Nicholas Britell - Moonlight OST

FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Nicholas Britell - Moonlight OST

Postawię kontrowersyjną tezę i spróbuję ją obronić. Otóż w skromnym niezależnym dramacie "Moonlight" muzyka pełni nie mniej ważną rolę niż w spektakularnym musicalu "La La Land".

Wspomniane filmy są jak ogień i woda, ale wbrew pozorom łączy je nie tylko to, że oba rywalizują o Oscary i w obu drugi plan zasilają uznani wokaliści r&b - Janelle Monáe w "Moonlight" i John Legend w "La La Landzie". Wspólnym mianownikiem jest właśnie muzyka, a konkretnie: jej znaczenie dla fabuły, struktury i tonacji filmu. W "La La Landzie" oczywiste - w końcu to musical, a do tego główny bohater grany przez Ryana Goslinga jest jazzmanem-purystą i nie tylko śpiewa i gra, ale także wciąż gada o muzyce. W "Moonlight", który wejdzie do polskich kin 17 lutego, nie jest to już podane tak na tacy, niemniej muzyka stanowi klucz do pełnego odczytania filmu.

Reklama

W pierwszych sekundach, jeszcze zanim pojawia się obraz, słyszymy sampel z utworu "Every N****r Is a Star" popularnego w latach siedemdziesiątych piosenkarza soul/reggae Borisa Gardinera. Ten sam sampel, który Kendrick Lamar użył przed dwoma laty w kawałku "Wesley's Theory" rozpoczynającym jego wybitny album "To Pimp a Butterfly". Żeby było ciekawiej, Lamar z kolei natrafił na utwór Gardinera podczas oglądania jamajskiego filmu blaxploitation z Calvinem Lockhartem. Koło więc poniekąd się zamyka, a teksty kultury wchodzą ze sobą w dialog.

W obu przypadkach - tak "To Pimp a Butterfly", jak i "Moonlight" - fragment piosenki Gardinera służy zarówno za wstępną informację o emancypacyjnym charakterze dzieła, jak i za ironiczny komentarz do statusu grupy społecznej, o jakiej i płyta, i film opowiadają. Podobnie jak album Kendricka, tak i "Moonlight" Barry'ego Jenkinsa mówi przede wszystkim o czarnej tożsamości. Bohaterem filmu jest Chiron, młody Afroamerykanin z getta Miami, mierzący się nie tylko z trudami dorastania w patologicznym środowisku, ale i z własnym homoseksualizmem, odbieranym oczywiście skrajnie nieprzyjaźnie przez zmaskulinizowane otoczenie.

Reżyser ma doskonały pomysł, jak wpleść delikatny temat w twarde realia. Nie tyle przerabia kino ulicy na art house (hip-hop prezentowany w galerii sztuki traci przecież swój kontrkulturowy charakter, staje się martwym eksponatem), ile wprowadza estetykę art house do kina ulicy. Czyni to zarówno za pomocą poetyckich zdjęć Jamesa Laxtona, jak i muzyki Nicholasa Britella.

Reklama

Wybór na autora ścieżki dźwiękowej do "historii z sąsiedztwa" akurat Britella, białego absolwenta Harvardu, który na szersze wody wypłynął relatywnie niedawno za sprawą soundtracków do "Big Short" i "Opowieści o miłości i mroku", debiutu reżyserskiego Natalie Portman, w pierwszej chwili może zaskakiwać. Ale to jedynie pokazuje, jak łatwo szufladkujemy innych. Britell, poza tym, że jest wybornym pianistą, w koledżu grał w zespole hiphopowym, a wśród swoich inspiracji jednym tchem wymienia Rachmaninowa, Gershwina, Zbigniewa Preisnera, Quincy'ego Jonesa i Dr. Dre. Ponadto klimaty afroamerykańskie nie są mu obce także w kontekście pracy dla kina - tuż przed "Moonlight" skomponował muzykę do filmu "Free State of Jones" o abolicjoniście z czasów wojny secesyjnej, a jeszcze wcześniej partycypował przy ścieżce do "Zniewolonego. 12 Years of Slave" Steve'a McQueena.

Realizując wizję Jenkinsa, kompozytor - który wspólnie z reżyserem dobierał na potrzeby filmu także utwory już istniejące - zestawia w "Moonlight" muzykę symfoniczną z hip-hopem, soulem i innymi gatunkami pokrewnymi. Aranżując nagrania Arethy Franklin, Erykah Badu czy Jidenny, Britell niekiedy stosuje dodatkowo południową technikę chopped and screwed, polegającą na obniżaniu tempa bitu. Efekt jest urzekający. Utwory zmyślnie korespondują z fabułą i w dużej mierze przyczyniają się do sugestywnej atmosfery filmu. Chwilami tropy wychodzą też poza kulturę afroamerykańską - szlagier "Cucurrucucú Paloma" Caetano Veloso to świadomy hołd Jenkinsa dla Wong Kar Waia, skądinąd ilustrujący w "Moonlight" scenę analogiczną do pamiętnej sceny z "Happy Together".

Reklama

Nie wszystkie utwory obecne w filmie trafiły na płytę. Soundtrack został pomyślany jako autorskie dzieło Britella, dlatego poza jego oryginalnymi kompozycjami na trackliście znajdziemy tylko "Every N****r Is a Star", "Hello Stranger" Barbary Lewis, "Cell Therapy" Goodie Mob i słynne nieszpory K. 339 Mozarta.

Niezwykle "muzyczny" charakter "Moonlight" objawia się również tym, że film ma w pewnym sensie strukturę klasycznej trzyczęściowej sonaty - dzieje Chirona, podane w nastrojowej, melancholijnej formie, niczym pieśń pochwalna, lament i oda w jednym, poznajemy w trzech rozdziałach obrazujących kolejne etapy życia bohatera.

Podobnie na trzy dzieli Britell temat przewodni. Piękne, minimalistyczne "Little's Theme", "Chiron's Theme" i "Black's Theme" łączy ten sam motyw, z pianinem wysuniętym na czoło, choć naturalnie każdy z utworów jest inaczej zaaranżowany. Duże wrażenie robią także "Ride Home", gdzie klawiszom towarzyszą dęciaki, oraz "The Middle of the World" z kapitalną sekcją wiolinową Tima Faina, z którym kompozytor współpracował już przy ścieżkach do "Zniewolonego" i "Free State of Jones". Z kolei w ciekawie połamanych "You Don't Even Know" i "Sweet Dreams" Britell pokazuje się od bardziej eksperymentalnej strony.

Na poły subtelny, wręcz marzycielski, na poły niemal "twinpeaksowo" niepokojący - soundtrack "Moonlight" odgrywa kluczowe znaczenie w filmie, ale i w oderwaniu od obrazu zapewnia emocje, do których chce się wracać.