Primavera Sound Festival 2014

FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Primavera Sound Festival 2014

W Barcelonie dobre były trawa i lineup, pogoda nie

Każdy festiwalowy weteran co roku zaznacza w swoim moleskinowym kalendarzu wyjazd do Barcelony na przełomie maja i czerwca. W tym roku liczba Polskich hipsterów zaskoczyła prawie tak samo jak pogoda w stolicy Katalonii. Rodaków spotkaliśmy na lotnisku, w strefie prasowej i klasycznie- na festiwalowej scenie Adidas. Żałuję, że nie poznaliśmy historii bezdomnego, który zaczepił nas przed sklepem i nienaganną polszczyzną poprosił o 1 euro na piwko, relacja wtedy mogłaby obrać zupełnie inny kierunek. Jeśli nie wiesz o czym porozmawiać, a tym bardziej napisać- ponarzekaj na pogodę. Zmiany klimatyczne zmierzają chyba w złą stronę, jeśli w Barcelonie powitała nas gorsza pogoda niż w Polsce. Już pierwszego dnia festiwalu ulewa zmusiła nas do nieplanowanego zakupu najbardziej pożądanej rzeczy szczególnie wśród festiwalowiczów – parasolki.

Reklama

Pierwszy dzień regularnych koncertów w Forum był bardzo intensywny. Arcade Fire był dla nas najbardziej wyczekiwanym punktem festiwalu. Nie da się opisać w słowach tak doskonałego pod każdym względem koncertu, a właściwie gigantycznej produkcji od której nie można było oderwać wzroku. Kolorowi przebierańcy, wielki stwór w lustrzanym kombinezonie ,fantazyjne stroje i ogrom dekoracji były tylko przyjemnym, nieco surrealistycznym dodatkiem na tle wspaniałych kompozycji. Wbrew pozorom przeboje z najnowszej płyty „Reflektor” nie zdominowały koncertu, starsi fajni Kanadyjczyków na pewno nie byli rozczarowani. Szczególnie dla nich z pewnością miłym zaskoczeniem było usłyszeć stare i dobre „The Suburbs“, jednak największe emocje wśród publiczności wzbudzały nowe kawałki, które w większości pojawiły się pod koniec koncertu („Normal Person", "Here Comes the Night Time“).Teatralne wykonanie „It's Never Over (Oh Orpheus)“ wprowadziło niepowtarzalną i magiczną atmosferę, ta historia miłosna hipnotyzowała.

Tego samego dnia poświęciliśmy koncert St. Vincent i Future Islands, żeby zobaczyć Neutral Milk Hotel. Nasza miłość do Manguma okazała się silniejsza. Nie zawiedliśmy się, było warto. Akustyczny koncert, grany na prawdziwych instrumentach (był też dzwon, piła i akordeon!). Podczas „Holland, 1945” były dreszcze , a przy „In the Aeroplane Over the Sea”, przebyta sentymentalna podróż do lat wczesnej młodości, kiedy rozpoczynaliśmy swoją przygodę z tzw. muzyką indierockową. Trzeba przyznać, że Jeff Mangum– ojciec tej muzyki jest w znakomitej formie i wystarczy mu tylko gitara, żeby zaczarować publiczność. Jeśli ktoś z Was (a jestem przekonana, że jest takich wielu) chce przekonać się o tym na własne uszy zapraszam na Off Festival już w sierpniu do Katowic.

Reklama

Koncert Warpaint nie był naszym punktem obowiązkowym, ale występ pozytywnie zaskoczył- głównie dzięki materiałowi z nowej płyty i coverowi Bowiego „Ashes To Ashes“. Właśnie tego brakowało tego 3 lata wcześniej, kiedy oglądaliśmy dziewczyny na tej samej scenie.

Kolejnym koncertem było Queens of The Stone Age. Nie znaleźliśmy w tym występie nic nowego, a bawiliśmy się tak dobrze jak za pierwszym razem kiedy ich widzieliśmy.. Dziwne? To magia Josha Homme i rozpylanych przez niego feromonów. Pety, łycha, gwiazdorstwo i „Feel the Good Hit of Summer” festiwalowo sprawdzają się znakomicie, co potwierdzały piski często małoletnich fanek. Tego samego dnia widzieliśmy jeszcze Moderat. Występ nie zachwycił, choć mocno osłuchany ze względu na występy w Polsce), Glasser (dziewczyna nie zachwyca, momentami brzmi jak mocno nieudolna kopia Bjork). Kierując się do hotelu ostatnim przystankiem okazało się jak zwykle pozytywne Metronomy, niestety na Lunice (grającego w namiocie Boiler roomu) czy Talabota na scenie Pitchforka nie znaleźliśmy już sił.

Drugi dzień rozpoczęliśmy od koncertu Haim. Dziewczyny zagrały agresywnie i ciężko. Również mocne słowa towarzyszyły ich występowi- w ten sposób zachęcały do zabawy, przeklinały również na pogodę mimo iż, przed ich występem ulewa ustąpiła. Kontakt z publicznością i energia na scenie zdecydowanie wyróżniają siostry na tle innych zespołów. Nas jednak nie przekonały przearanżowane utwory i elementy improwizacji, których było zdecydowanie za dużo.

Reklama

Występ FKA Twigs na pewno przypadł do gustu męskiej części publiczności. Egzotyczna uroda i sensualny taniec Brytyjki były idealnym dopełnieniem hipnotyzującej muzyki.

Koncert Slowdive wyczekiwany 20 lat, setlista marzeń wysłuchana. Było „Crazy For You”, „Souvlaki Space Station”i „She Calls”. Godzinna takiego shoegaze’u to rozkosz nie tylko dla uszu, ale głównie dla duszy. Melancholijna powtórka na Offie przed nami.

Nową płytę Pixies „Indie Cindy“ słyszał już chyba każdy, tylko nie my.. Zdecydowaliśmy się posłuchać pachnących świeżością kawałków na żywo. Była moc, zespół zaprezentował mistrzowską formę, a nowa płyta była tylko przyjemnym dodatkiem do starych utworów z „Doolitle“ czy „Sufer Rosa“. Koncert zakończony, podobnie jak festiwal, pytaniem „Where Is My Mind?“.

Ostatnim przystankiem okazał się Deafheaven. Kalifornijski koktajl metalu i shoegazu zaserwowany przez charyzmatycznego wokalistę okazał się smaczną przekąską drugiego dnia Primavery. Zespół jest znakomitym przykładem na to, że około- metalowa muzyka znakomicie sprawdza się na festiwalach.(https://www.youtube.com/watch?v=LpzJUtSWY2E)

Ostatniego dnia ciężko było nam podnieść tyłki z plaży, nie ułożyliśmy też koncertowego planu przemieszczania. W większości zaowocowało to spacerami od sceny do sceny, zrobieniem kilku zdjęć w fosie i słuchaniu niekoniecznie całych koncertów. Goodspeed You! Black Emperor zaserwował 2-godzinny koncert, my wytrzymaliśmy niecałe 30minut. Dla nas była to nieodpowiednia pora na depresyjne historie, jednak  Blood Orange zaserwował dawkę pozytywnej muzyki i na chwilę poprawił nam nastroje.

Reklama

Kameralna konferencja prasowa z Mogwai zachęciła nas do pójścia na koncert. Członkowie zespołu opowiadali o inspiracjach i o swoich preferencjach muzycznych- zespołach które sami chcieliby zobaczyć na festiwalu. Koncert zadziałał jednak jak dobre proszki nasenne, cudem doczekaliśmy się „Hunted By A Freak” i ruszyliśmy dalej. Nine Inch Nails choć bardzo wyczekiwane, nie przypadło do gustu barcelońskiej publiczności, myślę że 10 czerwca w Katowicach fani pokażą im jak powinien wyglądać prawdziwy koncert.

Oczywiście byliśmy też na innych koncertach, ale nie wystarczyłoby miejsca na stronie, żeby je wszystkie opisać. Primavera się skończyła, na modlińskim lotnisku przywitał nas tylko deszcz i nieco abstrakcyjna perspektywa tygodnia w pracy. Dziś przywołuję wspomnienia z Primavery na The Brian Jonestown Massacre w Hydrozagadace, polecam też St. Vincent występującą dziś przed the National. Jeśli nadal zazdrościcie nam wyjazdu do Barcelony zapewniam, że wiele pozycji możecie nadrobić nie oddalając się za daleko od domu. Na Orange Warsaw Festival pobawicie się z Joshem na QOTSA i posłuchacie nowych utworów Pixies,. Na Openerze zapalcie blanta na koncercie Earla Sweatshirt, obczajcie panienki z HAIM i Warpaint, potańczcie na Chromeo czy Metronomy. Rojek nie zawiódł w tym roku, więc już w sierpniu możecie wybrać się na Neutral Milk Hotel i Deafheaven. To po co właściwie pojechaliśmy na Primaverę? Już sami nie wiemy.

Reklama

Mogwai

Nine Inch Nails

Blood Orange

Godspeed You! Black Emperor

Earl Sweatshirt

Pixies

Pixies

Pixies

Slowdive

Earl Sweatshirt

Christian Tiger School

Warpaint