FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

​Co pomijam w moim CV – wyznanie kłamcy

Mam dwa życiorysy. Według jednego ukończyłem szkołę średnią i nauczyłem się, jak prowadzić ciężarówkę, w drugim zaś zdradzam, że mam na koncie publikacje moich tekstów oraz magisterkę z filozofii. Zgadnijcie, po którym CV pracodawcy do mnie oddzwaniają?

Mam dwa życiorysy. Według jednego ukończyłem szkołę średnią i nauczyłem się, jak prowadzić ciężarówkę, zarządzać nadawaniem przesyłek, kierować ekipą i być wszędzie na czas. W drugim CV zdradzam, że mam na koncie publikacje moich tekstów oraz magisterkę z filozofii uzyskaną z wyróżnieniem na prestiżowej nowojorskiej uczelni (o której pewnie słyszeliście). Zgadnijcie, po którym CV pracodawcy do mnie oddzwaniają?

Reklama

Podpowiedź: Sokrates nie szuka pracowników.

Większość ludzi kłamie w swoim życiorysie lub życiorysach – wy też pewnie macie kilka różnych wersji, w zależności od tego, kto pyta. Większość ludzi niewinnie upiększa swoje kwalifikacje uroczymi eufemizmami i półprawdami, zmieniając „kelnera" w „specjalistę do spraw zamówień" albo „asystenta kierownika" w „szefa zespołu". Uzupełniamy luki między kolejnymi robotami, żeby uniknąć wścibskich pytań. Nie wpisujemy do CV poprzednich pracodawców, którzy mogą nam wystawić złe referencje.

Niektórzy są bardziej zuchwali i idą krok dalej, wpisując fikcyjne dyplomy, tak jak była dziekanka ds. naboru studentów na MIT [prestiżowy Instytut Technologiczny w Massachusetts – red.] – o tej sprawie parę lat temu było bardzo głośno. Marilee Jones odeszła ze swojego stanowiska w 2007 r., bo po 28 latach okazało się, że nie ma ona jednak ani doktoratu, ani magisterki, ani nawet licencjatu, które wpisała sobie do CV. Droga pani Jones, tak między nami ściemniaczami: niezły wynik. Ale ja akurat naprawdę mam wyszukany tytuł naukowy. Kłamię, pomijając ten fakt.

Nie chciałem być kłamcą. Po prostu prawda nie przynosiła mi zbyt wiele szczęścia. Za każdym razem, gdy na rozmowach kwalifikacyjnych (do pracy, w której nie był potrzebny żaden dyplom) wspominałem o swojej edukacji, stawało się to jedynym tematem rozmowy. Mówiono, że jestem zbyt wykształcony, byłem przepytywany, jak długo mam zamiar zostać w tej pracy, a moje motywy stawały się podejrzane. W oczach potencjalnych pracodawców byłem beztroskim dzieciakiem, który będzie się wygłupiać, wykorzysta tę pracę jako krótkoterminowe źródło funduszy na piwo. Popracuję trochę w przerwie pomiędzy moimi ekscytującymi przygodami chłopca z wyższych sfer, a potem zniknę. A ja po prostu chciałem mieć pensję, która będzie mi starczać na życie i ubezpieczenie zdrowotne. I zostanę w każdej pracy, która mi to zapewni.

Reklama

Praca w call centre to nic fajnego – przeczytaj dlaczego.

Żeby było jasne – gardzę krytykowaniem nauk humanistycznych, które przeważnie pojawia się przy okazji takiej dyskusji o „bezużytecznych" studiach. Uważam to mieszanie z błotem za skutek narzucenia szkołom działań oszczędnościowych, które ograniczają edukację publiczną do najbardziej podstawowych umiejętności, potrzebnych, aby zostać podporządkowanym podwładnym. To oznacza, że ludziom pracującym ogranicza się ćwiczenie krytycznego myślenia, estetyki, duchowości i w zasadzie wszystkiego, co nie będzie promować ich z góry przesądzonego miejsca w machinie gromadzenia kapitału (lub, co gorsza, je zakwestionuje).

Co więcej, obecnie rynek pracy jest przesycony absolwentami tych „praktycznych" kierunków, takich jak: biznes, prawo, projektowanie grafiki itd. I każdy inny dobrze płatny zawód (czyli taki, „w który powinieneś pójść") stworzy wkrótce hordy równie wykwalifikowanych bezrobotnych. W 2011 r. tylko 55 proc.absolwentów prawa dostało pracę związaną z ich kierunkiem studiów. Statystyki wyglądają lepiej w przypadku energetycznych absolwentów szkół biznesowych (77,7 proc. w 2010 r.) i kujonów z architektury (92,3 proc.). Ale te i inne niegdyś „bezpieczne" zawody już wcale takie nie są. Nikt nie jest bezpieczny w obliczu tego zamachu na pracę na pełen etat.

Na uniwersytecie, gdzie kiedyś chciałem pracować, wyraźnie widać tę tendencję. Te same podstawowe strategie oszczędzania, które zawładnęły publicznymi i prywatnymi szkołami, sprawiły, że zdobycie pracy na pełen etat jest niezwykle trudne. Często praca na pół etatu na uniwersytecie stanowi jedyną opcję dla tych, którzy chcą znaleźć zawód zbliżony do studiowanej przez nich dziedziny.

Reklama

Na amerykańskich uniwersytetach czesne wciąż wzrasta, a liczba stałych etatów dla nauczycieli się zmniejsza. Coraz częściej zastępuje się ich adiunktami. To słabo płatna praca na własny rachunek. Adiunkci przeważnie nie dostają żadnych dodatkowych świadczeń (ubezpieczenie itp.), nie mają też pewności, że zostaną zatrudnieni na dłużej. Mogą być zwolnieni bez wyjaśnienia, w dowolnym momencie. Ich sytuacji nie poprawia nawet posiadanie doktoratu. Nieważne, jak mocno środowisko nauczycieli chce wierzyć, że ich praca jest jakoś oddzielona od obecnego systemu kapitalistycznego – nawet na uczelniach takie umowy stają się normą.

Adiunkci stanowią 65 proc. nauczycieli z CUNY [City University of New York, system uczelni miejskich – red.], tej dumnej ostoi nowojorskiej lewicowości. A w Hunter College – 70 proc. Tak jest wszędzie.

Związki zawodowe są albo bezsilne, albo współwinne, a politycy próbują tylko złagodzić skutki. Ciężko zaprzeczyć, że jedyną kwestią, która może ocalić klasę pracującą, jest siła jej wspólnoty. Pojawiają się niezależne starania (takie jak te adiunktów z Hunter College), ruchy znajdują wspólny język z pracownikami innych branż, którzy też są w niepewnej sytuacji, mimo iż wydają się należeć do innych światów. Najważniejszym zadaniem pozostaje połączenie wysiłków różnych branż i wspólna walka jako zjednoczona klasa. Nieważne, czy obecnie pracujesz na pełen etat, czy na pół, jesteś pracownikiem biurowym czy fizycznym, nie masz stałej umowy czy może jesteś bezrobotny.

Cóż, to była obszerna lektura na temat moich przygód związanych z kłamaniem w CV i mam nadzieję, że nie będę musiał za to odpowiedzieć podczas moich przyszłych rozmów o pracę. Dlatego zakończę ten tekst pytaniem, które na tych rozmowach na pewno usłyszę:

Umiesz tym jeździć?