FYI.

This story is over 5 years old.

Technologia

Naukowcy z Wrocławia wszczepiają ziemniakom ludzkie geny

Badania mogą sprawić, że jedzenie frytek będzie lekiem na Parkinsona
Kadr z filmu „Toy Story 2"

Być może twoi znajomi mają świadomość, że ziarna na ich sojowe latte nie pochodzą z ekologicznych pól, a z gigantycznych amerykańskich plantacji, gdzie uprawianie modyfikowanych genetycznie roślin jest całkowicie legalne – wystarczy jednak, że wychylisz głowę delikatnie ze swojego kręgu, a dowiedziesz się, że GMO powoduje raka i gros innych dolegliwości (ale na szczęście jak już zachorujesz, uzdrowi cię cieciorka włożona w ranę). W takich warunkach zajmowanie się inżynierią genetyczną wymaga nie lada odwagi. Tym bardziej, jeżeli badania te polegają na wszczepianiu ludzkich genów ziemniakom.

Reklama

O jego budzących kontrowersje eksperymentach, strachu przed GMO i tym, co powstrzymuje w Polsce innowację, rozmawiam z prof. Janem Szopą-Skórkowskim. Biochemik od kilkudziesięciu lat prowadzi badania na organizmami modyfikowanymi genetycznie, próbując jednocześnie wpłynąć na restrykcyjne prawo, które nie pozwala mu wprowadzić nowych rozwiązań na rynek.

VICE: Dlaczego postanowiliście wszczepić ludzkie geny do ziemniaka, a nie, dajmy na to, do cebuli?
Jan Szopa-Skórkowski: Ziemniak stał się obiektem naszych badań nie tylko dlatego, że jest popularną rośliną uprawną, ale przede wszystkim ze względu na zawartość korzystnych dla organizmów związków, które mogłyby działać jeszcze lepiej.


Nie wierzymy na słowo. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Korzystne związki? Przecież od lat panuje pogląd, że to generalnie mało wartościowe warzywo i zwykły „zapychacz".
Nic bardziej mylnego. Odkryliśmy, że w ziemniakach występuje grupa związków zwanych katecholaminami, potocznie nazywanymi hormonami stresu. To między innymi adrenalina, noradrenalina czy dopamina. Podawanie tych związków, to właściwie jedyny sposób leczenia choroby Parkinsona. Pomyśleliśmy więc: dlaczego nie wykorzystać ziemniaków jako produktu w diecie osób z parkinsonizmem lub w jego profilaktyce? W ten sposób nie narażalibyśmy chorych na przyjmowanie leków w postaci tabletek czy zastrzyków, a terapia polegałaby po prostu na jedzeniu ziemniaków.

Reklama

Zaraz, leczenie choroby Parkinsona poprzez jedzenie frytek? Przecież niemal wszyscy jemy kartofle, więc gdyby rzeczywiście działały w ten sposób, choroba musiałaby w ogóle nie występować.
Nie do końca. Problem polegał na tym, że katecholamin było na tyle niewiele, że trzeba by było zjeść wagon ziemniaków, żeby podziałały. Powstał więc pomysł, żeby zwiększyć ich ilość w kartoflach. To nie było jednak takie proste, więc zanim zaczęliśmy nad tym pracować, musieliśmy mieć absolutną pewność, że ziemniaczane katecholaminy są identyczne do tych w organizmie ludzkim i że będą miały działanie terapeutyczne.

Chyba najprostszy sposób, żeby to sprawdzić, to podanie takich ziemniaków chorym?
Zamiast eksperymentować na ludziach, karmić ich tonami ziemniaków i sprawdzać, co się stanie, postanowiliśmy eksperymentować na ziemniakach. Wszczepiliśmy im więc gen ludzkiego receptora hormonów stresu, żeby sprawdzić, czy ludzki receptor zareaguje na „ziemniaczane" hormony.

I jesteśmy kompatybilni z ziemniakami?
Tak! Ludzi receptor bezbłędnie rozpoznał ziemniaczany hormon stresu.

Czyli jednym słowem udało wam się wkurzyć ziemniaki. Jak się zachowuje zdenerwowany kartofel?
Proszę sobie wyobrazić, że reaguje identycznie jak człowiek.

Robi się czerwony i wychodzi z pokoju trzaskając drzwiami?
Identycznie w sposób chemiczny. W organizmie ludzkim jednym z objawów działania katecholamin jest mobilizacja cukru zapasowego, czyli glikogenu, do glukozy. Okazało się, że to samo dzieje się ze skrobią w ziemniakach - jest przekształcana do glukozy.

Reklama

Wiemy że katecholaminy w ziemniakach są tożsame z ludzkimi. Czyli te związki nadają się do leczenia choroby Parkinsona?
Tak, ale chcieliśmy pójść o krok dalej. W ziemniakach droga syntezy katecholamin jest nieznacznie inna niż u ludzi i zwierząt. Chcieliśmy więc sprowokować tworzenie tych związków na drodze, powiedzmy, zwierzęco-ludzkiej. Wprowadziliśmy więc do ziemniaków kolejny gen, tym razem od szczura. W ten sposób powstała hybryda ziemniaczano-ludzko-szczurza. Mieliśmy więc pewność, że te katecholaminy nie tylko są i wchodzą w reakcję z ludzkim receptorem hormonów stresu, ale również powstają w „zwierzęcy" sposób.

Kiedy możemy zatem spodziewać się leczniczego ziemniaka na półce w Biedronce? A może raczej w aptece?
Na dzień dzisiejszy – nie możemy. Na tym niestety sprawa została zakończona. Nie ma możliwości tworzenia w Polsce takich preparatów, bo obowiązuje zakaz uprawiania roślin modyfikowanych genetycznie w celach komercyjnych. Musielibyśmy szukać innej metody niż modyfikacja genetyczna, która dawałaby ten sam efekt, a nie było to przy tym projekcie możliwe.

Czyli wszystko poszło na marne? Nie będzie super-ziemniaków?
Nie będzie, ale te badania miały też wymiar społeczny. Chyba każdy, nawet średnio rozgarnięty człowiek, który widzi że gen ludzki wprowadzony do ziemniaka funkcjonuje tak samo, jak w jego organizmie, musi widzieć, że nie ma co tych genów tak mitologizować. Nasza „podstawa" jest taka sama, mamy ten sam materiał chemiczny, niezależnie od tego, czy jest to gen ludzki czy roślinny.

Reklama

Wprowadzając ludzki gen do ziemniaka chcieliście propagować inżynierię genetyczną? Przecież to jak dawanie przeciwnikom GMO amunicji do ręki. Już widzę nagłówki: „Jeżeli zjesz te ziemniaki, będziesz kanibalem!".
Rzeczywiście, już spotykałam się z takimi komentarzami. A jednak pokazaliśmy, że nasze i roślinne geny to chemicznie praktycznie to samo i ich łączenie nie wywołuje żadnych zatrważających skutków ubocznych.

Geny u człowieka i u rośliny są bardzo podobne. To tylko chemia, nie ma tam magii

Czy wobec zakazu uprawiania GMO w Polsce w celach komercyjnych jest w ogóle sens prowadzić takie badania?
To nastręcza ogromnych trudności. Teraz skupiamy się na modyfikowaniu organizmów w sposób epigenetyczny. Geny, na skutek różnych czynników środowiskowych, są metylowane lub demetylowane. Jest to sposób modyfikacji, który normalnie odbywa się w naturze, i na to nie musimy mieć żadnych specjalnych pozwoleń. Opatrunek lniany, który stosuje się m.in. w leczeniu przewlekłych ran cukrzycowych, jest produkowany właśnie z lnu uzyskanego taką metodą.

Te opatrunki udało się po wielkiej batalii wprowadzić na rynek. Nad czym teraz pracujecie?
Nad preparatami na bazie lnu, które mają leczyć stan przedcukrzycowy, czyli taki, w którym poziom cukru w organizmie jest zbliżony do górnej granicy normy. To bardzo groźny stan, zwykle powiązany z otyłością, bo może się błyskawiczne przekształcić w cukrzycę.

To chyba popularna dolegliwość?
W Polsce jest zarejestrowanych już 2 mln osób chorujących na samą cukrzycę. Wysokoenergetyczna dieta gwarantuje nam otyłość, która z kolei prowadzi do cukrzycy.

Reklama

Jak będzie działał ten preparat z lnu?
Jest taki gen MCP1, którego aktywacja prowadzi do produkcji białek prozapalnych w tkance tłuszczowej, a wtedy jest już po sprawie. Prowadząc badania nad lnem, znaleźliśmy w nim zestaw czynników, które hamują działanie tego genu. Tym jestem dzisiaj bardzo podekscytowany. To świetna informacja, bo jeżeli już musisz jeść w tym McDonald's, to trudno, ale przynajmniej będziesz mógł zażyć środek, który zahamuje lub opóźni procesy prowadzące do rozwoju cukrzycy.


Jak klonuje się zwierzęta:


To brzmi jak przełomowe odkrycie w światowej skali.
W Polsce bije się na alarm, że nie ma innowacyjności i zwykle podaje się jako przyczynę brak odpowiednich środków. To bzdura. Tych środków mamy już całkiem sporo. Problemem jest natomiast obawa przed nieznanym i to, że sami uczeni mają z tym problem. W ośrodkach, które rozdysponowują fundusze na badania, tworzy się grona eksperckie, które są decyzyjne w tej sprawie. I to właśnie te grona eksperckie, które wybierają projekty do realizacji, są odpowiedzialne za innowacyjność. Powinny lepiej selekcjonować projekty.

Są jakieś spektakularne przykłady takich nietrafionych projektów? Wiem, że swojego czasu unijne pieniądze na innowację poszły na budowę nowych dróg.
Proszę sobie wyobrazić, że jednym z finansowanych projektów jest teraz uprawa… soi niemodyfikowanej genetycznie. To jaki to jest projekt badawczy? Jaki w tym cel i innowacyjność? To są zmarnowane pieniądze.

Wywarzamy drzwi otwarte na oścież?
Tak i czekamy na łut szczęścia. My się fascynujemy złotym pociągiem, a w PRL-u myśleliśmy, że w Karlinie będziemy wydobywać ropę i zrobimy z Polski drugi Kuwejt. Zamiast się wziąć za solidną robotę, zajmują nas głupoty. Może coś wykopiemy, coś znajdziemy, może coś nam się trafi. Żebyśmy się tylko nie pobrudzili.

Skąd w Polakach coraz więcej intelektualnej ignorancji i ten nieracjonalny lęk przez GMO?
Jest grupa osób, która ma świadomość, że GMO nie jest groźne, ale głoszą takie poglądy, bo zdają sobie sprawę, że jest cały tłum, który nie ma o tym pojęcia i że tymi ludźmi można łatwo manipulować. To z kolei daje im łatwy rozgłos i popularność. To może funkcjonować jednak dlatego, że ludzie są po prostu niedouczeni. Wiele razy proponowaliśmy, żeby już w szkołach tłumaczyć dokładnie, w jaki sposób działa genetyka, ale to wszystko idzie jak w gwizdek. To nie ma przełożenia systemowego. Nie zawadziłoby, gdyby Ministerstwo w jakiś sposób to wsparło. Zamiast wysyłać młodzież na film o katastrofie smoleńskiej i implementować wątpliwości, o niebo korzystniejsze byłoby zaszczepienie rzetelnej wiedzy o genach i GMO. Geny u człowieka i u rośliny są bardzo podobne. To tylko chemia, nie ma tam magii. Ale wiadomo, lepszym newsem medialnym jest Doda z wysmarowaną twarzą protestująca przeciw GMO.