FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

Tylko w VICE: rozmowa z dowódcą syryjskich rebeliantów w oblężonym mieście Madaja

Organizacje humanitarne zgadzają się, że sytuacja w mieście, gdzie dzieci jedzą liście i trawę by przeżyć, jest prawdopodobnie najgorsza w całej Syrii

Abu Abdulrahman urodził się i wychował w syryjskich Górach Kalamun tylko kilka kilometrów od granicy z Libanem i podobnie jak wielu Syryjczyków dorastał, podziwiając libańską organizację bojową Hezbollah. „Miałem dla nich wiele szacunku za to, w jaki sposób bronili swojej ojczyzny" – wspomina. Wojna domowa w Syrii zmieniła wiele rzeczy. Kiedyś Abdulrahman widział w bojownikach Hezbollahu bohaterów atakujących wrogi Izrael. Dziś broni przed nimi swojej ojczyzny.

Reklama

Ma 47 lat, przed wojną był piekarzem. Poza nielicznymi lekcjami w meczecie nie ma żadnego wykształcenia, religijnego czy świeckiego. Obecnie dowodzi miejscowymi oddziałami Ahrar al-Sham, prawdopodobnie największej organizacji rebeliantów w Syrii. Od pół roku wraz ze swoimi ludźmi odpiera brutalne ataki Hezbollahu oblegającego Madaję, syryjskie miasto położone około 50 km na północny zachód od Damaszku.

„Musiałem uznać Hezbollah za mojego wroga: ścinają nasze drzewa i głodzą nasze dzieci" – mówi.

Po tygodniach negocjacji VICE News za pomocą Skype'a przeprowadził obszerny wywiad z Abdulrahmanem. Nie było łatwo – najpierw był zbyt zajęty przeglądem rebelianckich stanowisk w mieście, potem czekał na zgodę swoich zwierzchników z pozostającej pod kontrolą rebeliantów prowincji Idlib. W końcu zgodził się na wywiad pod warunkiem, że zaznaczymy, że wypowiada się wyłącznie w swoim imieniu i nie przedstawia stanowiska całej organizacji Ahrar asz-Szam ani jej przywódców.

Historia Abdulrahmana jest pod wieloma względami bardzo typowa dla wielu dowodzących największymi ugrupowaniami islamskich rebeliantów w Syrii. Zajmował się wyrobem lokalnych słodyczy w małomiasteczkowej piekarni. Zaczął się politycznie angażować po amerykańskiej inwazji na Irak, którą postrzegał jako upokorzenie sąsiedniego państwa przez obce potęgi.

Choć nie chce wdawać się w szczegóły, widać po nim, że jest dumny ze swojego pierwszego spotkania z syryjskim wywiadem wojskowym. Zatrzymali go w 2005, gdy chciał przekraść się przez iracką granicę, by pomóc „bronić Iraku" przed obcymi najeźdźcami. Nie chce przyznać, że zamierzał walczyć z Amerykanami albo z popieranym przez Szyitów rządem w Bagdadzie, ale w czasie jego nieudanej wyprawy Irak właśnie pogrążał się w krwawej religijnej wojnie domowej.

Reklama

Brytyjscy dżihadyścii w Syrii

Abdulrahman wraz z grupą podobnie myślących Syryjczyków zdołał dotrzeć do granicy, gdzie został przechwycony przez syryjski wywiad wojskowy. Trafił do cieszącego się złą sławą więzienia Sajdanaja, w którym przetrzymywani byli „islamscy wichrzyciele" i inni polityczni przeciwnicy reżymu prezydenta Baszara al-Assada. Tam zaprzyjaźnił się z Hassanem Abboudem, którego nazywa „wielkim szejkiem" i przywódcą. Abboud później założył Ahrar asz-Szam (nazwę można przetłumaczyć jako „Wolni ludzie Lewantu"); zginął razem z większością głównodowodzących w dotąd niewyjaśnionym zamachu bombowym w 2014 r.

Gdy w 2011 przez Syrię przetoczyła się fala protestów, reżym Assada zaczął wypuszczać ludzi pokroju Abdulrahmana i Abbouda na wolność, by, zdaniem wielu, zradykalizować i tym samym skompromitować rodzące się ruchy rewolucyjne. Niektórzy, jak Abboud, zbrojnie powstali przeciwko władzy.

Chciałbym, żebyśmy któregoś dnia się pogodzili i wrócili do normalnego życia

Abdulrahman wrócił w Góry Kalamun, gdzie, jak mówi, starał się nie ściągać na siebie uwagi w obawie przed syryjskim wywiadem. „Torturowali mnie w więzieniu" – opowiada. „Nie chciałem tam wracać".

Dopiero po tym, jak syryjskie wojsko brutalnie rozbiło pokojowe protesty w sprzyjających rebeliantom miastach Madaja i Zabadini latem 2012, Abdulrahman zdecydował się dołączyć do walki. Skontaktował się ze starymi przyjaciółmi z więzienia, którzy właśnie utworzyli Ahrar asz-Szam. „Poznałem ich postulaty – mówi – i uznałem, że tylko oni mogą zaprowadzić w Syrii sprawiedliwość".

Reklama

Od wkroczenia do Syrii w 2013 bojownicy Hezbollahu służyli Assadowi za oddziały szturmowe w Kalamun. Przez pierwsze kilka lat trwania rewolucji Abdulrahman walczył wraz z samozwańczymi formacjami broniącymi Madai i Zabadini przed Hezbollahem.

Pojechałem do Syrii uczyć się, jak być korespondentem wojennym

Początkowo większość oddziałów walczących w górach dołączyła do Armii Wolnej Syrii, luźnego przymierza rewolucyjnych brygad, dowodzonych przez oficerów, którzy zdezerterowali z regularnego wojska. Z czasem jednak wojownicy z Kalamun opowiedzieli się za Ahrar al-Sham, na co wpływ miały regularne dostawy broni z Turcji i krajów Zatoki Perskiej.

Po trzech latach walk żadnej ze stron nie udało się przejąć całkowitej kontroli nad regionem. Rebelianci przywarowali w Madai i Zabadini, skąd Hezbollah nie był w stanie ich całkowicie wyprzeć.

Latem 2015 ONZ zaczęło pośredniczyć w rozejmie, który uzależniłby Madaję i Zabadini od losu dwóch innych miejscowości położonych ponad 300 km na północ. Głęboko w prowincji Idlib szyickie miasteczka Fua i Kefraja są oblegane przez Jaysh al-Fatah, organizację stanowiącą część rebelianckiego sojuszu, do którego należy też Ahrar asz-Szam.

We wrześniu ogłoszono warunki skomplikowanego porozumienia: powstańcy z regionu Kalamun mogliby przenieść się na kontrolowaną przez rebelię północ, w zamian za umożliwienie szyickim mieszkańcom oblężonych miejscowości bezpiecznej ewakuacji z prowincji Idlib. Wszystkie misje humanitarne skierowane do Madai i Zabadini musiałyby być ściśle koordynowane z analogicznymi dostawami do dwóch popierających reżym miasteczek.

Reklama

Od pół roku ONZ ze zmiennym szczęściem stara się wprowadzić układ w życie. Udało się ewakuować pewną ilość rannych walczących i cywilów, jednak w obu rejonach wciąż trwa oblężenie. Jeden z warunków porozumienia – strefa zakazu lotów nad częścią prowincji Idlib – jest regularnie gwałcony przez rosyjskie lotnictwo.

Tymczasem 40 tysięcy mieszkańców Madai stało się pionkami w dużo większej politycznej rozgrywce pomiędzy Ahrar asz-Szam oraz jego sponsorami z Turcji i krajów Zatoki Perskiej a Hezbollahem, patronującym mu Iranem, Assadem oraz Rosją.

Abdulrahman cieszy się z częściowego rozejmu, ale pozostaje sceptyczny co do jakichkolwiek większych ruchów ludności. „Obawiamy się poważnych zmian w tutejszym przekroju demograficznym" – mówi. „A do tego właśnie doprowadzą te proponowane ewakuacje".

Gdy Madaja głoduje, my głodujemy razem z nią

Podczas gdy na szczycie wciąż trwają negocjacje, ludzie Abdulrahmana tkwią w wiosce pełnej głodującej ludności cywilnej, otoczeni przez posterunki i pola minowe. ONZ, Czerwony Krzyż, Amnesty International i Lekarze bez Granic domagają się zaprzestania oblężenia, jednak zdaniem Abdulrahmana nic nie wskazuje, by miało to przynieść w najbliższej przyszłości jakiekolwiek rezultaty. „Jasne, jeśli rozwiążą sytuację w Fui i Kefrai, może i w Madai coś się ruszy" – stwierdza. „Ale nie mam pojęcia, co tak naprawdę się zdarzy".

Powiedział też, że wraz ze swoimi ludźmi wielokrotnie próbował się poddać, jednak Hezbollah nie przyjmował ich warunków. Początkowo Abdulrahman proponował, że on i jego ludzie wyjdą z miasta uzbrojeni, w zamian za gwarancję bezpieczeństwa w drodze do terytoriów kontrolowanych przez rebeliantów. Później poprosił o eskortę ONZ, a w końcu zaoferował, że jego ludzie pozostaną w mieście i będą służyć lokalnej społeczności jako uzbrojone „siły porządkowe".

Reklama

Usiłował nawet obejść skonstruowany przez ONZ układ pokojowy i doprowadzić do spotkania z syryjskim generałem odpowiedzialnym za region Kalamun. Jak mówi, za każdym razem, gdy próbował porozmawiać bezpośrednio z przedstawicielami reżymu Assada, Hezbollah uniemożliwiał mu opuszczenie wioski. Dowódca Hezbollahu spod Madai odpowiada, że w jego kompetencjach nie leżą polityczne negocjacje dotyczące przyszłości wioski. „Hezbollah rzeczywiście podejmuje decyzje, jeśli chodzi o sprawy wojskowe" – tłumaczy. „Jednak nigdy nie wtrącamy się w politykę. W końcu Syria wciąż ma oficjalnie władze".

Trudno dokładnie stwierdzić, kto jest winny temu kryzysowi humanitarnemu. Zgodnie z szacunkami ONZ w stanie oblężenia żyje obecnie ok. 400 tysięcy Syryjczyków, z czego jedna dziesiąta właśnie w Madai. Jeśli wierzyć Hezbollahowi, Abdulrahman przetrzymuje mieszkańców jako zakładników. Rebelianci z kolei twierdzą, że to Hezbollah celowo głodzi miasto, by wymusić ustępstwa na rebeliantach w innych częściach Syrii.

Nie wiadomo też ilu uzbrojonych bojowników stacjonuje obecnie w Madai. Abdulrahman dowodzi setkami ludzi uzbrojonymi w kałasznikowy i „cięższą broń". Dodaje, że „oddałby wszystko oprócz swojego karabinu", gdyby miało to doprowadzić do zakończenia oblężenia, które coraz bardziej daje się miastu we znaki.

Co się stanie, jeśli Iran i Arabia Saudyjska pójdą na wojnę? Zapytaliśmy eksperta

W grudniu za kilogram ryżu w Madai trzeba było zapłacić nawet 200 dolarów. Pomoc humanitarna, która co jakiś czas dociera do miasta, nie wystarcza, by uchronić mieszkańców przed głodem. Zgodnie z szacunkami Lekarzy bez Granic, zanim konwój z żywnością przedostał się przez oblężenie – do stycznia w Madai z głodu zmarło 39 osób.


Reklama

Organizacje humanitarne są zgodne co do tego, że sytuacja w mieście, gdzie dzieci jedzą liście i trawę by przeżyć, jest prawdopodobnie najgorsza w całej Syrii. Jednakże w Fui i Kefrai sprawy się mają podobnie.

O relacje z tych dwóch miasteczek obleganych przez rebeliantów dużo trudniej, prawdopodobnie z powodu sporadycznych dostaw prądu. Warunki wyglądają jednak na ciężkie. „ Dżaisz al-Fatah dokonało egzekucji na dwóch mężczyznach przyłapanych na przemycie jedzenia do wioski" – powiedział Mazen, jeden z mieszkańców Fui, w rozmowie z Amnesty International. „Ich meczety w pobliskich wioskach podały informację o egzekucji i ostrzegły, że to samo czeka każdego, kto spróbuje przemycić choćby bochenek chleba".

Co zaskakujące, Abdulrahman potępia takie działania swoich towarzyszy broni. „Jestem przeciwny obleganiu jakiejkolwiek ludności cywilnej" – podkreśla. „Żeby było jasne, mówię tylko we własnym imieniu: nie zgadzam się na oblężenie Fui i Kefrai przez Dżaisz al-Fatah". Uważa jednak, że za okrucieństwa należy winić miejscowe napięcia pomiędzy w większości szyickimi wioskami a Sunnitami, którzy je otaczają.

W skład ruchu Dżaisz al-Fatah faktycznie wchodzą agresywni, sekciarscy ideolodzy, w tym przedstawiciele Frontu Nusra, syryjskiego oddziału Al-Kaidy. Wielu z przywódców organizacji propaguje nienawiść do syryjskich mniejszości: Szyitów, Alawitów i Chrześcijan.

Jestem dowódcą, a moje własne dziecko nie ma co jeść

Reklama

Szejk Abdullah al-Muhaisini, czołowy prawnik Dżaisz al-Fatah wzywał nawet do eksterminacji szyickich wiosek, jeśli Hezbollah nie odstąpi od oblężenia Madai. Abdulrahman nazywa rebeliantów w Idlib „swoimi braćmi" i wyraża głęboki szacunek dla przywódcy Frontu Nusra, Abdula Mohammada Al-Jolaniego. Nie utożsamia się jednak z sekciarską retoryką co bardziej zagorzałych dżihadystów. „Mam nadzieję, że po wojnie będziemy mogli mieszkać w państwie prawa wszyscy razem: Alawici, Chrześcijanie, Sunnici i Szyici. Chciałbym, żebyśmy któregoś dnia się pogodzili i wrócili do normalnego życia".

Abdulrahman znalazł się w samym centrum międzynarodowej wojny propagandowej. Hezbollah w mediach oskarża go i jego ludzi o konfiskowanie żywności, przetrzymywanie mieszkańców jako zakładników i czerpanie korzyści z kryzysu. Na początku stycznia ukazało się nagranie kobiety z Madai oskarżającej rebeliantów o gromadzenie żywności tylko na własny użytek. „Rebelianci kupczą ludzkim cierpieniem" – powiedziała grupce reporterów zgromadzonych na barykadach pod Madają. „Zależy im tylko na zapewnieniu pożywienia swoim rodzinom".



Nagranie obiegło świat w relacjach Reutersa i Al Jazeery. Abdulrahman nie jest w stanie ukryć wściekłości, gdy słyszy o oskarżeniach. „To podłe kłamstwo" – denerwuje się. „Gdy Madaja głoduje, my głodujemy razem z nią". VICE News miał okazję porozmawiać z inną kobietą, która utrzymuje, że również była na barykadach w dniu nagrania. Chociaż nie sposób potwierdzić jej wersji zdarzeń, powiedziała, że widoczni w kadrze bojownicy Hezbollahu kazali kobietom oskarżać rebeliantów i chwalić Assada w zamian za żywność i zezwolenie na opuszczenie miasta.

Na konferencji prasowej z początku stycznia Hezbollah również oskarżył Abdulrahmana o spekulanctwo. „Zbrojne grupy kontrolują zaopatrzenie w Madai i sprzedają żywność tym, którzy mogą zapłacić" – brzmi oświadczenie. „Tym samym, skazując biedniejszych na śmierć głodową". VICE News porozmawiał z dowódcą Hezbollahu stacjonującym pod Madają, który powtórzył te oskarżenia i powiedział, że Hezbollah wysyła jedzenie do miasta. Według niego rebelianci zatrzymują je dla siebie. Stanowczo zaprzeczył doniesieniom, jakoby Hezbollah płacił żywnością za materiały propagandowe.

VICE News udało się również dotrzeć do pracowników szpitala polowego Lekarzy bez Granic w Madai, którzy nie potwierdzają, by ludzie Abdulrahmana jakkolwiek zakłócali dystrybucję środków pomocy humanitarnej. Rzecznik Międzynarodowego Czerwonego Krzyża Paweł Krzysiek nie chciał komentować doniesień o spekulowaniu żywnością przez rebeliantów. Twierdzi jednak, że nie może ręczyć za jej sprawiedliwy podział, ponieważ Czerwony Krzyż nie może uzyskać regularnego dostępu do oblężonych terenów.

Przewodnik VICE po Syrii

Abdulrahman zapewnia, że rebelianci nie mają nic wspólnego z dystrybuowaniem żywności.
„Jesteśmy synami Madai" – mówi. „Walczymy o naszą wolność, o wolność naszego ludu".

Dodaje, że również na jego rodzinie oblężenie odciska swoje piętno. Najmłodsze z pięciorga jego dzieci boi się wyjść z domu i godzinami płacze, gdy zaczyna brakować jedzenia.
„Wyobrażasz to sobie?" – pyta. „Jestem dowódcą, a moje własne dziecko nie ma co jeść".