącymi znajomymi. Wiem, że grozi to poczuciem wyobcowania lub/i niekończącymi się naciskami by „celebrować wspólnie" (czyli pić). Można by powiedzieć że to zależy wyłącznie od silnej woli, i, jasne, są tacy, którzy nie ulegną naciskom, ale sam fakt zmagania się, powtarzania w kółko „nie, dziękuję", przypominania sobie o swoich (niełatwych) postanowieniach, dla mnie stanowi antytezę dobrze spędzonego czasu.

Reklama

Najlepsze z VICE w twojej skrzynce. Zapisz się do naszego newslettera


Kiedy decyduję się jednak świętować Nowy Rok na jakiejś imprezie, w zależności od relacji z grupą i własnego nastroju, obieram różne strategie. Zdarza się, że otwarcie mówię o swojej abstynencji i dobrowolnie robię za opiekuna grupy, dbając o to, by znajomi nie gubili kluczy i telefonów – a po wszystkim wsiedli do taksówek we własnych odzieniach. Czasem ściemniam, że mój sok to mocny koktajl – co ucina monolog dotyczący powodów abstynencji, o której nie zawsze chce mi się opowiadać 10 różnym osobom tej samej nocy. W końcu piją wszyscy i zawsze.

Dlatego od lat staram się spędzać tę noc albo z rodziną, albo w wąskim gronie przyjaciół lub z partnerem (jeśli się akurat jakiś napatoczy), którzy rozumieją, szanują i wspierają moją wolę niepicia. A kiedy mało mi uroczystego klimatu, na rybnym targu kupuję ostrygi, zdejmuję (niechętnie) dresy, wbijam się w coś błyszczącego i aranżuję mały maraton filmowy. Najczęściej jednak kończy się tak, że zostawiam dresy, a zmieniam tylko bluzkę. Na wypadek zapotrzebowania na szałowe, noworoczne selfie.