10 najważniejszych płyt: Julia Pietrucha

FYI.

This story is over 5 years old.

10 najważniejszych płyt

10 najważniejszych płyt: Julia Pietrucha

Jest tu oczywiście Amy Winehouse, nie brakuje naszych rodzimych diw w rodzaju Kayah i Edyty Górniak, ale są również śpiewający faceci z The Strokes czy The Growlers.

A co powiecie na imprezowe ska grupy Vespa i dwa absolutnie zaskakujące soundtracki? Właśnie takie nieoczywiste dźwięki ukształtowały muzyczną wrażliwość autorki znakomitej płyty "Parsley". Ale dość budowania napięcia! Panie i panowie - pora na autorską selekcję Julii Pietruchy!

Sporą trudność sprawiło mi wybranie tych dziesięciu albumów (śmiech). Właściwie najpierw przyjęłam zaproszenie do tego cyklu, a potem pomyślałam: "Yyy… ale przecież ja nigdy słuchałam płyt?!". Jestem dzieckiem z pokolenia słuchającego piosenek, hitów, singli, czyli ogólnie rzecz biorąc pojedynczych utworów. A nie całych albumów. Owszem, kolekcjonuję winyle, ale słucham zwykle jednej, dwóch piosenek. W dobie muzycznych serwisów streamingowych robi tak większość moich rówieśników. Dla Noisey postanowiłam jednak wygrzebać z pamięci płyty, które przesłuchałam w całości. I które były dla mnie ważne - nie tylko pod względem muzycznym, ale również jako zbiór kompozycji. Oto dziesiątka albumów, które zmieniły coś w moim życiu, poruszyły i zaszczepiły we mnie muzyczną ciekawość. Prezentuję je z ogromną dumą. Tamtadadam!

Reklama

Amy Winehouse "Back to Black", 2006

Pierwsza płyta, która połączyła moje wcześniejsze fascynacje muzyką z lat 60. ze współczesnym i bardzo emocjonalnym przekazem Amy - dziewczyny o złamanym sercu. Miłość sącząca się z każdego jej słowa i nonszalancja w śpiewaniu sprawiły, że bardzo długo nie mogłam pozbierać się po przesłuchaniu "Back to Black". Wyszukiwałam w internecie różne - akustyczne i koncertowe - wykonania tych kawałków i uczyłam się ich śpiewać. Fascynowało mnie, że niemal za każdym razem Winehouse wykonywała je w inny sposób, bawiła się tymi utworami, malowała nimi swój nastrój, eksperymentowała, ale zawsze mocno je czuła. Dopiero niedawno, po obejrzeniu dokumentu o Amy, dowiedziałam się, jak powstawała ta płyta. Było w Amy dużo zmęczenia, trochę rezygnacji i chyba brak jakiejkolwiek pozy czy próby udowodnienia czegokolwiek. To sprawia, że ten krążek, a przede wszystkim te piękne utwory, są tak bardzo przejmujące i wzbudzają tyle emocji. A przez to są niezwykle prawdziwe i "po ludzku" piękne.

Kayah i Bregović "Kayah i Bregović", 1999

Jedna z najpiękniejszych polskich płyt. Zawiera w sobie moje fascynacje filmami Emira Kusturicy, bałkańską energię Gorana Bregovica, a to wszystko przybrane w piękną, melancholijną poezję polską w bardzo etnicznym wykonaniu Kayah. Miałam tę kasetę, której słuchałam wielokrotnie jadąc z przyjaciółmi na święta przez ośnieżone Kaszuby. I właśnie takie wspomnienia przywołuje wspólny krążek tego niezwykłego duetu. Ta płyta mnie rozczula. I wywołuje we mnie tęsknotę i wyobrażenie pięknej, niespełnionej miłości. Wzruszam się przy niej często i płaczę. I pomimo wyraźnego bałkańskiego sznytu jest dla mnie bardzo "polska", a może lepiej - słowiańska w tej swojej tęsknocie, czasami nawet nostalgii. Warto usiąść przy niej z kieliszkiem wina i powspominać minioną miłość i romantyczne gesty. Przypomnieć sobie to, co piękne.

Reklama

"Mechaniczna pomarańcza" (muzyka z filmu), 1972

Pierwsza płyta winylowa, którą kupiłam za 20 dolarów na przedmieściach Los Angeles na fali fascynacji filmem Stanleya Kubricka. I podobnie jak główny bohater filmu granego przez ujmująco szalonego Malcolma McDowella, włączałam niegdyś gramofon, zasiadałam na kanapie i zasłuchiwałam się w przejmujących dźwiękach IX symfonii Beethovena - z soundtracku z "Mechanicznej pomarańczy". Ach co to były za niezwykle doznania! Dwupłytowe, piękne wydanie w tekturowymi opakowaniu pachnącym kurzem i starością. Do dziś mam tę płytę, a także kilka kilogramów innych winyli, które dosyć niedawno zostały wypakowane z garażu taty i trafiły na honorowe miejsce w moim salonie.

"Dirty Dancing" (muzyka z filmu), 1987

Zastanawiałam się, czy zamieścić ten album w moim "Top 10", ale zauważyłam pewien znaczący aspekt, który przemówił za tym, żeby jednak to zrobić. Psychologowie mówią, że dzieciństwo ma wpływ na całe nasze późniejsze życie. Mam wrażenie, że tak samo jest z muzyką, której słuchało się od najmłodszych lat - zostaje z nami na bardzo długo i kształtuje nasze gusta muzyczne. "Dirty Dancing" to był film, który oglądałam w dzieciństwie może ze sto razy. Za każdym razem kiedy męczyły mnie bóle głowy wślizgiwałam się do łóżka mamy i oglądając po raz "enty" tę samą miłosną historię, zapamiętywałam towarzyszące jej dźwięki. I takie utwory jak "Stay" Maurice'a Williamsa & The Zodiacs, "Be My Baby" The Ronettes, "Hey! Baby" Bruce'a Channela czy "Cry To Me" Solomona Burke'a - klasyki wczesnych amerykańskich lat 60. - zagościły w mojej głowie. I do dziś mi w niej grają. Tamten może nieco prosty i ciut archaiczny, ale na swój sposób piękny i romantyczny sposób myślenia o melodii, chórkach i brzmieniach jest do mi bardzo bliski.

Reklama

The Dø "A Mouthful", 2008

Płyta, która nauczyła mnie myślenia o aranżacjach, o doborze instrumentów i budowaniu napięcia w utworze. Oto album wypełniony melodyjnymi piosenkami, okraszony bardzo smaczną produkcją. Piosenka "Stay (Just a Little Bit More)" jest chyba najlepszym przykładem na to, jak można ciekawie zbudować nastrój, wspomóc muzycznie opowiadaną historię i przeprowadzić słuchacza przez opisane w tekście upadki i wzloty. To płyta kolaż, łącząca rożne gatunki i czasami pozornie nie przystające do siebie muzyczne plamy, ale według mnie bardzo spójna. Głównie ze względu na wokal, który przewodzi temu materiałowi i prowadzi w jego głąb. Dzięki "A Mouthful" upewniłam się w przekonaniu, że album nie musi być jednolity w warstwie muzycznej, aby być konsekwentny. The Dø łączą tu i przeplatają szaleńcze brzmienia folkowe, tzw. gypsy songs, tradycyjne ludowe zaśpiewy i melodyjne, spokojne ballady. Ta płyta jest odzwierciedleniem dwojga ludzi, których drogi przecięły się w odpowiednim momencie, co zaowocowało wspólnym projektem i stworzeniem zapisu pewnego momentu w ich życiu. Bardzo lubię takie płyty.

Edyta Górniak "Dotyk", 1995

Zupełnie nie wstydzę się przyznać do tego, że pierwszą płytą, jaką dostałam, był "Dotyk" Edyty Górniak - w dodatku kupiony na… Stadionie Dziesięciolecia. A tytułowa piosenka właściwie spowodowała, że zaczęłam śpiewać. Tak bardzo pokochałam ten utwór, że zdecydowałam się go nauczyć, nieudolnie próbując swoim delikatnym głosikiem dorównać Edzi. Zaśpiewałam go mamie, w rezultacie czego, w wieku 11 lat, trafiłam do teatru. Można wiec śmiało powiedzieć, że gdyby nie ta płyta, to kto wie, jak potoczyłyby się moje wokalne losy (śmiech).

Reklama

The Growlers "Hung At Heart", 2013

Growlersi to chyba jeden z moich ulubionych zespołów. Muzyka, którą wykonują, to bardzo dziwne połączenie psychodeliki z amerykańskim rock'and'rollem, surfem i doop woopem z lat 60. Styl dosyć komicznie nazwany przez samych muzyków "Beach Gothem". Pięciu przyjaciół surferów i deskorolkowców z południowej Kalifornii, którzy nie potrafiąc grać, ani śpiewać, postanowili założyli zespół. A jego nazwa zaczerpnięta została od słowa "growler" czyli w wolnym tłumaczeniu… "stolec". "Hung At Heart" jest ich trzecim albumem, na który składa się 15 prostych, acz bardzo melodyjnych utworów, którym przewodzi nosowy, zachrypnięty i nieco nonszalancki wokal Brooksa Nielsena. Jego teksty są dla mnie wyjątkowe. W bardzo prosty i leniwy sposób potrafi on zawrzeć w nich całą beznadzieję świata, pokazać smutne prawdy jakimi karmią się ludzie, jednocześnie nie oceniając i nie negując ich. Czasami mam wrażenie, że ta jego alkoholowo-narkotykowa mądrość jest mi bliższa niż niejedna mądra książka.

Domowe Melodie "Domowe Melodie", 2012

Płyta, na którą trafiłam w internecie i zarazem pierwsza, którą przez internet kupiłam. A to wszystko przez znaną wszystkim "Grażkę" i jej youtubowe wcielenie. Właściwie dzięki niej zaczęłam słuchać polskiej muzyki. Ale miało być o płycie… "Grażka" zaintrygowała mnie swoją prostotą. Pod względem kompozycji, tekstu i wykonania. Zaciekawiona zaczęłam słuchać dalej. I trafiłam na utwory, które w jakimś stopniu zmieniły moje życie. Utwory "Północ" i "Miłosna" sprawiały, że na całym ciele pojawiały mi się ciarki. Weszłam do świata dziewczyny, która w poetycki, ale bardzo prosty i piękny sposób opowiadała o emocjach - bez maski, bez pozy, przy akompaniamencie pianina roztoczyła przede mną świat, który mnie wciągnął i długo nie opuszczał. Ten album towarzyszył mi podczas mojej motocyklowej podróży po Wietnamie i Laosie. Śpiewałam sobie te piosenki pokonując samotnie bezdroża Azji, czasami wręcz pochlipując ze zmęczenia. Sposób, w jaki powstała ta płyta - bez spinki, niezależnie od wielkich wytwórni, właściwie wyłącznie dla najbliższych - skłonił mnie i dodał siły w kreowaniu własnego świata na moim albumie. Można wręcz powiedzieć, że płyta Domowych Melodii to starsza siostra "Parsley".

Reklama

Vespa "Bujaj się", 2003

Druga studyjna płyta polskiego zespołu ska, wydana w 2003 roku, przeze mnie słuchana w liceum, na fali fascynacji ska, psychobilly i rockabilly. Bardzo skoczna i momentami podwórkowo-chuligańska, ale szczera i w swojej stylistyce bardzo udana. Album rozpoczyna się komicznym intro, w którym słuchać nieco skonfudowanego konferansjera zapowiadającego zespół słowami:
- Wystąpi zespół Vesta, którego członkowie składają się…
- Vespa! (słuchać głosy z sali)
- Vespa - poprawia konferansjer. - Z którego studenci… Yyy… członkowie składają się z uczniów szkół średnich Szczecina - kończy niezorientowany "zapowiadacz".
Już sam ten początek nakreśla dystans, który towarzyszy muzykom przez całą płytę. Lubię do niej wracać, bo dużo na niej pozytywnej, luzackiej energii, słońca, trochę rozlanego piwa, mnóstwo tańca i zabawy.

The Strokes "Room On Fire", 2003

Lekka i przyjemna płyta, w której swego czasu bardzo się zasłuchiwałam. Znów leniwy, rozwleczony wokal, ale przy akompaniamencie bardzo melodyjnej i energicznej gitary. Proste i wpadające w ucho utwory o miłości. Trochę "muzyka drogi" przywołująca taki obrazek: pędzący volkswagen "garbus" i ja za kółkiem z rozwianymi włosami. Mogłabym tak godzinami. A jak się później okazało, Julian Casablancas podjął współpracę z muzykami z zespołu The Growlers, czego wynikiem jest ostatnia płyta tego zespołu. To dowód na to, że wszystko się na tym świecie jakoś ciekawie łączy i przeplata.