FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Jak nie zaczynać gry w rockowej kapeli

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie jesteś Elvisem, tak samo jak żaden z twoich kolegów z zespole. Nie zachowuj się, jakby było inaczej

Zdjęcie: Flickr/Lance Neilson

Będąc jeszcze dzieckiem pamiętam jak ktoś spytał mnie „kim chciałbyś zostać w przyszłości?" Odpowiedź była prosta, oczywiście kowbojem. Swego czasu była też faza na superbohatera i mieszkanie w pianinie, ale to zupełnie inna historia. Wtedy jednak miałem swój rewolwer na kapiszony, John Wayne attitude i weekendowe popołudnia, kiedy jak zahipnotyzowany, wchłaniałem czarno-białe westerny.

Reklama

Nie wiem jaki proces myślowy musiał zajść w mojej głowie, by kolejny wybór kariery padł na rockowego perkusistę. W końcu Dziki Zachód dzieli raczej długa droga do zadymionej sceny, tłumu szalejących fanów i zabójczych combo-solówek na garach, ale najwyraźniej dla dziecka, wystarczał jeden dzień, by pokonać dzielący oba te światy dystans.

Lata minęły, a ja nadal nie umiem grać na tej przeklętej perkusji, co nie znaczy, że nie miałem swojego epizodu z tworzeniem muzyki. Tyle, że zamiast na tył sceny, trafiłem na jej przód, jako skacząca łysa małpa z mikrofonem w ręku. Czy to robi ze mnie jakiś autorytet w dziedzinie muzyki lub grania w zespole? W żadnym razie, byliśmy na maxa chujowi! Tym bardziej, podpierając się własnymi doświadczeniami i wieloletnią obserwacją wschodzących bandów, na które zerkałem spod sceny, podzielę się kilkoma przemyśleniami, jak lepiej nie zaczynać gry w zespole.

Zdjęcie: Flickr/Naveen P. M

Elvis is dead

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie jesteś Elvisem, tak samo jak żaden z twoich kolegów z zespole. Warto więc pamiętać, że ta sypiąca się dziura, przypominająca bardziej poniemiecki bunkier, w której gracie swój następny gig to nie kilkutysięczny stadion. Pamiętaj, to wy jesteście supportem, a taką możliwość macie tylko bo basista był tu kiedyś barmanem, zanim nie zaczął pracy w obuwniczym.

Nie nagraliście jeszcze pierwszej Ep-ki, ale jeśli razem z kumplami z kapeli zachowujecie się, jakby było wam pisane rozwalać hotelowe pokoje - to nie jest rock n' roll, to głupota (zresztą rozjebywanie hotelowych pokoi jest tak samo beznadziejnym zagraniem, nawet kiedy sprzedaje się trylion płyt rocznie, serio).

Reklama

I tu antrakt…

Nie zrozum mnie źle, pewność siebie jest cholernie ważna i ma ogromny wpływ na odbiór występu. Wychodząc na scenę masz prawo czuć się jak pędzący tur, który zaraz skosi trzy pierwsze rzędy publiczności. To najlepszy czas, by wyrzucić z siebie skrywane emocje, które towarzyszyły ci przy pisaniu muzyki, gdy twój ojciec po kolejnej awanturze znowu zamknął cię w drewutni. To czas twojej artystycznej zemsty, okraszonej emocjonalnymi drzazgami. To, co jednak powinno iść w parze ze sceniczną siłą, to autentyczna wdzięczność, że można się z tym wszystkim podzielić. Wierzę, że taka postawa zawsze weźmie górę nad wyćwiczoną przed lustrem groźną miną i zachowaniem gwiazdy za milion baksów.

Make my mark

Każdy ma swoją jazdę. Jedni do zagrania koncertu potrzebują Kongresowej, innym wystarczy gig w rozpadającej się szopie, gdzie nagłośnienie będzie najmniejszym z problemów. Możesz być tak statycznym muzykiem, że ktoś pomyśli, ze jesteś częścią dekoracji sceny. Spoko. Równie dobrze możesz mieć w sobie pierwiastek GG Allina i podczas występu będziesz się przepoczwarzać w prehistoryczną bestie, scenicznego berserka, który swoją dzikością zaskarbi sobie uznanie dzielnych wojów i zasieje strach w sercach dziewic. Też spoko. Tak przecież powstali wikingowie, no i punk.

Nie wybrzydzaj jednak i nie kręć nosem na koncertowe miejscówki. Nie mów mi, że nigdy nie zagrałbyś na squacie, bo nie ma tam warunków do grania (na faktach), bo tymi słowami przekreślasz historię setek zajebistych kapel, które swoje początki miały właśnie w takich miejscach. Fajnie jest grać, nawet w garażu, po prostu.

Reklama

Zdjęcie: Flickr/Montecruz Foto

Gorzej natomiast, jeżeli w celu szybszego zdobycia rozgłosu wybiera się miejsca i okoliczności, które z czystej ludzkiej przyzwoitości można by sobie darować. I nie mówię tu o gigu w domu starców, bo to akurat mogłoby być nawet zabawne.

Przykro się patrzy na zespoły, które przycinają swoją artystyczną niezależność, talent i zaangażowanie do formatu występów w programach typu Mamy Talenty lub angażują się w wywiady dla stacji telewizyjnych, które ideologicznie są im tak dalekie jak posłanka Grodzka i potencjalnie fapo-genny taniec na rurze. Przy Kawie czy Herbacie nawet tłumaczenie, że „muzyka jest najważniejsza" traci znaczenie, tak samo jak wartość artysty.

Show Off/On

Jak już jednak jesteśmy przy graniu na żywo, to skupmy się na graniu na żywo, ok? Osobiście zawsze uważałem za totalnie nieważne, jak kto wygląda, co nosi, ile ma tatuaży i kolczyków – bo to scena dla muzyków, a nie wybieg dla modeli. W chwili natomiast, gdy bardziej przejmujesz się się swoim scenicznym wizerunkiem, zamiast graną przez siebie muzą, to znak, że pora wrócić do pracy w obuwniczym. Pierdol więc sceniczny look, od sztucznych fajerwerków silniejszy jest ten ładunek, który kryjesz w sobie.

Co innego, jeżeli pojęcie „show" jest wpisane w założenia twojej artystycznej ekspresji. Wiele sławnych kapel właśnie tak zaczynało i jak widać, wyszło im to na dobre. Jaką mamy pewność, że gdyby nie kontrowersyjne „opakowanie" Mansona, nie sprzedawałby teraz frytek w McDonaldzie? Muzyka Rammsteina bez tej całej otoczki byłaby zwykłym neue deutsche harte, którego są całe tabuny w Niemczech. Jest jednak różnica pomiędzy wyglądaniem jak potwory, które grają ciężką muzykę, a byciem kalką Lordi lub innej kapeli z garderobą, której nie powstydziła się śp. Violetta Villas.

Reklama

Kolczuga na koncercie: +5 do obrony przed obuchem, + 10 do potu. Zdjęcie: Flickr/David Morris

Decydujesz się na sceniczne show? Super, mam nadzieję, że będzie to coś niepowtarzalnego, czego nigdy wcześniej świat nie widział. W innym razie, nie tłumacz się proszę, że wasze zakładanie masek na koncerty nie ma nic wspólnego z zrzynaniem ze Slipknota, bo to jest jak gadka twórcy „Kac Wawa", że wymyślił swój film na długo przed Hollywoodzkim hitem. (Kac Wawa 1,4/10 na IMDb).

Epic EP

No i doszliśmy do ostatków początków – nagrania pierwszej Ep-ki (albo płyty, jak masz co nagrać i was stać). Na tym wspaniałym etapie z dużym prawdopodobieństwem dojdzie do wielu niezapomnianych sprzeczek i kłótni, ilekroć zetrą się ze sobą różne wizje na użycie delaya i innych ważnych efektów konsolety.

Zdjęcie: Flickr/Nan Palmero

To wasze pierwsze wspólne dziecko, na które – jak to rodzice –samemu trzeba wyłożyć kasę jakiemuś kucowi w studiu nagraniowym, oczywistym jest, że chce się stworzyć coś najlepszego (w granicach dysponowanego budżetu).

Łatwo wtedy zapomnieć, że nagrywa się Ep-kę (ew. pierwszą płytę), a nie kolejne Chinese Democracy. Sens jej istnienia definiuje samych artystów jako zespół, jasne, ale jej funkcja polega bardziej na przybliżeniu kapeli, zdradzeniu rąbka tajemnicy potencjału, jaki w niej drzemie. Jej nagranie, niejednokrotnie poprzedzone wieloma wyrzeczeniami, doprowadzi do tej samej, wspaniałej konkluzji – pora zacząć wszystko od nowa. Widzimy się pod sceną.