FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Marcelina: Pod kontrolą

Trochę się zmieniło, bo Marcelina z pierwszej płyty była odrobinę pomieszana

fot.A. Dolani sesja dla Femi Pleasure

Nazywa się Marcelina Stoszek, pochodzi z Cieszyna, 8 kwietnia skończy 29 lat. Nie gości na portalach plotkarskich i nie wywołuje skandali. Zajmuje się po prostu muzyką, czyli tym, czym artysta powinien się zajmować. Marcelina to dowód na to, że muzykę można robić w dobrym guście, a przy tym świetnie się bawić i mieć dziesiątki zainteresowań. Sama rozmowa odbyła się ot tak, jak z dobrą koleżanką, bez sloganów promujących nową płytę i sztucznych odpowiedzi – bardzo naturalnie i szczerze.

Reklama

Wielokrotnie mówiłaś w wywiadach i na koncertach, że wszyscy odradzali ci jakikolwiek kontakt z muzyką. Co sprawiło, że tak uporczywie dążyłaś do bycia artystką?

O tym odradzaniu mówię trochę z przekąsem, bo miałam fajnych nauczycieli, ale rzeczywiście na fortepianie w podstawówce kiepsko mi szło (śmiech). Poza tym nie pochodzę z muzycznej rodziny, nie było u mnie takich tradycji. Mojej mamie ten kierunek kojarzył się z wieczną imprezą, totalnie niepewnym stanem i raczej zabawą aniżeli z pewnym zawodem – stąd to odradzanie.

W liceum zrozumiałam, że ciężko będzie mi pogodzić medycynę (tak, chciałam zostać lekarzem) z muzyką. Wiedziałam, że jest to trudny zawód, któremu trzeba się poświęcić, i nie znajdę czasu na granie. Dlatego postawiłam wszystko na jedną kartę. Jestem też taką osobą, która często podejmuje radykalne decyzje – i to właśnie była jedna z nich. A potem już tylko upór, który miał mi udowodnić, że dobrze zrobiłam.

Trochę poszperałem w internecie i dowiedziałem się, że zaczynając muzyczną przygodę, wystąpiłaś w jakimś programie na TV4…

Tak, był taki incydent, który jedynie potwierdził, że tego nie lubię. Nie jest to moja droga. Do udziału w programie przekonało mnie tylko to, że mogliśmy wykonać tam swoje kawałki. Jak się okazało, mieliśmy je grać w jednym odcinku, a reszta to były same covery, których nie znoszę. Nie była to jednak strata czasu, bo parę osób nas zobaczyło i wykorzystaliśmy szansę, ale drugi raz bym tam nie poszła.

Reklama

fot. K. Mossakowski sesja dla Femi Pleasure

Obecnie mamy przesyt programów typu talent-show. Myślisz, że to dobry sposób, by pokazać swoją twórczość, czy raczej droga na skróty?

Kiedyś był jeden Idol, a teraz jest tego tak dużo, że już nie wiadomo, kto co wygrał… Ciężko mi to ocenić, bo przykłady Brodki czy Zalewskiego dowodzą, że udział w takim programie można jednak mądrze wykorzystać. Jeśli ktoś ma pomysł na siebie i wie, co chce z sobą zrobić, a nie liczy na to, że ktoś mu coś wymyśli – jest to dobra droga. Jakoś specjalnie się na tym nie skupiam, bo nigdy nie była to droga dla mnie…

Jesteś obecnie częścią – nazwijmy to – alternatywnej, mainstreamowej sceny. Alternatywnej, bo nie wyświetlasz się w popularnych mediach, a mimo to zgarniasz prestiżowe nagrody i współpracujesz z cenionymi muzykami. Z czego wynika brak twojej obecności w komercyjnych stacjach? Chciałabyś się tam pokazywać?

Nigdy na siłę o to nie zabiegam. Jeżeli otrzymuję propozycję i jest to w zgodzie ze mną, to oczywiście z niej korzystam, bo jednak wykonuję taki zawód, w którym promocja – chociażby w telewizji – stanowi jego część. Jednak ta dłuższa droga mi odpowiada. Zdobywanie fanów, grając po prostu koncerty, daje dużo satysfakcji. Jeśli jednego lata w danym mieście na nasz występ przychodzi x ludzi, a następnego w tym samym miejscu jest już xx, to znak, że warto to robić i że chyba robimy coś fajnego. Raczej skupiam się zawsze na pozytywach.

Reklama

Jednym z twoich ciekawszych projektów są Panny wyklęte. Trochę patetycznie wam to wyszło. Chcieliście dać lekcję historii, zamanifestować patriotyzm czy przypomnieć o głębszych wartościach?

To lekcja historii, ale bardziej od strony emocjonalnej, a nie samych faktów. Co ciekawe – też od strony kobiet, o których w książkach historycznych mniej się wspomina. Zawsze są to jakieś daty czy zdarzenia, a my śpiewamy o ludziach, kobietach i emocjach. Podoba mi się, że w tym projekcie nie skupiamy się na pompatycznej stronie historii, nikt z nas nie chce się mieszać w polityczne ukierunkowania – odcinamy się od tego wszystkiego. Powiedzmy sobie szczerze: czas wojny to jest czas, którego teraz sobie nie wyobrażamy, a gdy chciałam napisać tekst i odtworzyć te emocje – to było niesamowite. Wzbudza to też zainteresowanie ludzi konkretnymi etapami historii czy jakimś człowiekiem, np. Inką, o której w książce do historii w szkole dużo się nie przeczyta…

fot.A. Dolani sesja dla Femi Pleasure

Pochodzę z rapowego środowiska – nie mogę nie zapytać o Nie szukaj mnie. Przybliż nam kulisy współpracy z Pawbeatsem i VNM-em.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie Pawbeats i zaprosił do współpracy. Chciał trochę skonfrontować dwa różne światy, więc pomyślał o mnie i VNM-ie. Nie chciałam się wbić w kanon typowej zwrotki hiphopowej, tylko zaśpiewałam to totalnie po swojemu. Miał być wybuch i był, a ja przez chwilę mogłam zaistnieć w innej bajce.

Reklama

Będziesz kontynuować współpracę z raperami?

Zostałam zaproszona na płytę pewnego rapera, którego uwielbiam. Niedługo ta współpraca ujrzy światło dzienne. Na razie na tym koniec. Nie chciałabym się rozdrabniać, bo jest dużo osób, które cenię, i mogłabym coś z nimi stworzyć. Są to dla mnie miłe odskocznie, ale musi też pozostać jakaś przestrzeń dla mojej twórczości. Cały czas bowiem pracuję na swoją pozycję.

Nadal jesteś Marceliną z Marceliny?

Trochę się zmieniło, bo Marcelina z pierwszej płyty była odrobinę pomieszana. Znalazły się tam kawałki, które miały po parę lat, i takie, które powstawały w trakcie nagrywania tej płyty. Jednak to dobrze, że się zmieniło, bo nie można stać w miejscu, szczególnie w muzyce, w której ciągle się coś dzieje i zewsząd napływają świeże inspiracje – grzechem byłoby tego nie wykorzystywać, dlatego siłą rzeczy trochę się zmienia. Jeżeli chodzi o mnie, to staram się zawsze spadać na ziemię i rozwijać mentalnie, duchowo, muzycznie itd. Cenię też to, że otaczają mnie tacy normalni ludzie, bliscy temu, w jakim klimacie się wychowałam, i sama też bym chciała w tym klimacie pozostać – ta Marcelina została, ale jest mądrzejsza.

Co powiesz o Motylach i kampanii w Rosji?

Napisali do nas, że ta piosenka strasznie im pasuje do kampanii społecznej, która poświęcona była walce z bardzo częstymi w tamtym czasie porwaniami dzieci. Piosenka pojawiła się w spocie i rzeczywiście komponowała się z filmem.

Reklama

Wschody/Zachody przyniosły tak naprawdę popularność?

Myślę, że jest dużo składowych. Płyty, epka, koncerty, duet z Piotrem Roguckim, to, że mam fajnego menedżera, zespół, który jest bardzo lojalny i pracowity…

Tatku, Nigdy w zawsze, zapowiedziałaś kontynuację. Ojciec był kimś w rodzaju autorytetu?

Na pewno była to osoba, po której odziedziczyłam charakter. Gdy go zabrakło, mi – jako młodej osobie – było dosyć ciężko się odnaleźć. Jako że nie lubię się nad sobą użalać i trudno mi mówić o sytuacjach dla mnie ciężkich, wolę opisać je w piosence. Ojciec lubił muzykę i to było coś, co nas łączyło, więc oddałam mu hołd.

Modlitwa o pszczoły trochę ucieka od zawrotnego tempa życia. Gdzie się resetujesz? Rodzinny Cieszyn, jeziora, morza?

Jako że pochodzę z gór, właśnie tam czuję się najbliżej naturalnego źródła i łapię dystans, gdy mi ciężko. W ogóle uwielbiam zmienić klimat chociaż na jeden dzień i czasami nieważne, czy to są góry, jeziora, czy morze. Ważne, żeby wstać i zobaczyć za oknem coś innego niż miasto – to mnie bardzo wycisza. Mam przyjaciółkę w Sopocie. Lubię w zimie wyjść na pustą, ośnieżoną plażę – to są momenty, gdy się resetuję. Mamy też miejscówkę w Stobrawie. Mała, przyjazna miejscowość. Gospodarstwo, kury, barany, ciągła roszada dziwnych domowych i niedomowych zwierząt. Jeśli gramy w okolicach Wrocławia, zawsze dziękujemy organizatorom za nocleg i całym zespołem ruszamy do Stobrawy, gdzie spędzamy dwa, trzy dni.

Reklama

Bombardujesz lekkością, spontanicznością, mnóstwem ckliwych emocji. Wyglądasz na romantycznego lekkoducha. Jaka jesteś na co dzień? Które cechy charakteru uważasz za swoje mocne strony, a które chciałabyś wyeliminować?

Na co dzień jestem bardzo żywiołowa, momentami nerwowa, mam w sobie dawkę takiej wredoty… to znaczy zadziorności (śmiech). Wszyscy się dziwią, że moje płyty są takie romantyczne, a tu nagle wchodzę jak tornado. To chyba tak jak z piosenkami o moim Tacie: to, co ciężko przekazać na co dzień, możesz swobodnie zamknąć w piosence. Więc wyśpiewuję tę swoją romantyczną stronę. Ale coraz lepiej wychodzi mi przekazywanie całego wachlarza emocji (śmiech).

Dużo koncertujesz. Ze sceny przekazujesz specyficzną energię, walisz sucharami, momentami wyglądasz na zestresowaną, żeby za chwilę ponieść publikę. Jakie emocje wywołują u ciebie występy sceniczne?

Bardzo lubię kontakt z publicznością. Ciągle się tego uczę, ale jednak stawiam na spontaniczność i naturalność, a z tym bywa różnie – jesteśmy tylko ludźmi, więc nastrój i publika są zawsze inne. Dla mnie najważniejsze jest, żeby jednak zaprzyjaźnić tę publiczność. Wtedy całkiem inaczej się gra i masz wrażenie, jakbyś opowiadał ważne rzeczy komuś bliskiemu.

Ogromna scena rodem z Open'era czy półmroczny klub à la Stary Klasztor?

Przez to, że moja droga była taka długa, lubię i jeden, i drugi klimat. Musiałam zacząć od mniejszych scen, gdzie jest bardzo kameralnie i nawiązuję bezpośredni kontakt z publiką – wtedy zupełnie inaczej mogę ugryźć koncert. Z kolei duże sceny z całym bandem wyzwalają niesamowitą adrenalinę, bo chłopaki mogą naprawdę porozkręcać swoje piece. Materiał też inaczej żyje na takich koncertach. Nie potrafię wybrać. Po prostu lubię grać.

Reklama

Jesteś o tyle ciekawą osobą, że działasz na wielu płaszczyznach. Podróżujesz, rozwijasz się w grze na instrumentach, projektujesz, reżyserujesz. Co ci sprawia największą frajdę w życiu?

Wszystko mi sprawia frajdę! Moja menedżerka powiedziała kiedyś, że chciałaby mieć kogoś, kto to wszystko zrobi, a ja będę mogła się skupić już tylko na muzyce – i trochę zrobiło mi się smutno (śmiech)! Jestem nawet kierowcą naszego busa Ogórka, przez to tworzymy specyficzną paczkę.

Sesje dla Femi Pleasure i Pakamery

Bardzo dobrze czuję się przed obiektywem. Ale pozostanę jednak przy muzyce (śmiech).

Wygląda na to, że często łączysz przyjemne z pożytecznym. Wylądowałaś na Mauritiusie razem z LG. Jak doszło do współpracy, jak wspominasz ten czas?

To był dosyć duży spontan i dziwny zbieg okoliczności. Planowałam odwiedzić mojego brata, który mieszkał na wyspie Reunion, i w tym samym czasie dostaliśmy propozycję od LG, żeby nagrać lifestyle'owe reklamy telefonu połączone z muzyką. Nie chcieli zatrudniać modeli czy aktorów, tylko zwykłych ludzi, którzy mają pasję. Miało być egzotycznie, dlatego zaproponowałam Reunion i Mauritius – mój brat wystąpił w roli naszego przewodnika, a my zagraliśmy tam dwa koncerty. Był to pierwszy livestreaming w Polsce. Fajna akcja, udało się połączyć przyjemne z pożytecznym.

fot Zija Pióro

Najbardziej szalony wojaż. Plan klipu w Maroku?

Co roku zaliczam jakiś wakacyjno-muzyczny wypad. Takie miałam założenie, ale najbardziej szalony był jak dotąd Mauritius. I chyba o największym splendorze.

Reklama

„Wrocław, gdziekolwiek jestem, zawsze tu bije moje serce". Co zdecydowało o przeprowadzce do Warszawy?

Moja rozwijająca się w zawrotnym tempie kariera! (śmiech)

Mówisz, że kochasz wrocławski rynek. Masz więcej ulubionych miejsc?

Wszystkie znajdziesz w tej piosence (śmiech). Park Południowy, Schody Donikąd, gdzie w tamtym czasie spotykała się cała masa artystów. Te miejsca tworzą przede wszystkim ludzie. Odwiedzamy się regularnie. Wiodę raczej cygański tryb życia. Nauczyłam się nie przywiązywać.

Początek roku to dobry czas na podsumowania i refleksje na przyszłość. Co zmieniło się w 2014 roku, a co planujesz na najbliższe 12 miesięcy?

Na pewno koncerty i trzecią płytę. Nie planuję dalekosiężnie. Metoda małych kroków jest bardziej efektywna.

Czego ci w takim razie życzyć?

Szczęścia i zdrowia, to się najbardziej przydaje. Całą resztę mam pod kontrolą.