Człowiek Orkiestra: jak Jurek Owsiak pokonał hejterów

FYI.

This story is over 5 years old.

rozmowa

Człowiek Orkiestra: jak Jurek Owsiak pokonał hejterów

Rozmawiamy z szefem WOŚP o tym, ile warta dla niego jest nominacja do Nagrody Nobla, jak wygląda jego pierwszy dzień po finale Orkiestry i co doprowadziło go do łez

Zdjęcie powyżej: Fundacja WOŚP

Rekord – tym słowem najczęściej podsumowywano w internecie wczorajszą konferencję prasową, podczas której Jurek Owsiak zdradził, ile pieniędzy udało się zebrać podczas 25. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy: 105 570 801,49 PLN. To ponad 30 mln więcej niż rok temu. Tym razem zbierano dla najmłodszych i najstarszych – na oddziały pediatryczne i geriatryczne.

Właściwie chwalono się podwójnym rekordem, bo powyższa suma jest też największym wzrostem w stosunku do poprzedniego roku. I jest się czym chwalić, zważywszy na skalę trudności, jakie spotykały załogę WOŚP przy organizacji 25. Finału. Trudności piętrzonych przez przeciwników Wielkiej Orkiestry – a tych nie brakowało także w rządzie. Pod kierownictwem Jacka Kurskiego  zabrakło wsparcia ze strony TVP… wróć, poświęcono im 14 sekund w Wiadomościach, zdawkowo wspomniano w Panoramie i Teleexpressie. Po raz pierwszy wojsko i harcerze mieli nie pomagać przy organizacji wydarzenia. Nawet Poczta Polska odwróciła się od WOŚP, rezygnując ze znaczków Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy – w ich miejsce świętowała specjalną edycją znaczków na 25. urodziny Radia Maryja.

Reklama

To jednak nie przeszkodziło Owsiakowi i jego drużynie zdobyć 30 baniek więcej, niż rok temu. Można odnieść wrażenie, że wraz z intensyfikacją hejtu, skala sukcesu WOŚP rośnie. Spotkaliśmy się z szefem WOŚP, by zapytać, ile warta dla niego jest nominacja do Nagrody Nobla, jak wygląda jego pierwszy dzień po finale Orkiestry i co doprowadziło go do łez?

Maciek Piasecki: Co według ciebie powinien reprezentować człowiek lub organizacja, która dostaje Pokojową Nagrodę Nobla, żeby być autorytetem dla całego świata?
Jurek Owsiak: Solidność, taką ludzką solidność. Ta nominacja jest bardzo zaskakująca, ale bardzo nas cieszy. To też bardzo dobra wiadomość dla tych wszystkich ludzi, którzy nam pomagają i tworzą z nami Orkiestrę. Z drugiej jednak strony zdaję sobie sprawę, że otrzymanie tej nagrody jest tak realne, jak moje stopy na księżycu.

Paweł Mączewski: Jeżeli jednak wygracie, czy zastanawiałeś się, na co przeznaczylibyście wygraną?
Na jakąś fajną kapelę, którą byśmy tu ściągnęli (śmiech). Tym bardziej że kapela nie wzięłaby przecież pieniędzy od noblistów; tak więc jeszcze byśmy zaoszczędzili kasę. A tak serio, wiedzielibyśmy na co to wydać: na ratowanie życia ludzkiego, na ochronę zdrowia, na programy edukacyjne, naukę pierwszej pomocy. Pomysłów, jak można ulokować te pieniądze, jest masa. Często, jak słyszę o literackiej Nagrodzie Nobla, myślę, że to może być duży kłopot dla tej osoby, która ją dostaje: jest sama; czy wyda je na ołówki, papier i długopis, czy na tomiki wierszy? My z pewnością wiedzielibyśmy, co zrobić z tymi pieniędzmi.

Reklama

Paweł: W świecie, który stale się radykalizuje, dąży do jeszcze większej polaryzacji społeczeństw, czy nagroda Nobla cokolwiek jeszcze znaczy, czy jest może po prostu ładną „laurką"?
Dla nas bardzo dużo znaczy już nawet sama nominacja. Kiedy Nobla otrzymał Barack Obama, byłem bardzo zdziwiony – chociaż ceniłem jego dwie kadencje prezydentury. Z początku trudno było mi zrozumieć przekaz, jaki szedł wraz z wręczeniem mu tej nagrody. Ktoś mi wtedy powiedział, że dostał ją, by w przyszłości nie narozrabiał. Bo pokojowa nagroda Nobla zobowiązuje.

Paweł: Odejdźmy na chwilę od tematyki nagrody i nominacji. Opowiedz mi o momencie największego wzruszenia podczas tylu lat prowadzenia Orkiestry.
Wszystkie pierwsze finały nas niezmiennie wzruszały – nie mogliśmy uwierzyć w to, co się dzieje. Dzisiaj, po tylu latach, pewnych rzeczy możemy się już spodziewać. Pamiętam jednak pierwszy z nich, pierwszy finał, kiedy podeszły do mnie dwie kobiety – mama z córką. Opatulone, jedna z beretem na głowie weszły do studia i stanęły obok mnie. Wręczyły mi wtedy złotą obrączkę. „To jest obrączka mojego taty, niestety już nie żyje, chcę ją przekazać",  powiedziała dziewczyna, która sama też wymagała pomocy. To był ten moment, kiedy łzy zakręciły się w oczach, bo dostajesz do ręki coś tak cennego – nie myślisz wtedy, ile to kosztuje, liczy się sam gest. To był jeden z tych momentów, który daje ci siłę, kiedy ktoś próbuje dać ci pstryczka, tak zwyczajnie po złości.

Reklama

Zdjęcie: Fundacja WOŚP

Maciek: Czyli takie momenty pozwalają ci przetrwać te – jak je nazywasz – pstryczki?
Pstryczki były bolesne parę lat temu, ale pomagał też fakt, że jako załoga jesteśmy razem. To wzmacnia, buduje i jak mówi stare powiedzenie: „co cię nie zabije, to cię wzmocni". Zgadzam się z tymi słowami. Tylko politycy mają grubą skórę, bo wchodzą w to wszystko, jak nosorożec w błoto i nic ich nie rusza.

Maciek: Masz jakiś pomysł, jak zlikwidować te podziały, które występują teraz w Polsce? Że kraj się dzieli na „prawaków" i na „lewaków"?
Myślę, że uwierzyliśmy w to, co nam nawijają w mediach. Staram się nie oglądać w telewizji, nie czytam gazet papierowych – tylko u swojego fryzjera, czasem wezmę „SuperExpress", ale tam trup goni trupa. Dziwię się, jak mój fryzjer się w tym nie gubi, nawet podkreśla sobie niektóre fragmenty. W ciągu tych 25 lat może tylko dwa razy ktoś do mnie podszedł, by mi powiedzieć coś niemiłego – a ja jestem łazikiem, z żoną spacerujemy po Warszawie, często chodzę na zakupy do sklepu osiedlowego, można mnie spotkać w kolejce.

Paweł: Czyli to media ponoszą odpowiedzialność za podziały w Polsce?
Nie winię mediów, one robią swoje, to od nas zależy, czego będziemy w nich szukać. Ktoś ze znanych mediów powiedział mi kiedyś, że „żyjemy gównem i im jest jego więcej, tym lepszą mamy oglądalność". Dlatego nie oglądam tego, przełączam na dokument o lwach, które zajadają jakąś gazelę. Przez ostatnie 10 dni byłem na wyjeździe i padł mi telefon – nagle się okazało, że świat się nie zawalił. Nie przeszkadzają mi też już hejterzy – zawsze powtarzam, że jeżeli wejdziesz w hejt, to ta karma do ciebie wróci. To jak z muzyką disco polo – czy ją lubię? Nie, ale też jej nie krytykuję i jej nie słucham. Nie będę też się o nią kłócił z jej fanem.

Reklama

Bądź z nami na bieżąco. Polub nasz fanpage VICE Polska

Paweł: Jak wygląda pierwszy dzień Jurka Owsiaka po finale Orkiestry?
Finał kończymy o godzinie 24 z kawałkiem, wszystko trzeba zwieść do siedziby. Tu się wszyscy zbieramy, dziękujemy sobie. Około godziny 3 nad ranem jadę do domu, głowa w poduszkę i o godzinie 12 w południe wstaję i sprawdzam, czy mam głos. Serio, tak samo, jak po Przystanku Woodstock. Nic nie włączam, niczego nie robię – jadę prosto do Fundacji na konferencję prasową na godz. 14. Pamiętam, że przez pierwsze lata finałów martwiłem się, co będzie się działo – teraz już pierwszego dnia wiemy, czy poszło fajnie i było ciśnienie. Chociaż przyznaję, że nie tak dawno ktoś mi zadał podłe pytanie typu „gdzie są pieniądze?", więc przebiegłem się po biurku na kolanach, szukając tych pieniędzy. Bo gdy ktoś po twoim ogromnym wysiłku zadaje ci pytanie, czy te pieniądze na pewno będą dobrze wydane, dostajesz impuls i krzyczysz: „ludzie, wyluzujcie, co wy robicie?".

Maciek: Kiedy w 1993 roku organizowałeś pierwszy finał WOŚP, jak wyobrażaliście sobie przyszłość?
25 lat temu Polska zerwała się do zupełnie nowego biegu – chcieliśmy być, jak reszta świata, a byliśmy jak polskie Marlboro, w miękkim opakowaniu. Zastanawiałem się wtedy, jak szybko dojdziemy do sytuacji, w którym normalnym dla nas wszystkich będzie to, co widziałem na świecie, po którym sporo jeździłem. Pamiętam z tych podróży stacje benzynowe, na których zawsze można było przenocować i wyglądały jak rajskie ogrody: pięknie oświetlone, ze sklepami, ze wszystkim. Wtedy, te 25 lat temu wszystko wydawało się siermiężne, powolne, myśleliśmy, żeby zrobić jeszcze jeden Finał i koniec. Myślenie o Orkiestrze, jako o konsekwentnym działaniu pojawiło się u mnie jakoś po 10. Finale. To samo było z Przystankiem Woodstock, kiedy w 94 r. toalety przywieźli dopiero w trakcie festiwalu i do tego za mało. Dzisiaj, kiedy przyjeżdżają do nas muzycy, są zaskoczeni, jak wszystko dobrze wygląda.

Reklama

Zdj. Karol Grygoruk

Paweł: Jak przez te 25 lat zmieniali się wolontariusze?
Są tacy sami, cały czas tacy sami! Pierwsi wolontariusze mieli odbite na ksero oświadczenia, że „posiadacz niniejszego listu będzie zbierał pieniądze dla Fundacji Wielka Orkiestra" i z tym chodzili – ludzie z irokezami, z dredami, łysi. Zbierali pieniądze do torebek po jabłkach, do pudełek po proszkach do prania. W drugim roku pojawiły się pierwsze puszki. Po tylu latach ciągle nas zaskakują, ciągle są uśmiechnięci.

Paweł: Myślisz, że wciąż potrafisz zrozumieć ich świat?
To oni muszą zrozumieć mój. Ja się nie napinam, żeby rozumieć ich świat i chyba całe szczęście, że nie jestem takim gościem, który chce być ich „śmiesznym" kumplem. My robimy swoje i cieszymy się, że ludzie przejmują naszą gwarę. Zawsze się z radością śmieję, gdy słyszę gdzieś „oj się będzie działo".

Maciek: Orkiestra ma grać do końca świata i jeden dzień dłużej, czy zastanawiałeś się, kto będzie kierował Orkiestrą, kiedy ciebie już… nie będzie?
Czyli kiedy umrę, tak? Trzeba samemu sobie ocenić – czy chcesz się wtaczać na scenę, czy będziesz umiał na niej funkcjonować przez cały czas. Cała reszta już jest. Działa 1700 sztabów, znam stamtąd może 150 osób – reszty nie, a mimo to oni to robią. Idea w ludziach już jest. Nawet gdybym za rok powiedział, że wyjeżdżam na drugą półkulę, to Orkiestra będzie grać dalej, bo tworzą ją ludzie. Nie da się tego zatrzymać.

Paweł: A co dalej z przystankiem Woodstock?
Chcemy żeby po prostu był. Jeżeli nam nie dadzą podwyższonego ryzyka to dobrze, bo nie będziemy musieli wydawać dodatkowych pieniędzy. Są teraz cztery sceny i więcej już nie będzie. Przystanek nie zmienia swojej formuły, to wciąż będą trzy dni darmowej imprezy. Nie zmienia się też nasz światopogląd: stop narkotykom, stop przemocy. Rock jest teraz w dupie i siedzi w szponach pieniądza. Kapele, które śpiewają o braterstwie i równości żądają takich gaż, że za ich występ można by sfinansować pół Przystanka. Dlatego u nas grają ludzie, którym przyświeca większa idea, a kapele ze świata często schodzą ze swoich stawek.

Paweł: Jakieś marzenie?
Mam takie marzenie, by na Przystanku jeszcze więcej mówić o tym, co nas dzieli. Wierzę, że globaliści i antyglobaliści w tym miejscu mogliby wszystko przegadać. Marzy mi się, by przyjechali bankierzy, dyrektorzy banków, najważniejszych instytucji finansowych, żebym mógłbym ich zapytać „kurwa, co się z tymi pieniędzmi dzieje?". W tym miejscu nie chodzi już o muzykę, ale o spotkanie i wysłuchanie siebie. Mamy w sobie jeszcze więcej optymizmu, nie mamy focha.

Jurek Owsiak w siedzibie Fundacji WOŚP. Zdj. Karol Grygoruk