FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Polowanie na obiad na australijskim pustkowiu

Znajomy Waha upolował kangura i sprezentował mu kręgosłup i żeberka. Wah dobrze wspomina też potrawę z żółwia wodnego, którą zjadł z leśniczymi ze społeczności Djarindjin. Nie próbował jeszcze mięsa emu i miejscowych waranów, zwanych goanna

Aby dojechać do miasta Roebourne na zachodzie Australii, trzeba przelecieć jakieś 1500 km z Perth do Karrathy. Znajduje się tam szybko rozwijające się miasteczko górnicze. W podróży spotkasz pewnie radosną brygadę pracowników sezonowych w neonowych strojach, którzy w drodze do pracy jedzą placki z mięsnym nadzieniem i piją mrożoną kawę.

Wszystkie zdjęcia: Wah Kong

Czułam się, jakbym wylądowała na Księżycu – ziemia jest sucha i mało tu drzew. Z Karrathy do hrabstwa Roebourne jedzie się jakąś godzinę. Mieszka tam około 1200 osób, a średnia temperatura w letni dzień to 40 st. C – można się przegrzać.

Reklama

Kraina wielbłądów.

Trzy lata temu rysownik Wah Kong porzucił ciężarówki z jedzeniem, bazary i inne wygody Wschodniego Wybrzeża i przeprowadził się do Roebourne, by uczyć miejscowe dzieci. Tworzy z nimi gry komputerowe oraz cyfrowe komiksy opowiadające ich historię.

Rysownik Wah Kong i jeden z jego uczniów.

Wah lubi dobrze zjeść i jest zapalonym kucharzem, dlatego dodatkowo postanowił się zaangażować w miejscową tradycyjną kuchnię. Teraz je przekąski z kangurzych ogonów oraz kiełbaski z wielbłądów i kory drzew (zwaną gardangu).

Seks + Jedzenie: Eliksir Miłości

– Dzięki temu, że wciąż się z kimś spotykam, zawsze się czegoś uczę od tej społeczności. Rozmawiamy i dzielimy się historiami. Uważnie słucham i obserwuję – mówi Wah, który w ten sposób nauczył się, jak ubijać, patroszyć i przygotowywać zwierzęta na obiad. – Dzięki temu zmienił się mój punkt widzenia. Wiem, skąd pochodzi mięso, i bardziej szanuję jedzenie. Jem z umiarem – mówi.

Dziki kurczak.

Patrząc na niezmierzone równiny Roebourne, pokryte czerwoną glebą pindan, wyblakłymi kępkami trawy i stosami kamieni, aż ciężko uwierzyć, że miasteczko jest ulokowane jedynie 20 minut drogi od oceanu. Na ziemi leżą rozrzucone kości różnych zwierząt, które przypominają, jak surowy jest ten klimat. Krajobraz wygląda jak stereotypowe australijskie pustkowie. Występują tu kangury, węże, sokoły, bydło i wielbłądy.

Ten rejon od ponad 30 tysięcy lat jest zamieszkany przez zbieracko-myśliwski lud Ngarluma. Dawniej kobiety zbierały pożywienie, np. rośliny, miód i małe gady, a mężczyźni polowali na grubszą zwierzynę, zarówno na lądzie, jak i na morzu. Dziś w Roebourne działa kilka małych sklepów, a w sąsiednich miasteczkach znajdują się większe supermarkety.

Reklama

Niełatwo zdobyć tu świeże produkty rolne.
– To przygnębiające, że większość jedzenia trzeba kupować w supermarketach – mówi Wah.
Ale na szczęście świeżego mięsa tu nie brakuje. Miejscowi często polują np. na kangury i nogale brunatne.

Świeża zdobycz jest przeważnie patroszona i gotowana na palenisku w ziemi. W wykopanej dziurze umieszcza się płonące drewno, rozgrzane tak mocno, że przybiera bursztynową barwę. Zdobycz zawija się w liście i mokrą szmatkę lub folię i zakopuje. Większym zwierzętom (np. emu i kangurom) wkłada się do żołądka rozżarzone kamienie, aby mięso upiekło się równomiernie.

Upolowany nogal brunatny: oskubany i wypatroszony przed przyrządzeniem na palenisku w ziemi. Podawany z damper – chlebem sodowym.

Rybołówstwo również jest popularne i dostarcza rozmaitych owoców morza. Wah lubi wyruszać podczas odpływu – wtedy łowi morskie ślimaki, które przyczepiają się do skał. Gotuje je z masłem, czosnkiem, odrobiną białego wina i natki pietruszki, a potem podaje z bagietką.

– Niedawno mój przyjaciel złowił kilka łososi i rekina. Ich mięso starczyło nam na cały tydzień – mówi.

Ślimaki morskie złowione u wybrzeży rejonu Pilbara.

Wah ma chińskie korzenie i stara się wnieść do miasteczka coś ze swojego dziedzictwa kulturowego. Uczy dzieci i rodziców lepić pierożki i przyrządzać sajgonki, a do lokalnych potraw dodaje azjatyckie przyprawy i zioła, co często wywołuje mieszane reakcje.

– Kiedyś ugotowałem zupę z pierożkami wonton i makaronem dla pewnej dziewczynki i jej ojca. Wydaje mi się, że konsystencja ciasta na pierożki ją zaskoczyła, więc zamiast jeść, bawiła się jedzeniem – wspomina.

Reklama

Tydzień później jej ojciec upolował kangura i dał Wahowi kręgosłup i żeberka, z których ten przyrządził krzepiącą potrawkę. Tym razem dziewczynce bardzo smakowało. Do pieczonych żeberek dodał przyprawę pięć smaków i podobno też były wyśmienite. Wah bardzo sobie ceni tę kulinarną wymianę międzykulturową, „szczególnie gdy takie składniki z zupełnie różnych miejsc łączą się w całość".

Upolowany nietoperz oraz ostrygi skalne przyrządzane nad węglem.

Wah jadł wiele wyjątkowych posiłków, które zapadły mu w pamięć. Kiedyś spędził dzień z członkiem starszyzny, zwanym Wujem Bumba. Wuj zebrał ostrygi jakieś 50 metrów od swojego domu i upiekł je nad ogniem.

– Były słodkie i soczyste. Skubaliśmy je pod rozgwieżdżonym niebem całą noc, a on opowiadał różne historie i dowcipy – mówi Wah.

JAK SMAKUJE NAJGORSZE WIĘZIENNE ŻARCIE W STANACH

Dobrze wspomina też potrawę z żółwia wodnego, którą zjadł z leśniczymi ze społeczności Djarindjin. Nie próbował jeszcze mięsa emu i miejscowych waranów, zwanych goanna. Jeżeli wybieracie się na podobną wyprawę, Wah radzi, by spakować śrubokręt, cytrynę i butelkę wody – przydadzą się, żeby zjeść soczyste ostrygi na miejscu.

Potrawa z żółwia wodnego zjedzona w towarzystwie leśniczych z Djarindjin.

Dodatkowo poleca też dorzucić porządną deskę do krojenia i noże, strzelbę (do polowania), sól, pieprz, dobry olej, żeliwną patelnię oraz krzesło i lodówkę turystyczną z lodem i napojami.

Każdy porządny Australijczyk, który chce żyć na pustkowiu jak król, powinien też nauczyć się przepisu na sodowy chleb damper.

Artykuł ukazał się na MUNCHIES w styczniu 2015 roku.