FYI.

This story is over 5 years old.

Vice Blog

PUNK NIE UMARŁ CHOCIAŻ GWAŁCI GO REGGAE. RELACJA Z WOODSTOCKOWEJ PARTYZANTKI

p
tekst pl

Naprawdę rozumiem skąd się bierze zła fama Woodstocku. Gdy dwa lata temu po raz pierwszy wybrałam się do tej krainy kurzu, spoconych pach, klocków wypadających z rozluźnionych zwieraczy jak meteoryty i walających się w trawie narkotyków uznałam, że dokładnie w tym miejscu kończy się cywilizacja. Powrót w samochodzie z typem, który nafurał się lekami na schizofrenię i prowadził 170 na godzinę z zamkniętymi oczami uważam za jedno z najbardziej traumatycznych wydarzeń swojego życia. W tym roku jednak postanowiłam zakopać topór niezgody, puścić olewackiego szczoszka na cały przaśny lineup i bawić się dobrze. Oto co z tego wynikło.

Reklama

Wielki Głód

Teren festiwalu przypomina trochę obóz koncentracyjny. Powiedzieć że trudno tam o jedzenie, wodę i browara (ok, o browara najłatwiej) to jakby stwierdzić że z Warszawy jest daleko nad morze. Woodstockowe kolejki to fenomen determinacji. Jeśli stoisz trzy godziny zanim wpuszczą cię do prowizorycznego Lidla na terenie imprezy, żeby kupić pasztet, chleb i mineralną za wygrzane w kieszeni klepaki, to jesteś jednym z tych kulturalnych albo nie zaznałeś jeszcze afrykańskiego głodu. Ci, którzy porwali się na rozpalanie grilla z przywiezioną z domu kiełbasą, na pewno nie spodziewają się ataku półnagich nastolatków kradnących gorące mięso z rusztu gołymi rękami, w wersji optymistycznej próbujących przehandlować listek Clonazepamu za bułkę, gryza kotleta i dwa łyki browara. Pościgi za złodziejami kotletów są jednymi z tych bardziej spektakularnych, ale zazwyczaj kończą się szybko potknięciem o jakiegoś rozkosznie drzemiącego w kurzu punka. Żarcie jest na wagę złota. Kiedy w aurze umiarkowanego obciachu siedziałam na krawężniku jedząc paprykarz z palca spotykałam się ze spojrzeniami wygłodzonych więźniów oraz ofertami handlowymi o jakie trudno gdziekolwiek indziej – napoczęty paprykarz za karton słodkiego siarkowego wina. Prawda jest taka, że większość ludzi bardziej chce włożyć łapy w jakiekolwiek żarcie niż w czyjeś majtki, gotowi je spenetrować żeby nie pomdleć z głodu w kolejce po hot doga ze zwiędłą parówką. Tak więc kolejka to nie jest adekwatne słowo. Na Woodstocku jest to bardziej przeprawa przez Morze Czarne pośród watahy wściekłych Arabów idących na wojnę z niewiernymi.

Reklama

Cheerleaderki Jezusa

Osobnym fenomenem festiwalu jest Przystanek Jezus, który moim skromnym zdaniem stanowi przykrywkę dla mini kartelu narkotykowego, bo nikt normalny się tak nie zachowuje, chociaż fanatycy religijni zawsze potrafili nas zadziwić. Jeśli ktokolwiek narzeka na to, że chrześcijanie wypinają się na popkulturę powinien to zobaczyć. Vis a vis sceny Przystanku Jezus, z której patrzy na nas tenże właśnie swoimi błękitnymi, rozumiejącymi oczami, stoi krzyż ze szczupłej ociosanej brzozy, wokół którego co jakiś czas zakonnice, księża w odblaskowych kamizelkach i kaskach z budowy oraz katolicka młodzież klękają i mamroczą modlitwy, trzymając na krzyżu ręce i kierując spojrzenia w bezkresne niebo. Co jakiś czas na scenie wykwita radosna grupka młodych ludzi tańczących układy choreograficzne do radiowych hitów, których małpuje coraz większy tłum pod sceną. Trudno stwierdzić czy są trzeźwi, ale raczej tak, naćpali się raczej Jezusa i Ojcze Nasz, chociaż zdarza im się zwerbować najebanych jak meserszmity punków, którzy odstawiają alternatywny taniec z moszowaniem i elementami wiejskiej potańcówki. Apostołowie Jezusa oczywiście mają dużo poważniejszą misję niż tańczenie do Shakiry, więc co jakiś czas jesteś świadkiem sytuacji, gdy ksiądz próbuje nawrócić jakąś obdartą blondynę stojącą w kolejce do Toi Toi i zadaje jej pytania o Boga i sens życia, podczas gdy ta kwituje jego misjonarską działalność szczerym do bólu "Ale odejdź, bo zaraz będę rzygać". Ulokowanie Przystanku Jezus przy Toi Toiach i umywalkach wskazuje na jego szczególne uprzywilejowanie jako wizytówki trzeźwości i szlachetnych wartości. Jezus ma nawet swoje cheerleaderki, które ustawiają się piętrowo układając jego wizerunek z kartonowych puzzli. Radość w tańcu, ksiądz wodzirej, dyskusje plenerowe i propagandowe filmy normują płynący leniwie czas na Przystanku Jezus zwabiając coraz więcej postronnych obserwatorów. Niestety oferują tylko strawę duchową, w związku z czym bawią się raczej w swoim własnym towarzystwie, w następnym roku powinni pomyśleć o tym, żeby rozdawać ryby.

Reklama

Mineta za pięć zeta

Niedaleko Przystanku Jezus rośnie dość spory zagajnik. Jest to bardzo sprytna miejscówa, bo spomiędzy drzew docierają tylko postrzępione promienie słońca, które nie grożą udarem ani nie powodują najebania się jednym piwem. Tam też w tym roku ulokowała się Tęczowa Wioska, corocznie rozstawiany obóz lesbijek i gejów, otagowany tęczową flagą rozwieszoną dumnie jak sztandar na przodzie obozowiska. W przeciwieństwie do Chujowej Wioski i innych wiosek tematycznych tęczowi nie mają łatwo. W tym roku wioskę nawiedził pojedynczy element skinheadzki i zażądał zdjęcia flagi pod groźbą z gatunku wpierdol ode mnie i moich łysych braci. Ostatecznie flaga pozostała, chociaż niepokój w obozie utrzymywał się przez dobrą dobę. Swoją pierwszą noc w tęczowej, z braku miejsc w namiotach, spędziłam pod sosenką. Co chwilę ktoś nade mną stawał z oskarżeniem, że zajebałam mu śpiwór albo skarpetki, nasłuchałam się też, że śpię na jednej z wielu spontanicznych obozowych toalet, a Majki lał tam przynajmniej pięć razy. Kiedy w końcu udało mi się na chwilę zasnąć zbudził mnie głośny stosunek seksualny w namiocie obok, więc powłóczyłam się chwilę z karimatą i ostatecznie wbiłam do namiotu na miejsce kogoś, kto poszedł siku. Miejsce w namiocie, podobnie jak konserwy, chleb i keczup, jest czymś przechodnim. Kto pierwszy legnie ten śpi, a najwytrwalsi bohaterowie melanżu lądują po cudzych namiotach albo odsypiają za dnia kiedy zwolni się miejsce, jak to podobno bywa w zaludnionych gospodarstwach domowych na Kubie. W związku z tym nikt nie jest wyspany, zwłaszcza że hałas ani na chwilę nie ustaje, z jednej strony odbywają się jakieś kretyńskie zawody w ściąganiu stanika zębami, komentowane przez wodzireja srogimi okrzykami do mikrofonu, z drugiej ktoś się pierdoli o 8-mej rano, a z sąsiadujących namiotów dochodzą komentarze typu „Mogłabyś w końcu dojść, ludzie chcą spać!". Jedynym plusem woodstockowego hałasu jest to, że możesz chodzić i pierdzieć do woli w każdej z możliwych tonacji. Nikt nie usłyszy.

Reklama

Do Tęczowej Wioski jak pingwiny do morza złaziły się freaki. Tegoroczną atrakcją była laska o ksywie Wylotówka, znana z kurwienia się w zagajnikach, która przychodziła do wioski i piła piwo prosto z wydrążonego arbuza. Nosiła się jak przystało na prawdziwą zdegenerowaną punkówę – podarte na lewym półdupku różowe rajstopy, rude włosy, różowy welon i krótka rozciągnięta koszulka. Gdy pewnego razu zabrakło jej na browara rzuciła propozycję, że zrobi minetę za pięć zeta. Pomimo dezaprobaty, z jaką spotkała się ta wyjątkowa oferta promocyjna, ktoś ją w końcu zaciągnął do namiotu za welon. Najtańsza kurwa świata powinna zwrócić się do zakonnic, które zawsze służą dobrą radą. "Ty też znajdziesz w końcu miłość swojego życia, kawalerze" – powiedziała zakonnica do Magdy i czar konstruktywnej dyskusji o kochanicach Chrystusa legł w gruzach. Cóż, zawsze warto próbować.

„Ze wszystkich festiwali najbardziej stać mnie na Woodstock"

Jeśli chodzi o całą resztę woodstockowego krajobrazu to niczym was nie zaskoczę. Jak co roku debilizm był niekaralny, więc szerzył się wszędzie, dzikie hordy taplały się w błocie skręcając sobie kostki i nabijając lima, ktoś kogoś rozdziewiczył analnie masztem od flagi, Toi Toi'e były tradycyjnie wywracane razem z pechowcami, którzy musieli z siebie później zmywać całe to gówno i odklejać z pleców podpaski. Koncert Prodigy był nagłośniony gorzej niż osiedlowy festyn, Keith harał na publiczność, poza tym okazało się, że do ostatniej chwili występ zespołu stał pod znakiem zapytania, ponieważ zażyczyli sobie dodatkowych barierek oddzielających scenę od rozszalałego tłumu i Owsiak organizował je na ostatnią chwilę. Dużo bardziej cieszyłam się więc patrząc na Kasię Kowalską, chociaż zaśpiewała tylko jeden cover, wciąż jest pomnikiem emocjonalnych rozterek, które utrzymują ją w dobrym zdrowiu i urodzie. Jak napisał na Facebooku mój kumpel: „Ze wszystkich festiwali najbardziej stać mnie na Woodstock". Myślę, że pora zrehabilitować Woodstock jako największy w Polsce festiwal totalnego obciachu i zjazd epokowych debili. Pozwólmy sobie raz do roku stać się jednym z nich.

Tekst: Agata Kalinowska