Grzegorz Tyszkiewicz (Bocian Records): Nie lubię kalek

FYI.

This story is over 5 years old.

Wywiady

Grzegorz Tyszkiewicz (Bocian Records): Nie lubię kalek

"Płyty CD powinny kosztować 25 złotych, nie więcej, i nigdy nie sprzedam płyty drożej".

Sam o sobie mówi, że nie jest wydawcą, ale prezesem fan clubu różnych artystów. I coś w tym jest, bo Grzegorz Tyszkiewicz, właściciel wytwórni Bocian Records, należycie dba o swoich wykonawców. Dzięki niemu w Polsce możemy słuchać takich muzyków jak Mats Gustafsson, Paal Nilssen-Love, Ken Vandermark czy Terrie Ex i Kevin Drumm. Temu ostatniemu Tyszkiewicz organizuje zresztą we wrześniu trasę koncertową. Jak zaczęła się ta trwająca już osiem lat przygoda z muzyką improwizowaną i elektroniczną? Dlaczego tak ważny dla właściciela Bocian Records był festiwal Musica Genera i jaka cena za płyty CD jest według Grzegorza Tyszkiewicza optymalna? To oraz wiele innych rzeczy w naszej rozmowie z założycielem Bocian Records.

Reklama

okładka wyprzedanego albumu Norbert Moslang / Jason Kahn "Distinctly_dive"

Noisey: Zacznijmy od Bociana - twojego dziecka, twojej pasji, twojego hobby, a od niedawna i pracy. 
Grzegorz Tyszkiewicz: Tak, od pewnego czasu nie tylko hobby, ale i zawód. Zgadza się.

Stuknie wam niedługo dziesięć lat!
Nooo, może dziesięć to nie, ale początek w 2008 lub w 2009 roku… Faktycznie dużo.

Mamy rok 2016, już osiem lat na karku jest.
Tak, no to faktycznie zaraz będzie dziesięć (śmiech). Dzieje się to wszystko bardzo szybko, jest intensywne. Powiem nawet, że tak intensywne w jak intensywnych czasach żyjemy. Bocian wydaje bardzo dużo i bardzo często, bo jest skorelowany z artystami, którzy grają trasy koncertowe. To nie jest tak, że ja wydaję coś, bo mam duże zapotrzebowanie w dystrybucji, nie. To są pewne etapy dla artystów, którzy kończą wydanie płyty trasą koncertową.

Jak sam powiedziałeś, wydajesz zespoły, które często grają trasy koncertowe, natomiast wydajesz też muzykę graną na żywo. 
Tak, to są nagrania koncertowe, ale one potem wracają do studia, na miksy. Na przykład Ballister gra trasę po Europie, potem szykuje muzykę na Stany z tego, co było w Europie. Możemy powiedzieć, że jest to uchwycenie tego, co jest na żywo, ale już później na kolejnej trasie prezentowane jako pewne podsumowanie.

Bocian ma już osiem lat na rynku i przez ten czas udało ci się wydać artystów, może nie zawsze znanych w Polsce, ale o uznanych nazwiskach na arenie międzynarodowej. Można wymienić w tym momencie: Paal Nilssen-Love, Mats Gustafsson, Fred Lonberg-Holm, Maja Ratkje, Kevin Drumm, Ken Vandermark, Reinold Friedl…. Wyliczać można dalej, na pewno kogoś pominąłem.
Dodałbym jeszcze Russella Haswella, Robina Foxa, Annę Zaradny, Roberta Piotrowicza i Jacka Sienkiewicza. No i Niwea. Wspólny mianownik jest jeden i jest bardzo prosty, zresztą powiązany z początkami Bociana. Ja po prostu nie byłem zadowolony z tego, co wychodziło, ale to nie znaczy, że nie lubiłem tych artystów. Ja ich lubiłem, ale w wydaniach koncertowych, bardziej radykalnych składach, które z jakichś powodów się nie ukazywały i można powiedzieć, że dzieci Bociana, te wydane przeze mnie płyty mają wspólną cechę - być może nie ukazałyby się w innych wytwórniach, bo są ekstremalne. Na przykład są ekstremalnie, jak to się mówi, "głośne", cokolwiek to znaczy, albo zawierają zapis z wystawy, jak w przypadku Konrada Smoleńskiego czy Marco Fuscinato, również interesuje mnie to przenikanie różnych światów. Myślę, że tych wspólnych mianowników jest przynajmniej kilka. To jest ta platforma porozumienia, czyli Bocian Records.

Reklama

Wymieniliśmy większość twoich wykonawców, ale ostatnio wydajesz raczej tylko tych zagranicznych. Celowo w tym miejscu pomijam Annę Zaradny.
To prawda, ale wiesz co? Wśród polskich artystów dzieje się bardzo dużo i bardzo dużo ciekawych rzeczy. Ja mam tak długi cykl wydawniczy, że obawiam się, że te rzeczy, które dzieją się tu i teraz, są po pierwsze wydawane przez wytwórnie typowo wydające polskich artystów, a po drugie - bo Bocian działa głównie poza krajem - bardzo ciężko jest się przebić z polskimi wykonawcami. Natomiast dzieje się bardzo dużo ciekawych rzeczy, czego przykładem jest każdy festiwal, na którym jesteśmy, na którym są Polacy. W tej chwili najbardziej mnie interesuje to co robi Anna Zaradny, bo wydaję jej już którąś kolejną płytę i bardzo interesuje mnie też to co robi Robert Piotrowicz, bo wydaję jego którąś kolejną płytę. Jeśli miałbym wskazać takie nowe nazwiska, to są te inicjatywy i koncerty, które dzieją się w Eufemii i w Pardon, To Tu.

Wymieniłeś Domoffon, Off Festival, ale nie wspomniałeś o innym festiwalu, który już się nie odbywa, ale był dla ciebie ważny przez kilka ładnych lat, a twoje więzi z tymi osobami są cały czas mocne.
Tak, pytasz o festiwal Musica Genera. Ostatnio dostaję bardzo dużo pytań od dziennikarzy na temat tego festiwalu. Wydaje mi się, że ludzie obecnie zaczynają szukać, jak to się u nas zaczęło w takim międzynarodowym wydaniu. To znaczy kiedy zaczęliśmy w tej sferze niezależnej być w obiegu dużych festiwali, dużych imprez i dużych nazwisk, i nie jest to ani Jazz Jamboree, ani nie jest to Warszawska Jesień, ale jest to coś, co wywodzi się trochę z tego, a trochę z tego, a bardziej z kultury nie instytucjonalnej, ale niezależnej, inicjowanej oddolnie przez artystów. Ten festiwal jest, był i będzie bardzo ważny w moim życiu i wydaje mi się, że tak samo i dla wielu innych ludzi. Nie można nawet powiedzieć, że jest to zamknięta historia, bo kontynuacją tego festiwalu jest Sanatorium Dźwięku w Sokołowsku. Podczas naszej rozmowy wymieniam też Domoffon i Off, dlatego że te wszystkie festiwale są otwarte, one dialogują z publicznością i z tym, co tej publiczności ma się do zaoferowania nie tylko w sferze kulinarnej, ale także w sferze oferty koncertowej czy dostępu do płyt.

Reklama

Festiwal się skończył, nie ma go od kilku lat, ale jest wytwórnia, z którą bardzo mocno współpracujesz.
Ta wytwórnia jest cały czas. To wytwórnia, która wydaje praktycznie tylko dwóch artystów, czyli Roberta Piotrowicza i Annę Zaradny, oni ją prowadzą i charakteryzuje się tym, że wszystko co robi, robi starannie i szczegółowo. Mi tego jest brak, bo jak wydajesz dużo, momentami przypomina ci to taką małą fabryczkę, gdzie kolejny tytuł wjeżdża na taśmę i robisz kolejną produkcję. Z Generą jest tak, że razem wydaliśmy kilka płyt, czyli Piotrowicz i Zaradny, Zeitkratzera, po którym uznali, że jest to jakby ich. Że gdyby Karkowski nadal żył, to prawdopodobnie wydałby tę płytę w Musica Genera, wytwórni, która jemu była przez wiele lat bliska.

I waszym wspólnym nakładem ukazało się ostatnio "Go Go Theurgy". 
"Go Go Theurgy" to w zasadzie dziecko Musica Genera niż Bociana, bo Musica Genera korzysta z tych ścieżek, które Bocian sobie wypracował na zachodzie. Cała praca i ryzyko stworzenia tej płyty to już dzieło Anny Zaradny i Roberta Piotrowicza.

Mówisz, że brakuje ci tej staranności i szczegółowości, ale Musica Genera prowadzona jest przez dwie osoby, Bocian to w całości tylko twoja praca. Jak sobie radzisz, kiedy wszystko, czyli promocja płyt, wynajdywanie artystów, sprawdzanie testpressów i potem puszczanie nawet tego w dystrybucję czy wysyłki sprzedażowe spadają na ciebie?
No wiesz co, ja sobie nie radzę z tym. W tym sensie to jest kiepskie i stwierdzam to z przykrością, bo naprawdę sobie nie radzę. Natomiast w zasadzie myślałem nad tym, czy znalazłbym kogoś, kto mógłby mi pomagać i doszedłem do wniosku, że nie ma takiej osoby. Większość tych rzeczy jestem w stanie robić sam. Pracuję bardzo nieregularnie, w tej chwili rzuciłem swoją główną pracę i przez najbliższych kilka miesięcy będę się zajmował tylko Bocianem i będę próbował znaleźć w tym jakieś dziury, czyli co można poprawić, co można usprawnić, żeby wszystko było bardziej nośne w tej komercyjnej warstwie, czyli jak dotrzeć do większej ilości odbiorców.

Reklama

Masz teraz trochę wolnego, słuchasz sporo muzyki, bo prowadzisz…
Bo prowadzę bloga, tak. To znaczy pisanie bloga zaczęło się w tym samym momencie, co założenie wytwórni. Zresztą rozmawialiśmy o tym kilka razy prywatnie już, mam taką samą potrzebę jak ty i inni dziennikarze, którzy opowiadają o muzyce. Ten blog zajmuje się pisaniem o artystach, których wydaję, ale płyty, o których piszę, są innymi płytami, które ja wydaję. Czyli piszę o swojej współpracy z artystami, jak wytwórnia płytowa funkcjonuje od kuchni i piszę o muzyce. Czyli na Bocianie się świat nie kończy, na przykład Mike Majkowski robi bardzo dużo w świecie muzyki improwizowanej, ale także i komponowanej.

Piszesz o artystach, którzy w Polsce może i są rozpoznawali, ale nie wspomina się o nich w każdej gazecie czy w każdym portalu lub rozgłośni.
Tu chyba nie chodzi o to, że się nie wspomina, bo Bocian ma bardzo dobrą prasę, dziennikarze to lubią i jest to dobry temat. Ale wydaje mi się, że tego, co brakuje to dogłębnej analizy, dlaczego to się robi. Na moim blogu można taką odpowiedź znaleźć. Nie wydaje mi się, żeby było dużo miejsc o muzyce. Jest kilku dziennikarzy, którzy są aktywni w pisaniu, ale wydaje mi się, że o niektórych płytach można by było napisać albo więcej, albo inaczej, albo też przez pryzmat pasjonata. Ja uważam, że nie jestem ani kuratorem, ani wydawcą. Cały czas mam wrażenie, że jestem kimś w rodzaju prezesa fan clubu. W latach osiemdziesiątych funkcjonowały fan cluby, to one wydawały swoje gazetki czy widokówki. Płyt nie, bo nie było przecież takich możliwości fonograficznych, ale ja siebie odnajduję właśnie jako prezesa takiego klubu. Działalność pisania o moich ulubionych artystach jest kolejną odnogą, kolejnym działem w tym fan clubie.

Reklama

Powiedziałeś, że Bocian ma dobrą prasę i o tych artystach, o których także wspominasz na blogu, sporo się pisze. Podam jeden przykład: Paal Nilssen-Love i Terrie Ex. Ile, nie tylko w kraju, ale w ogóle ukazało się tych recenzji?
(śmiech) Być może (śmiech). Wydaje mi się, że to jest tak, że wszyscy chwalą, ale jest też tak, jak właśnie mówisz, że mało ukazuje się informacji w sferze publicznej. Ta płyta była prezentowana w Programie Drugim Polskiego Radia, dodatkowo w takim nieortodoksyjnej audycji, bo niby poświęconej muzyce improwizowanej, ale jednocześnie i takiej, do której wszystko można wrzucić.

Cały czas dostaję dobre informacje na temat tej płyty, ale sama płyta tylko raz była zrecenzowana, to prawda. Myślę, że większą uwagę zwraca się na polskich artystów. Jak wydasz płytę Polaka, to ludzi to bardziej interesuje. Jest to ich "bajka", coś jak "plemienny instynkt", że wyszła płyta Polaka, trzeba o niej napisać, o płycie Jacka Sienkiewicza, Piotra Kurka czy Kuby Ziołka lub Anny Zaradny i wszyscy o tym piszą.

Być może, tak. To kolejna płyta Terriego, o której niewiele osób napisze, ale ona znajdzie swoje miejsce w radiu i przestrzeni koncertowo-promocyjnej. Ogólnie nie narzekam na kontakty z dziennikarzami, choć wydaje mi się, że mogłoby być to bardziej pogłębione. To oczywiście jest trudne, bo pogłębiony artykuł wymaga wielokrotnego słuchania, a łatwiej i szybciej jest dać kalkę. Nie lubię kalek. Copy-paste jest straszne. Uważam, że piszę chujowo i mówię też chujowo, ale i tak jest to lepiej niż takie niezalowe kalki, które powtarzają pewne schematy, z których tak naprawdę niczego się nie dowiadujesz. Nie wiesz nic na temat płyty, jeśli pisze się o tym drone, heavy metal, chamber, freak, psych, argonaut. Coś takiego - nie wiesz, co to jest. Musisz szukać i musisz spróbować opisać ten dźwięk. Wczoraj przeczytałem na facebooku, że pisanie o muzyce jest jak tańczenie o architekturze. Nie zgadzam się z tym. Jest bardzo duża bibliografia, odsyłam do takiej pozycji jak "Kultura dźwięku", można sobie tam doskonale prześledzić, na jakiej podstawie ta antologia powstała. A powstała na podstawie artykułów lub esejów i innych książek. Jest o czym pisać i jest jak to opisywać, tylko oczywiście nie jest to merkantylnie powiązane z tym, że ktoś jest zainteresowany, żeby za twoje pisanie płacić. Lub płacić tyle, by cię było stać na zajmowanie się bezproblemowym słuchaniem muzyki, kupowaniem płyt i pisaniem o tym.

Reklama

Wiesz co, ale w Polsce podoba mi się to, że dziennikarze kupują płyty. Tak naprawdę ci najpoważniejsi płacą i to jest zajebiste. Czasami staram się dawać płyty, ale to są też fani. Ci najgroźniejsi, najbardziej srodzy dziennikarze też są fanami. To jest bardzo fajne.

Wspomniałem o Paalu i Terriem, ty wspomniałeś o Jacku Sienkiewiczu. Wszyscy ci artyści zostali wydani u ciebie, a dodatkowo Niwea, różne płyty Matsa, różne płyty Vandermarka…
Jeszcze Konrad Smoleński, Anna Zaradny, Robert Smoleński…

I to jest właśnie ogromny rozrzut gatunkowy u ciebie. Bocian jest kojarzony z muzyką improwizowaną, bo sporą część katalogu zajmuje właśnie ten nurt. Ale to nie są jedyne twoje zainteresowania muzyczne. Stawiasz także na elektronikę. 
To jest bardzo ciekawe, na co zwróciłeś uwagę. Muszę powiedzieć, że bardzo niewielu dziennikarzy zwraca na to uwagę. To, że teraz rozmawiamy, jest wynikiem tego, że ja po prostu wiem, że płyty, które masz u siebie w domu, znasz, lubisz i słuchasz. Ja ogólnie pierdolę wywiady, które polegają na zadawaniu pytań, jak to łączysz zawodowo, co na to twoja żona, co na to twoja matka lub co na to twój bank. To jest właśnie najciekawsze, że spotykasz kogoś, kto zna te twoje płyty, zna rozrzut, stara się zrozumieć, dlaczego i jak to się dzieje. I tak teraz odpowiadam - to są najbardziej ekstremalne rzeczy tych artystów. Sienkiewicz nie nagrał płyty techno, nie nagrał ambientu, to jest jego płyta z gatunku eksperymentalnych. On cały czas słucha takiej muzyki - chociażby przez swojego brata Maćka - on o tym mówi, jest nią przesiąknięty. Koleguje się z różnymi ludźmi z tego świata, na przykład z Robertem Piotrowiczem właśnie, a ich spotkania nie polegają na ciągłym piciu piwa, lecz na dogłębnych rozmowach, na słuchaniu muzyki.

Reklama

Robert Piotrowicz. Jeździłeś na festiwale, spałeś po znajomych….
Zawsze u Roberta (śmiech).

Poznawałeś w ten sposób artystów, których też u siebie nocowałeś. Jak właśnie Kevina Drumma.
Dokładnie, Kevina Drumma poznałem w ten sposób, że właśnie spał u mnie. Bardzo długo miałem takie możliwości, że byłem kawalerem, mieszkałem sam i mogłem przyjmować innych ludzi. Wtedy też oferta hotelowa była bardzo droga, więc lepiej żeby spali u mnie, bo będzie taniej, będą też mieli wszystko ogarnięte i tak dalej. To prawda, tak to się zaczęło, w tym wymiarze towarzysko-osobistym. Ale z wieloma ludźmi znałem się już wcześniej, wymieniając się z nimi płytami. W ten sposób zakolegowałem się z Dominickiem Fernowem, czyli Prurientem. Wymienialiśmy się albumami, byłem fanem.

Teraz wracamy do tego, co jest istotą wszystkiego. Musisz łapać tę muzykę, pierdolić zajawki, że coś jest takie lub takie, po prostu kochasz muzykę. Zacząłem od tego, że prowadziłem sklepik na festiwalu Musica Genera, sprzedawałem płyty innych osób i mówiłem ludziom, co jest fajne. To było miłe, mówiłem ludziom, co jest fajne. Potem miałem też możliwość pomagania przy wydaniu "Rękopisu znalezionego w Saragossie". To było fajne, bo zaczynałeś poznawać mechanizmy, jak to wszystko było wydawane i przez to dochodziłeś do wniosku, że sam możesz to robić. Wcale nie uważam, że jest za dużo płyt. Nie jest tak. Oczywiście trzeba umieć znaleźć na to wszystko czas, ale uważam, że jak przysiądziesz i popracujesz, zawsze znajdziesz czas i możliwości. Nie chcę być żadnym demiurgiem, ale uważam, że wytwórnia płytowa buduje pewną hierarchię wartości. Ona mówi, że Bocian będzie taki lub taki, ale to będzie ciekawe, będzie miało swoją grupę odbiorców, chociażby także i ludzi związanych z Pardon, To Tu. Wcale nie uważam, że jest dużo płyt. Więcej, wydaje mi się, że jest mało ciekawych rzeczy. Obecnie jest moda na wydawanie reedycji płyt elektronicznych z dawnych czasów, w szczególności na winylach. Przez to wychodzą pierdy, często bardzo słabe, ale ludzie szukają w przeszłości. To jest pewien trend, pewna moda, w którą ja się w żaden sposób nie wpisuję, ale fajnie, że szukają.

Wydajesz na winylu, wydajesz też na CD. Ceny masz zawsze takie same: 25 za CD i 50 za winyl, czasem taniej, jak na takich targach, ale - zacytuję - "płyty CD powinny kosztować 25 złotych, nie więcej, i nigdy nie sprzedam płyty drożej". To twoje słowa.
Tak, tak mi się wydaje, że tak powinno być. Jeśli to ma być alternatywa dla Empików, których nie cierpię, to taka powinna być cena. Wszystko robię pod takim kątem, jakbym sam był klientem i odbiorcą, czyli powinno kosztować właśnie 25 złotych. Wydaje mi się, że to jest optymalna cena. Tłoczenie cedeków to grosze, duże koszty to prawa autorskie, dużo kosztuje nagranie i studio. Możesz to sobie wykalkulować, że jeśli masz dużą grupę fanów, chcesz być wobec nich lojalny i sprzedajesz im płyty troszkę taniej lub robisz taki nakład, żeby to się opłaciło. Wierzę w to, że to są takie właśnie ceny.

Siedzę na targach obok Arka Marczyńskiego z Anteny Krzyku i rozmawiamy o latach osiemdziesiątych. Nie o tym, że było zajebiście, ale o tym, jak ludzie mieli pewne poczucie obciachu, że niektórych rzeczy nie należy robić, a niektóre wręcz trzeba. Myślę, że cena jest takim aspektem. Te ceny płyt są ciągle takie same, bo unikam dyskusji, dlaczego te ceny są różne, że za jedną płytę chcę tyle, za inną tyle. Oczywiście niektóre albumy sprzedają się lepiej, inne gorzej, niektóre są kompletną komercyjną wtopą już od samego założenia, a niektóre od samego założenia są przemyślane w taki sposób, żeby się w całości sprzedały i zarobiły na inne.

Przejdźmy do planów Bociana na najbliższy czas. Apartment House…
Tak, Apartment House. Bardzo mnie interesuje współczesna muzyka komponowana, to po pierwsze, ale takich muzyków, którzy mają swój background w muzyce improwizowanej. Takim zespołem jest właśnie Apartment House, takim wykonawcą jest też uczestnik tej płyty, czyli Jérôme Noetinger, dla mnie postać bardzo ważna.

Więc Apartment House, do tego duet Fred Lonberg-Holm i Adam Gołębiewski, czyli muzyka puszczona na żywioł, przypominająca mi muzykę końca lat dziewięćdziesiątych i początku lat dwutysięcznych, kiedy wychodziło takie wściekłe free-improv. Tym samym będzie dla mnie zamknięty temat free-improv., bo jak wspomniałem, skupiam się na muzyce komponowanej.

Planujesz też wydać materiał, który zalega u ciebie już od dłuższego czasu, Mats Gustafsson.
O rany! Zalega mi bardzo dużo materiałów, bo winyle się bardzo długo robią, ale zalega mi też inna płyta - Russella Haswella, ten album będzie totalnie od czapy i myślę, że nikt nie słyszał jeszcze Russella w takiej formie. Powiem chwilę o tym wydawnictwie. On jest rozbity na części, nie ma struktur kompozycyjnych w klasycznym rozumieniu. Nie ma harmonii, przypomina to raczej kolaż, zestawienia rytmiczne, gwałtowne wybuchy. Trochę jak koncerty muzyki improwizowanej, a trochę jak pierwsze próby z muzyką syntezatorową lat sześćdziesiątych. To na pewno, na pewno też płyta Matsa Gustafssona z Joachimem Nordwallem, czyli elektroniczny Bocian z improwizatorskim zacięciem, no i Matsem na saksofonie.

Wspomniałeś o swoim ulubionym pytaniu w wywiadach, więc nie mogę go nie zadać. Co na to twoja żona?
(śmiech) Ogólnie to nie jest dobry temat, wolałbym o tym nie rozmawiać (śmiech).