FYI.

This story is over 5 years old.

Sport

​Robert Lewandowski zapolował na wilki

O wyczynie polskiego snajpera w meczu Bayernu Monachium z VFL Wolfsburg rozpisuje się cały świat

O wyczynie polskiego snajpera w meczu Bayernu Monachium z VFL Wolfsburg rozpisuje się cały świat.

Pierwszy kwadrans drugiej połowy szlagierowego spotkania w Bundeslidze pomiędzy Bayernem Monachium a VFL Wolfsburg wstrząsnął całym sportowym światem. Takie rzeczy zdarzają się raz na kilkadziesiąt lat. Tego na dobrą sprawę nie sposób opisać. Nie da się słowem pisanym oddać tych emocji i narastającego efektu „wow, ale o co tu k***a chodzi?!". To trzeba zobaczyć na własne oczy (a przynajmniej na żywo sprzed ekranu telewizora), żeby uwierzyć, zrozumieć i poczuć.

Reklama

Do przerwy goście z Wolfsburga prowadzili na stadionie mistrza Niemiec 1:0. Sensacja? Co najwyżej spora niespodzianka. Supremacja Bayernu w ostatnich latach w Bundeslidze była oczywista, ale w pojedynczych spotkaniach zdarzały im się wpadki, wcale nie tak rzadko. Dość powiedzieć, że w styczniu piłkarze VFL rozbili Bayern u siebie 4:1. Przy całkiem korzystnym przebiegu pierwszej połowy Wilki mogły mieć nadzieję, iż i tym razem zakończą mecz w dobrych humorach.

Lewandowski jest żywą gwarancją minimum 20-25 goli w każdym sezonie. Zdaje się być człowiekiem pozbawionym układu nerwowego.

Nie mogli jednak się spodziewać tego, że w drugiej połowie ich obrona zostanie znokautowana przez tornado o imieniu Robert i nazwisku Lewandowski. RL9 wszedł dopiero w przerwie, ponieważ w poprzednią środę doznał urazu w meczu Ligi Mistrzów z Olympiakosem Pireus i pauzował przez to w sobotniej rywalizacji z beniaminkiem z Darmstadt. Czy zagrałby wczoraj, gdyby Bayernowi gra się lepiej układała w pierwszych 45 minutach? To wie tylko trener Bayernu Pep Guardiola.

Ostatecznie wszedł i swoje strzelanie rozpoczął w 51 minucie. Najpierw sprytne dołożenie nogi w polu karnym, potem precyzyjny strzał zza linii pola karnego. Chwilę później na trzy raty umiejętne wykończenie sytuacji sam na sam. Ledwo ochłonęliśmy i bomba pod poprzeczkę. Na sam koniec prawdziwy cukiereczek - przepiękny wolej z powietrza z odległości ok. 14 metrów. Pierwszą i piątą bramkę dzieliło dokładnie 8 minut 59 sekund.

Reklama

Nikt w historii Bundesligi nie zdobył pięciu goli jako rezerwowy. Nikt w tak krótkim czasie nie strzelił trzech goli. Czterech też. Portale społecznościowe i tradycyjne media informacja o wyczynie Lewandowskiego obiegła błyskawicznie. Nazwisko naszego napastnika odmieniano w każdym języku, na każdej szerokości i długości geograficznej. Hołd oddawali mu na Twitterze inni gwiazdorzy futbolu.

Poznaj piłkarski żargon i bryluj przed znajomymi!

To co zrobił wychowanek Varsovii przyćmiło nawet jego niebywały występ w półfinale Ligi Mistrzów z Realem Madryt w 2013 roku, gdy zabrał do domu czteropak. Nie może dziwić, że zaczęły się pojawiać pytania - ile tak naprawdę Lewandowski wart jest na rynku transferowym? Ostatnie okienka w Anglii to prawdziwe szaleństwo, co nakazuje przewidywać, że gdyby Bayern zdecydował się wypuścić swojego snajpera, mógłby liczyć na przelew w wysokości i 150 mln funtów.

To oczywiście tylko gdybanie, ale… Lewandowskiemu zostaje jeszcze kilka lat gry na najwyższym poziomie. Jest człowiekiem, którego niezwykle rzadko dopadają kontuzje. Ot choćby ten ostatni przykład, po meczu z Pireusem. W miniony czwartek w prasie zastanawiano się, czy nasz napastnik zdąży wrócić na mecze reprezentacji w połowie października z Irlandią i Szkocją. Dziś przychodzi nam jedynie mieć nadzieję, że zachowa taką formę. O to jednak można być w zasadzie spokojnym, bo Lewandowskiemu długie przestoje się nie zdarzają. Jest żywą gwarancją minimum 20-25 goli w każdym sezonie. Zdaje się być człowiekiem pozbawionym układu nerwowego. Cichy zabójca pola karnego. Tak - rekord transferowy byłby jak najbardziej realny. Trudno wciąż ochłonąć nam wszystkim, którzy wczoraj oglądali ten mecz i mieli minę jak Pep Guardiola po piątym golu Roberta. Takie rzeczy się nie zdarzają. To było coś z innej planety. Futbolowy kosmos. Oczywiście najwięcej sceptycznych komentarzy jest wśród polskich komentatorów. „A czemu w kadrze tak nie gra?!", „za niemieckie ojro to mu idzie, a w reprezentacji jakoś mu się nie chce".

Odpowiadam – łatwiej się gra w zespole, w którym obok siebie masz Josha Homme niż Zenka Martyniuka.