Źródło: Flickr/qwerty77_pn
Wojciech Cejrowski odgrywa w świecie etnograficznego reportażu dokładnie tę samą rolę, jaka na peryferiach medycyny przypada w udziale znachorom zalecającym lewatywy z nafty i okłady ze smalcu. Udowadnia, jak wielka jest wciąż ufność ludzi w siłę anegdoty, chłopskich mądrości i dumnie obnoszonej ignorancji.Wyobraźmy sobie, że we Francji lub w którymś z krajów Beneluksu sporą popularnością cieszy się pewien obieżyświat i tzw. osobowość telewizyjna. Sławę zdobył za sprawą programu dokumentującego wycieczki do krajów, które jego rodakom jawią się zupełną egzotyką. Tak też jeden z odcinków zabiera niezmordowanego podróżnika do pięknej krainy w dorzeczu Odry i Wisły. Prosto z Polski płynie więc do telewidzów barwna narracja:Co okazuje się niezbitym dowodem na wysoki standard życia lokalsów? Ano choćby to, że w swoich chatach o powierzchni przeciętnej portierni mają telewizory i odtwarzacze DVD. Na bogato! Do najbardziej kuriozalnego wniosku Cejrowski dochodzi w momencie, gdy na jednej z uliczek natrafia na kociaka, umaszczonego w deseń kotów syjamskich. No teraz już chyba nikt nie ma wątpliwości, jak dobrze się żyje w faveli, skoro rasowe zwierzaki biegają tu samopas! W chwili poważniejszej refleksji gospodarz programu przyznaje jednak, że przeciętna długość życia miejscowych jest o dwadzieścia lat krótsza od średniej krajowej, ale i na to znajduje wytłumaczenie. Otóż jest to wina młodych, którzy pchają się w szemrane towarzystwo, kończą z nożem między żebrami i zaniżają dane. Per saldo – przekonuje Cejrowski – żyje się tu wcale nie krócej niż w górniczych miasteczkach Górnego Śląska.Cejrowski wskazuje na jeszcze jeden czynnik sprawiający, że egzystencja w getcie jest tak naprawdę ciut bardziej ekonomiczną wersją karnawału. Rezolutni tubylcy nie płacą bowiem podatków, czerpią prąd na lewo, a swoje domki stawiają z szabrowanych materiałów. Nie do końca wiadomo, jak uznanie dla tej formy zaradności ma się do chrześcijańskiej etyki, z którą tak lubi obnosić się podróżnik, ale to nie jedyny dysonans poznawczy, jaki funduje nam w swoich programach.Formułowanie daleko idących wniosków przychodzi Cejrowskiemu z dużą łatwością. Jest wszak ekspertem od wszystkiego, a przy tym praktykiem, gardzącym wszelkim, przeżartym lewactwem akademizmem. Wiadomo o nim, że studiował aktorstwo, historię sztuki i socjologię, ale najwidoczniej nie dość gorliwie. Dopiero w słusznym wieku 46 lat zdołał obronić licencjat z socjologii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Uczelni – dodajmy – która nie ma problemów z legitymizowaniem rojeń antyszczepionkowców.Z pewnością nie zraża to samego Cejrowskiego, który sam deklaruje sceptycyzm wobec skuteczności wakcynacji. Nie bez powodu zresztą stał się guru zwolenników teorii spiskowych. Wymieńcie jakikolwiek fakultet współczesnej pseudonauki, a istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest jego gorliwym promotorem. Usilnie lansuje wszak pogląd, że teoria ewolucji jest herezją, kwestionuje zmiany klimatyczne, by jednocześnie cieszyć się z topniejących lodowców, bo ludzie będą mogli sadzić pomidory na Grenlandii, a przeludnienie to kolejny mit upowszechniany przez jajogłowych. Demistyfikacji tego ostatniego podejmuje się zabierając widza na etiopską równinę. Tyle lebensraumu się marnuje… Nic tylko go zaludnić i czynić poddanym jak naucza Pismo:„idźcie zatem i zaludniajcie Ziemię".Cóż, ludzie nauki mają zgoła inny pogląd, by wspomnieć choćby czcigodnego Davida Attenborough, ale dla bosonogiego wędrownika są to oczywiście tylko androny wykształciuchów. Oni mogą mieć swoje szkiełko i oko, ale Cejrowski jest silniejszy, bo uzbrojony w Słowo Boże i spory magazyn straw manów. Do tego dorzućmy konfidencjonalnie rzucaną uwagę o „wrogiej propagandzie" i już wiemy, że Sir David i jego konfraternia to ludzie wrażych sił.
Próbowałem o metodach i kompetencjach Cejrowskiego porozmawiać z ekspertami - etnologami i reportażystami. Nie znalazłem chętnych – potencjalni rozmówcy uznali, że nawet krytykując „podróżnika z telewizora", zapewniają mu nieuzasadniony rozgłos. Pracownik cenionego warszawskiego muzeum wyznał nawet, że nie potrafiłby na temat Cejrowskiego powiedzieć niczego cenzuralnego.Antyscjentyzm Cejrowskiego, jego pyszne obnoszenie się z ignorancją i empiryczną szkołą „na chłopski rozum" to zresztą nieodłączne atrybuty rodzimego rednecka, na którego tenże lansował się już w czasach niesławnego „WC Kwadrans". Nie dziwi więc, że tak bardzo Cejrowskiemu podoba się w Teksasie, gdzie zapewne czułby się jak w niebie, siedząc na werandzie, doglądając rogacizny.Co ciekawe, równie niewiele szacunku, co nauce, ten zdeklarowany katolik poświęca bliźnim, którzy nie podzielają jego – jak sam by to ujął – ciemnogrodzkiej wizji świata. Swego czasu sporo kontrowersji wywołał jego program poświęcony buddyzmowi.Rodzimy podróżnik potraktował tybetański bądź tajski folklor, jakby naprawdę był przekonany o realności zamieszkanych przez niego demonów. Z premedytacją pomijając filozoficzny aspekt buddyzmu, skupił się na jego peryferyjnych, religijnych wątkach, ostrzegając przy tym ze śmiertelną powagą, że z dymu kadzidełek palonych na ołtarzyku gdzieś w Tajlandii gotów jest naprawdę wyskoczyć jakiś diaboliczny orientalny bobołak.„Swoje podróże naprawdę przeżywam. Wracam zmęczony fizycznie i psychicznie, dlatego staram się, żeby w tym co piszę, był jakiś ślad przeżywania, ponieważ podróż to zwiad w stronę innych kultur i cywilizacji. Próba zrozumienia zachowań, postaw innych ludzi, którzy wyznają inne wartości, których musimy poznać, jeżeli chcemy zrozumieć świat, w którym żyjemy". Nie, tych słów nie wygłosił Wojciech Cejrowski. To cytat z Ryszarda Kapuścińskiego. I w nim też zasadza się zasadnicza różnica między cesarzem reportażu a kowbojem z WC Kwadrat.
Reklama
Można się tylko domyślać jaką irytację wywołałby w Polsce podobny reportaż. Tymczasem mniej więcej w takim tonie Wojciech Cejrowski nadaje swoje relacje z Afryki, Ameryki Łacińskiej czy Azji Południowo-Wschodniej. Z jednej strony pozornie afirmuje spryt i przedsiębiorczość autochtonów, z drugiej paternalistycznie zerka na nich z pozycji depozytariusza tej lepszej cywilizacji. W jego postkolonialnej optyce tubylec jest szlachetnym dzikusem, niespaczonym libertyńską filozofią Zachodu, jednakowoż pociesznym w swoich próbach naśladowania białego pana. Przesada? No to zajrzyjmy w tę otchłań.Jeden z epizodów serii „Boso przez świat" zabrał Cejrowskiego do brazylijskiej faveli. Dokładnie do prowizorycznej osady, wzniesionej na drewnianym rusztowaniu w korycie – wyschłej w upalnym sezonie – Amazonki. Prowadzący wkracza w to miejsce z konkretną misją – udowodnienia, że ubóstwo i beznadzieja panująca w gettach kraju samby są tak naprawdę wymysłami mediów i zakochanych w liczbach statystyków. Na wstępie przyznaje wprawdzie, że majątek połowy ludności Brazylii równy jest stanowi posiadania jednego procenta najbogatszych, ale i tak żaden to powód do załamywania rąk. „Bieda jest radosna, roześmiana i nie jest smutna!" – obwieszcza globtroter, przemierzając wąskie alejki między postawionymi na słowo honoru bungalowami.Państwo popatrzą. Jestem w jakimś polskim mieście. Nazwy nie wymówię, bo co se będę język łamał na tych ich „sz" i „cz". Tu mamy osiedle takie, bloki jak kopce termitów. Jak w tym można żyć w ogóle? Ano jakoś można. Są zresztą i tubylcy, siedzą na ławce, palą jakieś skręciska. Dosiadamy się. Bonjour, zdrastwuj, guten morgen! Panie kamerzysto, pan pokaże ich dokładnie – od stóp do głów. Biednie, oj biednie ubrani. To, co my wyrzucamy, oni kupują w lumpeksie. Ale państwo zwrócą uwagę – zdrowe chłopy, nie? W sile wieku, ręce, nogi mają. A nie pracują. Bo po co pracować mają? Złomu nazbierają, sprzedadzą, na piwo będzie… Zaradni znaczy. I widocznie im tak dobrze, bo na niezadowolonych nie wyglądają.
Reklama
Reklama
Bądź z nami na bieżąco. Polub nasz fanpage VICE Polska
Próbowałem o metodach i kompetencjach Cejrowskiego porozmawiać z ekspertami - etnologami i reportażystami. Nie znalazłem chętnych – potencjalni rozmówcy uznali, że nawet krytykując „podróżnika z telewizora", zapewniają mu nieuzasadniony rozgłos. Pracownik cenionego warszawskiego muzeum wyznał nawet, że nie potrafiłby na temat Cejrowskiego powiedzieć niczego cenzuralnego.Antyscjentyzm Cejrowskiego, jego pyszne obnoszenie się z ignorancją i empiryczną szkołą „na chłopski rozum" to zresztą nieodłączne atrybuty rodzimego rednecka, na którego tenże lansował się już w czasach niesławnego „WC Kwadrans". Nie dziwi więc, że tak bardzo Cejrowskiemu podoba się w Teksasie, gdzie zapewne czułby się jak w niebie, siedząc na werandzie, doglądając rogacizny.Co ciekawe, równie niewiele szacunku, co nauce, ten zdeklarowany katolik poświęca bliźnim, którzy nie podzielają jego – jak sam by to ujął – ciemnogrodzkiej wizji świata. Swego czasu sporo kontrowersji wywołał jego program poświęcony buddyzmowi.Rodzimy podróżnik potraktował tybetański bądź tajski folklor, jakby naprawdę był przekonany o realności zamieszkanych przez niego demonów. Z premedytacją pomijając filozoficzny aspekt buddyzmu, skupił się na jego peryferyjnych, religijnych wątkach, ostrzegając przy tym ze śmiertelną powagą, że z dymu kadzidełek palonych na ołtarzyku gdzieś w Tajlandii gotów jest naprawdę wyskoczyć jakiś diaboliczny orientalny bobołak.„Swoje podróże naprawdę przeżywam. Wracam zmęczony fizycznie i psychicznie, dlatego staram się, żeby w tym co piszę, był jakiś ślad przeżywania, ponieważ podróż to zwiad w stronę innych kultur i cywilizacji. Próba zrozumienia zachowań, postaw innych ludzi, którzy wyznają inne wartości, których musimy poznać, jeżeli chcemy zrozumieć świat, w którym żyjemy". Nie, tych słów nie wygłosił Wojciech Cejrowski. To cytat z Ryszarda Kapuścińskiego. I w nim też zasadza się zasadnicza różnica między cesarzem reportażu a kowbojem z WC Kwadrat.