FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Cudowne lata - ulubiony sportowiec VICE

Najbardziej poczytnym wpisem z działu Cudowne Lata w zeszłym roku był ten o Citkomanii . W związku z tym sportowym krokiem wchodzimy również w rok 2013, a powodem niech będzie niedawna reedycja kultowej książki "Kowal.

Najbardziej poczytnym wpisem z działu Cudowne Lata w zeszłym roku był ten o Citkomanii . W związku z tym sportowym krokiem wchodzimy również w rok 2013, a powodem niech będzie niedawna reedycja kultowej książki "Kowal. Prawdziwa historia". Po jej ponownej lekturze, nie mamy wątpliwości, że gdyby VICE istniał w Polsce 20 lat temu to Wojtek Kowalczyk aka Kowal byłby ulubionym sportowcem magazynu.

Powiedzieć, że takich jak Kowal piłkarzy już nie ma i nie będzie to nie powiedzieć nic. Wraz z Kowalem odeszła cała generacja piłkarzy, którzy kopanie piły traktowali jako dobry przyczynek do wspólnych spotkań przy wódeczce, papieroskach i dupeczkach. To były czasy kiedy dziennikarze nie tylko nie korzystali z okazji aby fotografować kompletnie najebanych kopaczy, lecz sami im dolewali, chyba, że akurat wznosili toast. W tamtych czasach gość o aparycji Cristiano Ronaldo na wejściu do szatni przewrócił by się pod naporem wybuchu śmiechu swoich kolegów.

Reklama

Ale do rzeczy. Wojtek Kowalczyk urodził się w Warszawie, więc jasne było, że nie mógł grać w innym klubie niż Legia Pany. Kowal dość szybko stał się ulubieńcem Żylety dzięki rozlicznym golom oraz deklarowanej miłości do klubu. Dzięki zaś swoim skłonnościom do zabawy, wraz z resztą chłopaków z drużyny stał się ulubieńcem mieszczącego się nieopodal stadionu przy Łazienkowskiej pubu "Garaż" oraz innych monopolowych przybytków stolicy.

Kowal szybko dostał się również do repry. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że głównym celem Kowala było przekonanie kolegów z kadry do swoich umiejętności stricte sportowych. Jak opisuje Pan Wojtek, za punkt honoru postawił sobie pokazanie "dziadkom" jak pije Warszawa i długo nie mógł odżałować swojego debiutu, gdy na tzw. "wieczorku zapoznawczym" ponieśli go nieprzytomnego do pokoju, zanim na dobre na stole pojawiła się "biała".

Wyjazdy na kadrę to w ogóle była notoryczna walka ze sztabem szkoleniowym, w której wiecznie chłopaki i tak wygrywali, bo przecież uświęconą tradycją na zgrupowaniu było należyte przywitanie się z kolegami. "Oficjalnie, nie można było nawet pić piwa, ale trener dobrze wiedział, że są regulaminy i ‘regulaminy’". Przy czym byli trenerzy i był trener Henryk Apostel, który miał np. taki stosunek "Jak chcecie, to pijcie. Ale jak kogoś złapię w łóżku z dupą, to pójdę i powiem jego żonie". Oczywiście, walka z trenerem trwała zawsze i wszędzie, bo wszelkie reżimy treningowe działały na Kowala i spółkę tylko jak płachta na byka. Kowal ze wzburzeniem wspomina np. jak na zgrupowaniu w górach nakazano dwie i pół godziny marszobiegu. "grupa rozciągała się na kilkaset metrów, nawet papieroski się ze sobą zabierało, bo jak tu wytrzymać dwie i pół godziny bez palenia. Staraliśmy się odpowiednio dawkować wysiłek w trakcie takich marszobiegów i wpadać na przerwę do knajpy w schronisku. Wszakże na wysokościach można z łatwością odwodnić organizm!". Słynny był również patent Kowala na nowinkę technologiczną w postaci zegarków mierzących tętno, dzięki którym trener mógł sprawdzić, czy piłkarz rzeczywiście biegał - "zawsze szukało się psa, żeby jemu to świństwo przyczepić i niech zasuwa. Biegaj burku, panowie muszą chwilkę odpocząć". Kończąc wątek odwiecznych zmagań piłkarzy ze sztabem szkoleniowym raz jeszcze zacytujmy Pana Wojtka - "Stara to zasada - nie ma trenera, którego nie da się oszukać, i nie ma piłkarza, który oszukać by nie chciał".

Reklama

Nie sposób nie wspomnieć o specyficznej więzi łączącej Kowala z jego ulubionym trenerem Wójcikiem. Popularny "Wujo", który trenował Kowala zarówno w kadrze jak i w Legii, do dziś go uważa za jednego z najwybitniejszych napastników. U źródeł wzajemnej fascynacji legło nie tylko zamiłowanie do rozrywkowego trybu życia, ale również rozumienie się bez słów, lub przy pomocy słów całkowicie podstawowych:

-Kowal! Co zrobimy z tymi frajerami?

-Jak to co? Opierdolimy!

-Kowal! Co zrobimy z tymi ogórkami?

-Oczywiście opierdolimy Panie Trenerze!

Oczywiście, Kowal nie byłby prawdziwym polskim piłkarzem, gdyby po początkowych sukcesach nie zszedł na psy. I rzeczywiście, po obiecującym początku gry zagranico (w Hiszpanii), Pan Wojtek zaczął coraz częściej zaznajamiać się z urokami ławki rezerwowych. W wieku zaś 29 lat, postanowił zrobić sobie półtoraroczny urlop i wrócił na swoje ukochane warszawskie Bródno. W tym czasie główną aktywnością Kowala były gry z kolegami na osiedlowym kartoflisku, grzybobrania, wyjazdy na ryby oraz robienie browarków przy grillu. Później Kowal wrócił na chwilę do Legii, a niezawodny trener Wójcik zabrał go jeszcze na Cypr aby ogolić miejscowe ogórki, ale jasne było, że to już koniec wielkiej piłki.

Pozornie, można by powiedzieć, że Kowal jest typowym polskim grajkiem, który nie zrobił kariery przez nadmierne zainteresowanie gorzałą. Ale jak dla nas jest bohaterem. Parafrazując piosenkę - "Życie nie po tylko jest by grać" i Kowal to właśnie robił. Najbardziej zaś lubimy go za anegdotki i jego kpiarski stosunek do tzw. dorosłego życia, jako czegoś z definicji niepoważnego i niezasługującego na nadmierną uwagę. Kowal może i mógł zrobić większą karierę, ale funu, który miał przy trwonieniu swojego talentu przy kolejnej butelce nie odbierze mu nikt.

Inne Cudowne Lata: The Kelly Family, Bravo i Popcorn