FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Dałem szefowi po ryju

Dałem szefowi po ryju. Zapowiedział, że obetnie mi pensję, na co ja odparłem, że może mi co najwyżej obciągnąć, po czym wyszedłem. Dopędził mnie na ulicy i zażądał wyjaśnień

“You just punch the clock / Too scared to punch your boss!” - Dead Kennedys

Dałem szefowi po ryju. Zapowiedział, że obetnie mi pensję, na co ja odparłem, że może mi co najwyżej obciągnąć, po czym wyszedłem. Dopędził mnie na ulicy i zażądał wyjaśnień. Powiedziałem mu, że jest zbyt wielkim dupkiem, bym mógł tolerować go za mniejszą stawkę niż mam obecnie. Z braku riposty zagroził, że spuści mi łomot. I tak oto, parafrazując Muhammada Ali, „pobiliśmy się, bo było nam ze sobą nie po drodze”.

Reklama

Zaczęliśmy się tłuc na chodniku w Bushwick ku uciesze latynoskich gapiów. Jak się później okazało, gość tylko tak gadał i nie spodziewał się, że faktycznie dojdzie do bójki. Ja jednak nie wiedziałem o tym i nieźle go pokiereszowałem. Jedną ręką złapałem go za czuprynę, a drugą lałem po gębie. Przy okazji wydarłem mu sporą kępę włosów. Gość był jednak twardy i zaproponował rozejm dopiero wtedy, gdy lewe oko zapuchło mu tak, że przestał na nie widzieć.

Jako że ja również miałem już dość, przystałem na jego propozycję. – Fajnie się u ciebie pracowało! – powiedziałem i ruszyłem w swoją stronę. On jednak krzyknął, żebym się zatrzymał. Ku mojemu zaskoczeniu odwidziało mu się i zaproponował, żebym dalej dla niego pracował po starej stawce. Tak się prowadzi negocjacje płacowe.

Lampka ostrzegawcza powinna mi się zapalić już podczas rozmowy o pracę, której połowę mój przyszły szef strawił na uskarżaniu się na lenistwo i niekompetencję swoich podwładnych. Z drugiej strony wszędzie gdzie pracowałem było tak samo. Szefostwo i personel mają przeciwstawne interesy; szefowie doskonale o tym wiedzą, a pracownicy musieliby cierpieć na ostry przypadek syndromu sztokholmskiego by tego nie zauważać. Tak czy siak, w przeszłości robiłem już dla różnych skurwieli i żaden nie płacił tak dobrze jak ten, co liczyło mu się na plus. Poza tym bezrobocie jest do dupy. Ostatecznie więc uścisnęliśmy sobie ręce i powitano mnie na pokładzie.

Reklama

Już pierwszego dnia jeden ze współpracowników powiedział mi, jak się sprawy mają. Właściciele ustalają nierealistyczny harmonogram dostaw, a potem zwalają winę za niedotrzymanie go na pracowników, oskarżając ich przy tym o Bóg wie co, podczas gdy jedynym winnym całej sytuacji są korki na mieście. Pracownicy tolerują to, bo firma dobrze płaci, ale nienawidzą szefostwa, z wzajemnością zresztą. Przekonałem się o tym niemal od razu. Dyspozytor oskarżył mnie, że nie potrafię jeździć ciężarówką i że do spółki z innymi kierowcami zawyżam sobie czas dostaw. Potem było jeszcze gorzej. Wkrótce oznajmiono mi, że skłamałem na temat swojego doświadczenia zawodowego, w związku z czym obcinają mi pensję. Reszta jest historią.

Z początku byłem pełen euforii. Uważałem, że, po latach podłego traktowania przez bandę przegrańców tylko dlatego, że byli moimi szefami, nie mogłem postąpić lepiej. Czułem, że w końcu skutecznie się postawiłem. Jednak jeszcze zanim zabliźniły mi się knykcie zacząłem myśleć o tym wszystkim inaczej.

Koniec XX wieku to upadek związków zawodowych w Stanach Zjednoczonych. Zwolnienie z pracy strajkujących kontrolerów lotu za prezydentury Ronalda Reagana w 1981 roku to jedynie jedna z wielu antyzwiązkowych represji, trwających zresztą do dnia dzisiejszego. Ich efektem jest dewaluacja pracy w wielu wykwalifikowanych zawodach, utrata przywilejów i możliwości pracy na pełny etat w wielu sektorach gospodarki oraz obniżenie standardu życia przedstawicieli amerykańskiej klasy pracującej. Odwrócenie tego trendu nie będzie łatwe, gdyż antyzwiązkowe przepisy utrudniają organizowanie się pracowników, a związki zawodowe są nieustannie atakowane.

Reklama

W efekcie większość pracowników jest dziś skazana na siebie. Żyje bez gwarancji zatrudnienia, w izolacji od współpracowników, a cały swój czas poświęca pracy (często w kilku różnych miejscach) i bliskim, tak że nie starcza go już na jakiekolwiek próby działalności związkowej, za które zresztą można wylecieć z roboty. Gdy mój kumpel zaczął pracować w Wal-Marcie, na dzień dobry powiedziano mu, że związki były potrzebne sto lat temu, a w dzisiejszych czasach wszelkie skargi należy wnosić do kierownika.

Czy właśnie nie tak zrobiłem?

Choć spuszczając łomot szefowi czułem się wspaniale, faktem jest, że bijąc go ucieleśniałem głęboką bezsilność XXI-wiecznego pracownika. Zamiast założyć wraz ze współpracownikami związek zawodowy by walczyć o nasze wspólne interesy, wyższą płacę, wolniejsze tempo pracy i prawo do strajku w razie niespełnienia naszych żądań, pomyślałem tylko o sobie.

Nieważne, że tym razem dostałem to, czego chciałem. W 99,99 przypadkach na 100 ta metoda nie zadziała; istnieje milion przyczyn, dla których znakomita większość pracowników nigdy nie postawi się szefowi. Nie jestem chrześcijaninem i nie wyrzekłem się przemocy ze względów moralnych; nie uważam, że to co zrobiłem było nieetyczne. Tym niemniej jednak danie szefowi po ryju nie jest alternatywą dla prawdziwego sprzeciwu, który wymaga współdziałania.

Podobało się? Przeczytaj też:

Zapiski starego frustrata
Szczęściarze
Jak umrzemy?