„Nie znam się, więc się wypowiem” to problem nie tylko polskiej prawicy

FYI.

This story is over 5 years old.

komentarz

„Nie znam się, więc się wypowiem” to problem nie tylko polskiej prawicy

Czy zdarzyło ci się przyznać, że widziałeś jakiś film albo czytałeś jakąś książkę, choć była to nieprawda? Mnie też. Nie różnimy się tak bardzo od narodowców, którzy protestują pod teatrem

Protesty pod teatrami mają już w Polsce długą tradycję. Powyżej: protest przed pokazem sztuki Golgota Picnic, fot. Mikołaj Maluchnik

Kiedy pod Teatrem Powszechnym trwały pikiety narodowców i środowisk katolickich wymierzona w spektakl Klątwa, obrońcy teatru podkreślali, że o sztuce wypowiadają się ludzie, którzy nie widzieli jej na oczy. W filmie OKO.press jeden z protestujących przyznaje, że na przedstawieniu nie był, ale „widział relacje w telewizji" oraz że znajoma, która na sztuce już była, mówiła mu o „bezeceństwach". Mimo to przyszedł na demonstrację. Robertowi Winnickiemu z Ruchu Narodowego nieznajomość sztuki również nie przeszkodziła domagać się m.in. wydalenia reżysera z Polski.

Podobny mechanizm widzieliśmy wcześniej: przy okazji sztuki Śmierć i dziewczyna, koncertów Behemotha czy filmu Dogma Kevina Smitha. W oparciu o plotki i półprawdy (w tym wypadku: o rzekomej zbiórce na zabójstwo Jarosława Kaczyńskiego), tłum – zapewne w absolutnie dobrej wierze – nie zadając sobie trudu sprawdzenia informacji rusza do ataku, czy to w formie pikiety pod teatrem, czy jadowitego szeru na Facebooku.

Ten rodzaj moralnej paniki karmi się niewiedzą – albo raczej przeświadczeniem, że coś się wie, opartym na strzępkach informacji i chwytliwych sloganach. Ośrodki, które mają w tej panice interesy (np. politycy czy media ścigające się o klikalność), będą to fałszywe poczucie wiedzy podsycać, unikając przekazywania bardziej wyważonych części informacji albo skracając wypowiedzi do czasem demoniczych skrótów. Działa to w dwie strony. „Chcemy, żeby kobiety rodziły nawet, jeśli dziecko jest mocno zdeformowane" – miał według Tomasza Lisa powiedzieć Kaczyński (w rzeczywistości prezes PiS mówił o wsparciu dla kobiet, które się na to zdecydują), co konserwatywne media nazwały z kolei „manipulacją bez granic" i „napuszczaniem feministek na Kaczyńskiego". Może nam się nie podobać twitterowe dziennikarstwo Tomasza Lisa, możemy gardzić zwyczajową bombastycznością „niepokornych" mediów (a już na pewno możemy mieć wątpliwości co do rządowych pomysłów względem praw kobiet) – ale w obydwu przypadkach widzimy podobne techniki: nieważne co powiedzieć – ważne, żeby było mocniej, żeby wydać się lepszym autorytetem. Nawet jeśli nagina się prawdę.

Tak się składa, że nasza kultura premiuje tych, którzy mówią dużo, dobitnie i przekonująco, a nie zawsze mądrze. Przyznanie się do niewiedzy, prośba o refleksję, potrzeba przemyślenia sprawy – to sprawia, że wypadamy blado i mniej atrakcyjnie. W towarzystwie nie wypada się wyjawić, że nie czytaliśmy jakiejś książki, nie znamy muzyki tego artysty, nie widzieliśmy tego filmu; badania w krajach anglojęzycznych zwykle pokazywały, że ok. 60% respondentów zdarzyło się kłamać w tej kwestii. Mnie też się zdarzało. A można przecież powiedzieć: „nie wiem, nie znam, opowiedz mi". Udając, że mamy na jakiś temat wiedzę sprawia, że nie różnimy się zbytnio od chłopaka, który przyszedł protestować pod teatr, bo koleżanka mówiła mu „o bezeceństwach".

Z presją, by mieć opinię na każdy temat trudno walczyć. Aktualna sytuacja w Donbasie, aktorska gra w oscarowych filmach, przeciwnicy Polski w Mistrzostwach Świata, Powstanie Warszawskie, właściwa dieta, urbanistyka, nowa wystawa w Centrum Sztuki współczesnej, ramówka Polsatu, grupy z memami, służba zdrowia, gospodarka, nowy serial z Netflixa – o tym wszystkim musimy mieć przecież coś do powiedzenia. Ale czy naprawdę musimy? Może następnym razem, kiedy ktoś zapyta nas o to, czego tak naprawdę nie wiemy, to nie będziemy próbować się na siłę wypowiadać? Może zanim przeciwko czemuś zaczniemy protestować, to spróbujemy to poznać? Pobożne życzenia, wiem.