FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Na Antarktydzie nie ma Boga

Każdy z nas chciałby czasem pieprznąć wszystko i uciec daleko stąd, ale tylko nielicznym udaje się przemienić fantazje w rzeczywistość

Zdjęcia: Jo Stewart

Każdy z nas chciałby czasem pieprznąć wszystko i uciec daleko stąd, ale tylko nielicznym udaje się przemienić fantazje w rzeczywistość. Podróżując na stopa po Europie, południowo-wschodniej Azji czy uciekając na jakąś wyspę polecaną przez przewodnik turystyczny, można doświadczyć krótkotrwałego, prowizorycznego uczucia spokoju, ale stan ducha nie zmienia się ani na jotę. Podczas takich wypadów dalej przecież otaczają cię ludzie, a to z nimi jest najwięcej problemów. Więc jeśli społeczeństwo wkurwia cię już od dłuższego czasu, to wiedz, że masz możliwość ucieczki i powinieneś z niej skorzystać. W moim przypadku to pomogło. Dostałem propozycję pracy przy filmie dokumentalnym na… Antarktydzie.

Reklama

Oczywiście przyjąłem ją bez wahania. Oczami wyobraźni widziałem obrazy lodowej bezkresnej przestrzeni, przeplatanej jedynie kamieniami, nasypami śniegu i połaciami morza. Przepływające swobodnie orki, pingwiny stąpające wesoło przez teren tak majestatyczny, że sam Morgan Freeman chciałby stworzyć do niego narrację. Rzeczywistość to jednak nie bajka. Izolacja na siódmym kontynencie nie była tak przyjemna, jak zapowiadała się w moim białym, lodowym marzeniu. Nie twierdzę przez to, że widoki są nudne. Antarktyda jest piękna, ale zarazem osobliwa i brutalna. Tak przerażających sytuacji nie doświadczysz w żadnym innym miejscu na świecie. I nie przeczytasz o tym w przewodniku. Tutaj soundtrackiem do rzeczywistości jest muzyka Sigur Rós na przemian z krzykiem rannych fok dryfujących na krze. Przedstawiam kilka szczegółów z mojej podróży, których nie przeczyta Krystyna Czubówna.

Podróż

W większości przypadków najlepszym sposobem dostania się na Antarktydę jest podróż na skraj Ameryki Południowej i przeprawa przez cieśninę Drake'a, w której ścierają się ze sobą dwa najgroźniejsze oceany. Tak dla jasności: nienawidzę Drake'a. Większość podróżników ma ten komfort, że podróżują wielkimi lodołamaczami (wciąż nie jest to piknik). Moja droga w znacznie mniejszym, robotniczym jachcie to jednak zupełnie inny poziom wygody. Podczas sztormów jachtem kołysze i trzęsie w takim stopniu, że spożywanie jakiegokolwiek posiłku nie ma sensu, ponieważ wszystko zostanie zwrócone na skutek nieuniknionej w tych okolicznościach choroby morskiej. Próba uśnięcia graniczy z cudem, a proste zadania, takie jak nałożenie na siebie ubrań, wymagają nie lada umiejętności. Dla osoby, która całe swoje dotychczasowe życie spędziła na lądzie, znalezienie się pośrodku niczego w otoczeniu szaro-czarnych, ryczących potworów jest naprawdę silnym i otrzeźwiającym doświadczeniem.

Reklama

Moja koja była umieszczona obok okienka. Z tego powodu pobudka, zwykle wyglądała mniej więcej tak:

I choć zwykle nie jestem negatywnie nastawiony do życia, to w tych warunkach, ze złowrogą mgłą unoszącą się nad wodą, z bałwanami na falach, na mrozie, z przeszywającym wiatrem, który mógł podciąć bez ostrzeżenia, w mojej głowie zaczęły pojawiać się różne mroczne fantazje. Przy takiej pogodzie dostęp do pomocy medycznej jest znacznie ograniczony. Zwykłe złamanie nogi może się okazać śmiertelne. A w łódce niesionej przez sztorm myśl o urazach jest nieodłączna.

Czasem zastanawiałem się również, czy statek nie utonie, a moje lęki wzmacniane były wrakami, które mijaliśmy po drodze. Skutecznie przypominały mi one o niebezpieczeństwach czyhających w białej dziczy, które pochłonęły niejednego wytrawnego żeglarza. Nie wyobrażam sobie podróży po tych wodach bez nawigacji. Łódź mogłaby się wywrócić, spalić, uderzyć w górę lodową albo zagubić się na bezkresnym oceanie. W ubiegłym roku jeden z jachtów utonął na tej trasie wskutek zderzenia z wielorybem. (Po wizycie w opuszczonej bazie wielorybniczej z zardzewiałymi narzędziami i sprzętem, który służył do oddzielania tłuszczu od wielorybiego mięsa, zrozumiałem, dlaczego te wielkie morskie ssaki nie żywią zbyt wielkiej sympatii do statków). Włos na głowie jeżył się jednak nie tylko na widok mijanych wraków. Podczas podróży zobaczyłem również szczątki samolotu Air New Zealand, który w 1979 roku rozbił się o wulkan Erebus. I choć akcja ratownicza była zakrojona na szeroką skalę, większa część maszyny utknęła w górach, hibernując część pasażerów na lodowatą wieczność.

Reklama

Bestie

Wielkie brawa dla tego małego ziomka za to, że podczas robienia zdjęcia stał nieruchomo, mimo że chwilę wcześnie lampart morski wypruł z niego połowę flaków. Pingwiny maskowe przyzwyczaiły się do takiego stanu rzeczy, ale już pingwiny królewskie nie cackają się z innymi zwierzętami. W Fortuna Bay byłem świadkiem pobicia małej foczki przez grupę tych zwierząt, które po chwili odeszły, jakby nic się nie stało. Mafia pingwinów królewskich potrafi zadbać o swoje jak nikt inny.

Małe foczki też nie są jednak takie święte i delikatne, jak by się wydawało. Na pierwszy rzut oka młode rzeczywiście wyglądają jak małe szczeniaczki. Doświadczyłem na własnej skórze, że bliżej im raczej do Cujo niż Lassie, kiedy jedna z nich zaczęła biec prosto w moją stronę, zmuszając mnie do ucieczki przez wzgórza. Pozory mylą, one tylko wyglądają tak spokojnie.

Ten koleżka z kolei zapozował do zdjęcia jak rasowy model, pokazując swój najlepszy profil.

Wygląda seksownie i niebezpiecznie, nie? James Dean wśród fok.

Kościoły

Ktoś, kto zbudował kościół Trójcy Świętej na Wyspie Króla George'a, zapewne nie słyszał o starym żeglarskim przysłowiu: „Poniżej -50 st. C nie ma prawa, poniżej -60 st. C nie ma Boga". Ten kawałek rosyjskiej ortodoksyjności jest cały czas podtrzymywany przy życiu przez księdza, któremu udało się nawet zachować w kościele charakterystyczną woń, mieszankę zapachu świec, suszonych kwiatów, kadzidła, winy i wstydu. To dosyć niesamowite, jeśli weźmie się pod uwagę, że na zewnątrz mamy do czynienia z nieustanną mieszanką zapachu pingwinich wymiocin z foczymi ekskrementami.

Reklama

To piękne miejsce na modlitwę, które świetnie spisałoby się również jako scenografia do filmu Omen wśród lodów.

Znaki

Znaki są wszędzie. To jakiś powtarzający się antarktyczny żart, który przewija się ciągle w wielu językach… Właściwie „żart" to nie najlepsze określenie. To raczej coś w rodzaju brutalnej informacji. „Jesteś kurewsko daleko od jakiegokolwiek ludzkiego ośrodka!!!".

Zabójcy

Ach… Znowu te słodkie foczki! Jeśli jednak przyjrzysz się uważniej, zauważysz coś, co wygląda jak napuchnięte zwłoki renifera. Wyspa Georgia Południowa była kiedyś najbardziej wysuniętym na południe domem dla tysięcy reniferów. „Była" jest tu słowem kluczowym, renifery zostały już prawie całkowicie wytępione przez nierodowitych mieszkańców tego pustkowia. Akcja będzie trwała tak długo, aż wszystkie Pyszałki, Fircyki, Rudolfy i Złośniki zostaną wyrżnięte w pień.

Stacje wielorybników

Ze wszystkimi swoimi rozpadającymi się budynkami, szopami i drzwiami prowadzącymi do czarnych dziur zabudowa bazy wielorybników w Grytviken wydaje się idealnym miejscem do zabawy w psychopatycznego chowanego. Jest tam również opuszczony kościół z opuszczonym cmentarzem. To ostatni punkt podróży nieustraszonych badaczy Antarktydy. A, no i łańcuchy:

Gruba szycho z Hollywoodu, jeśli to czytasz, zapamiętaj: trudno jest się tu dostać, ale to świetne miejsce na produkcję kolejnego porno z torturami.

Lód

Poza wielkimi olbrzymami lodowymi, które są na Antarktydzie od zawsze, lód pojawia się również na wodzie w postaci kry, która powoduje, że żeglowanie staje się jedną z najbardziej wkurwiających rzeczy na świecie. Kilka razy zdarzyło się, że nasza dmuchana motorówka przestała działać, bo w jej motor wkręciły się kawałki lodu z ostatniego antarktycznego lata. To tak jakby wrzucić do starego blendera mnóstwo wielkich kawałów lodu i zacząć robić margaritę.

Reklama

Bazy

Ludziom z Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego z King Island należą się owacje na stojąco. Teraz goście ze stacji McMurdo cały dzień siedzą w bazie, jedząc lody i hodując warzywka. Stara szkoła wyciskała żelastwo na siłowni z czasów zimnej wojny, by wyglądać jak Dolph Lundgren, a podstawą treningu były te bardzo wiekowe plakaty:

Najbardziej zaskoczyło mnie to, że życie w bazie nie różni się zbytnio od zwykłego życia. No dobra, dochodzi do tego czynnik izolacji i desperacji, ale z tym samym możemy mieć do czynienia w tysiącach miast, w większości klubów nocnych na całym świecie. Jeśli chodzi o zabijanie czasu w bazie, wygląda to tak samo jak na całym świecie. Picie wódki i pijackie gry w iście studenckim stylu, kłótnie o dobór muzyki, które ostatecznie rozwiązują się przy siłowaniu się na rękę.

Tak, niektórym ludziom odwala, a ich historie są przekazywane z ust do ust, aż w końcu wchodzą do kanonu legend Antarktydy. Oto jedna z historii: W jednej z baz, argentyńskiej, mieszkał kiedyś doktor, który nie mógł już się doczekać powrotu po długim pobycie. Kiedy przyjechała ekipa zmienników, okazało się, że nie wzięli ze sobą lekarza na wymianę, co dla doktora chcącego wrócić do domu oznaczało kolejny rok na Antarktydzie. Szlachetny członek medycznego bractwa wkurwił się tak bardzo, że zjarał calutką bazę.

Jeśli to brzmi zbyt strasznie, to wyobraźcie sobie, co musieli przeżywać goście pracujący w brytyjskiej bazie znanej jako Port Lockroy, czy Baza A. W latach 50. XX wieku czasy były naprawdę ciężkie. Tak wyglądało antarktyczne porno z tamtego okresu:

Reklama

To chyba miała być Jayne Mansfield. A tyle zostało z Elizabeth Taylor:

(W sumie to i tak lepsze odwzorowanie niż to w wykonaniu Lindsay Lohan w telewizyjnym gniocie Liz & Dick).

Nagroda

Antarktyda to miejsce ekstremów: ekstremalne temperatury, ekstremalna izolacja, ekstremalni ludzie. To też miejsce pełne ekstremalnych emocji. Doły emocjonalne są tutaj na poziomie Rowu Mariańskiego. Nieraz się zastanawiałem, po co przekroczyłem te cholerne, wodne bramy piekła. Uświadamiam to sobie, kiedy wpadam w stany euforii sięgającej aż po stratosferę. Nie ma lepszego kontynentu na szklankę ginu z tonikiem na lodzie (z lodowca) i grilla na tyłach łódki.