FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

​Mleczaki z uszczerbkami

Przed wprowadzeniem ustawy z 1 stycznia, w barach mlecznych gotowanie grochówki z majerankiem było "legalne". Teraz grozi wylaniem z grupy mleczaków

Źródło: Flickr/Monika

"Bambino", "Prasowy", "Rusałka", "Ząbkowski", "Sady" itd. Znane i lubiane przez wszystkich: studentów, seniorów, businessmanów, tubylców, celebrytów, turystów, słoików itd. Wszystkie łączy jedno - cena, która jedynie dzięki dotacjom, od ponad 50 lat utrzymuje się na podobnym poziomie. Za sprawą dofinansowań, za 250g leniwych zapłacimy 6 złotych, a za porcję grochówki - 3,50 zł. Kto by na to nie poleciał? Jak się okazuje - Ministerstwo Finansów.

1 stycznia 2015 roku w życie weszła ustawa ograniczająca listę produktów, które mogą podlegać dotacji. Wszystko za sprawą jednego słowa "wyłącznie" - „Dotacja może być udzielona na posiłki sporządzone wyłącznie z surowców wymienionych w załączniku nr 1 do rozporządzenia". Zanim zostało ono dopisane, gotowanie grochówki z majerankiem było "legalne" i nie groziło wylaniem z grupy mleczaków. Tak, mamy o jeden więcej zakazany składnik w daniu - bar traci dotację. My widzimy w tym paranoje, Ministerstwo zysk. Co roku na dotacje barów mlecznych przeznaczane jest ok. 20 000 000 złotych. Ale, czy dzięki przyprawom liczba ta znacząco zmaleje? I czemu były one winne, skoro pieniądze z państwa wpływają do barów od prawie 100 lat? Nie zapominajmy również, że decyzję podjęli urzędnicy. No a kto jak to, ale urzędnicy znają się na wszystkim najlepiej. Jak widać także również na gotowaniu.

Pierwszy bar mleczny powstał w 1886 roku w Warszawie przy Nowym Świecie i nosił łamiącą język nazwę: "Mleczarnia Nadświdrzańska". Jedzenie mleka, jajek i mąki na tyle się spodobało warszawiakom, że 12 lat po powstaniu "Mleczarni", bary rozprzestrzeniły się po całej Polsce. Za komuny nastąpił rozkwit tego biznesu gastronomii. A nad wszystkim dumnie czuwała oczywiście Spółdzielnia Spożywców "Społem". Do dzisiaj przetrwała tylko garstka lokali, jakie istniały na mapach polskich miast przed Transformacją. Jednak klimat został ten sam i nawet rok 1989 nie miał dla niektórych większego znaczenia.

Jak wygląda typowy bar mleczny? Prawie każdy to wie. Małe, czteroosobowe stoliki, z wystawioną solniczką, pieprzniczką i oczywiście dziadowskimi serwetkami włożonymi w plastikowy stojak, pamiętający lata 90. Podłoga - kafle lub linoleum. Ściany - pomalowane do połowy farbą olejną lub "ocieplone" drewnianą boazerią. No i najważniejsze miejsce w każdym barze mlecznym - CENNIK. Wyrocznia tego, za jaką cenę uda się nam zjeść pomidorową czy barszcz czerwony z krokietem. Ale trzeba uważać - w każdym momencie z kuchni może dobiec puste: "Koniec krokietów!" lub: "Mielone wyszły!", a plastikowy pasek z ceną zostanie odwrócony na czas nieokreślony. Szama wybrana? Czas zapłacić. Najczęściej dzieje się to w okienku lub przy "akwarium" - szklanej budce bezpiecznie odgradzającej nas od kasjerki. Kasjerki, która w tempie odrzutowym wbija do kasy wybrane przez nas jedzenie i po sekundzie podaje pełną kwotę. Dostajemy kwitek - idziemy do "wydawki" - dajemy kwitek - dostajemy jedzenie. Proste. I teraz rozpoczyna się walka o miejsce (o ile nie znasz sprawdzonego patentu z kurtką/ czapką/ szalikiem/ rękawiczkami/ gazetą - ryzykowna opcja…). Wniosek: więcej zachodu jest z samym zamawianiem niż jedzeniem. Cennik, kasjerka, wydawka, serwetki, stoliki i siedzący przy nich goście - są odwiecznym, stałym elementów barów, dzięki którym tak lubimy do nich chodzić. Trudno by mi było zrezygnować z leniwych z Kruczej, które pamiętają jeszcze nasi rodzice z młodości. No, ale tradycja tradycją, a kasa kasą.

System panujący w barach jest dopracowywany od prawie 100 lat. Działał bez szwanku i każdy z klientów zdaje sobie sprawę, że aby dostać dobre jedzenie trzeba trochę poczekać. W kontekście problemu jaki napotkały mleczaki, czas oczekiwania na smaczną kuchnię może się trochę przedłużyć. Ludzie nie zgadzają się z wprowadzonym rozporządzeniem. Głównym aktywistą, stawiającym sprzeciw decyzji Ministerstwa jest Kamil Hagemajer, właściciel Baru "Prasowego" oraz sieci lokali "Mleczarnia Jerozolimska". Uważa, że ów decyzja powinna być uzgodniona z przedsiębiorcami, którzy barami mlecznymi zarządzają i mają w tej branży doświadczenie. Tak się jednak nie stało. Na pytania odnośnie dzisiejszego funkcjonowania lokali, Ministerstwo odpowiedziało dyplomatycznie. Jak się okazuje, trwa analiza propozycji zmian w przepisach, które zostały zgłoszone w zeszłym tygodniu przez przedstawicieli barów mlecznych. Analiza ma doprowadzić do "wprowadzenia zmian w rozporządzeniu, aby stała się ona korzystna zarówno dla przedstawicieli barów jak i skarbu państwa". Nie wprowadzenie ów zmian doprowadzi do sytuacji, w której albo mleczaki stracą dotację (a co za tym idzie swój odwiecznie znany i lubiany charakter) albo będą zmuszone wydawać żurek bez majeranku. A co jak co, ale tracenie dotacji na rzecz użycia listka laurowego jest po prostu niesmaczne.