FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Co z oczu, to z fejsa

Jak cię widzą tak cię piszą. Nie oceniaj książki po okładce, ale człowieka po Facebooku jego

Zdjęcie Megan Koester

Kto nie ma Facebooka? Kto miał, ale skasował? Kto miał, ale skasował, by go przywrócić? Żeby zniknąć z krainy Zuckerberga trzeba nieźle się nagimnastykować. Podobno jest to nawet niemożliwe. Potrzeba bycia częścią wspólnoty i lęk przed wykluczeniem walczy w użytkownikach na pięści z potrzebą prywatności. Żyjemy w czasach demokracji, jesteśmy jednostkami, indywidualistami i tak też chcemy być postrzegani. Może już nie z własnego doświadczenia, ale z opowiadań rodziców, dziadków i z historycznych książek wiemy, że zatracenie odrębnego i niezależnego „ja” na rzecz ogółu kończy się stopniową utratą praw człowieka. Bo niby kim jest wówczas marny jeden człowieczek w porównaniu do machiny jaką jest ujednolicone społeczeństwo?

Reklama

Podobno w latach 60- tych Amerykańscy psychologowie, studiujący zachowania zwierząt, wysnuli tezę, że potrzeba prywatności jest wrodzona. Obserwowane zwierzęta miały swoje tajemnice, ukrywane przed resztą członków stada. Potrzebowały część czasu spędzać w samotności. Przekładając wyniki badań na nasze realia i gatunek, ta naturalna potrzeba została mocno zaniedbana poprzez wcześniejszy system polityczny, czy też industrializację rodzącą rzeszę robotników pracujących na akord w fabrykach. Z tą różnicą, że współcześnie pracujemy na siedząco przy komputerach z ciasteczkami. Wiadomo o jakie ciasteczka chodzi.

Źródło: Flickr/Steven Depolo

Poczucie kontroli własnego losu, higieny psychicznej jest całkowicie zrozumiałą i oczywistą potrzebą.  Co jakiś czas w social mediach wybucha afera na temat polityki prywatności. Wzbiera wówczas fala oburzenia przeciwko dostępności informacji dotyczących internautów. Kiedy jakiś czas temu okazało się, że Instagram jest właścicielem wszystkich postów na nim umieszczanych, wiele użytkowników w pierwszym odruchu chciało kasować konta. Reszta była wkurzona i zażądała zmian. Skarżyli się na Facebooku, który posiadał  Instagrama i w sumie podobne warunki użytkowania.  Kiedy Facebook zmienił politykę prywatności informując, że łaskawie daje użytkownikom prawo do zawartości własnego profilu, także powstała afera. To wszystko zostało jednak zapomniane i wybaczone. Korzystanie z social mediów rozluźniło przywiązanie do prywatności. Może też dlatego, że jako pierwsze do tej pory, pozwalają na dowolne kreowanie własnego obrazu. Sami sobie jesteśmy menadżerami budującym towarzyską kronikę i portfolio. Oczywiście, na wyciągnięcie ręki dostępne jest kreowanie iluzji na temat swojego wizerunku, co stanowi bardzo kuszącą możliwość.

Reklama

Prywatność stała się niemodna i kojarzona z wycofaniem. Jej wartość się zdezaktualizowała. Sami wrzucamy do sieci informacje na swój temat, z nadzieją że będą krążyć i niczym sława dadzą nam złudzenie nieśmiertelności. Tylko po co  budować coś na kształt własnej marki i zachowywać się jak celebryta, kiedy się nim nie jest? Kontrolowanie informacji na własny temat jest mirażem. Dane personalne są bardzo cenną informacją, dostarczającą wiedzę producentom na temat konsumentów. Udostępnienie danych osobowych stało się walutą, ceną jaką użytkownik płaci za korzystanie z serwisu społecznościowego.

Najbardziej zaangażowani użytkownicy na bieżąco informują członków internetowej społeczności o wielu aspektach swojego życia. Tutaj zaczynają przenikać się dwa światy. Na ile jest to jednostronny komunikat, sprawozdanie a na ile to styl życia dostosowywany jest do tego, by dobrze prezentować się na Facebooku? Tę granicę znają już tylko sami użytkownicy, chociaż czasem fałsz idzie wyczuć na kilometr. Przecież Facebook funkcjonuje wykorzystując ludzką potrzebę komunikacji, zacieśniania i podtrzymywania więzi towarzyskich. Dzięki subskrypcjom staje się źródłem informacji z różnych dziedzin, których do wyboru jest multum i jeszcze więcej. Jest nośnikiem life stylu, który użytkownicy sami mogą tworzyć.

Pułapka zaczyna się, kiedy wykreowany wizerunek cały czas domaga się wirtualnego potwierdzenia. Najczęściej w zdjęciach, odwiedzanych miejscach, publikowanych postach, wydarzeniach.

Jak cię widzą tak cię piszą. Nie oceniaj książki po okładce, ale człowieka po Facebooku jego. Jakież jest zdziwienie, kiedy nie do końca przyciągająca swoją powierzchownością osoba ma zdjęcie profilowe, na którym prezentuje się świetnie. Na pierwszy rzut oka wcale nie jest podobna do siebie. Przy drugiej analizie, okazuje się że to faktycznie ON czy ONA. „W sumie, nie jest taki najgorszy/sza. O, nawet chodzi do podobnych klubów i książki czyta te same. No nie wierzę, też słucha tej piosenki. Ja ją uwielbiam przecież”. Dusz pokrewieństwo. Pierwsza dłuższa rozmowa, nawet o tych samych zainteresowaniach jak się wydawało, już najczęściej sprawia, że spadają klapki z oczu. Rzeczywistość jest szara. Nie jest to więc wcale takie dziwne, że niektóre osoby uwiódł jej wirtualny odpowiednik. Pozoranctwo stanowi wówczas znaczną część życia towarzyskiego, także tego online.

Trudno jest znaleźć drugą połówkę, która zgodzi się zostać częścią przedstawienia. Pewnie nie jest łatwo później wycofać się z idealnego obrazka, zburzyć własną markę, na którą się zapracowało. Uwieczniona na zdjęciu osoba towarzysząca, uwieszona na szyi pozera w tę pozę wchodzi, chętnie wysyłając światu komunikat o szczęśliwym życiu jak z obrazka. Poczucie wyższości związane z przeświadczeniem, że ich los obchodzi cały świat, miesza się z desperacką próbą uznania. Ukochana osoba to taka, która godzi się na wystawienie prywatności wykreowanej, by uzyskać aprobatę społeczności. Nie każdy przecież takiemu wymaganiu sprosta. Zaczyna się selekcja partnera, ale kryteria są wymagające. Trzeba dobrze wyglądać na fotach.