FYI.

This story is over 5 years old.

Alex Miller's New Column

Nienawidzę Camden Town

Chcecie usłyszeć coś załamującego? Camden Town ulega właśnie upodobnieniu się do Hollywoodu. To straszne, ale prawdziwe.

Cześć, jestem naczelnym VICE UK. Nie jest mi dane pisać często, bo jestem zbyt zajęty kręceniem się i krytykowaniem wszystkich dookoła. W ramach próby zmienienia tego stanu rzeczy, pojawia się oto Własny Dział Alexa Millera. Poprosiłem Twittera o pomoc w wymyśleniu nazwy i ktoś stwierdził, że taka będzie dobra, bo to taki żart, który z wiekiem będzie się stawał coraz lepszy.

Chcecie usłyszeć coś załamującego? Camden Town ulega właśnie upodobnieniu się do Hollywoodu. To straszne, ale prawdziwe. Te dwie pradawne dziwki, niepewne niczego oprócz własnej wartości, całymi cysternami wymieniające się ploteczkami showbizowymi odbywają właśnie pożegnalny rejs popkultury.

Reklama

Ich związek nie jest oczywiście związkiem partnerskim. Kiedy sprawdzałem po raz ostatni, wszyscy byliśmy niewolnikami kina z Hollywood, a Camden było tylko podpompowanym mitem. To miejsce krzykiem domaga się uwagi, wytykając niespełnione obietnice tak jakby można je było uznać za jakieś osiągnięcie. Jest jak 45-letni frajer ukrywający zmarszczki pod kapeluszem, jest jak Johnny Depp odarty z popularności. Więc tak, podejrzewam, że rada Camden jest trochę bardziej podniecona swoimi nowymi koleżkami z Hollywood, niż ktokolwiek w LA podnieca się możliwością dofinansowywanej wycieczki do tego małego kawałka północno-zachodniego Londynu między Kentish Town a Morrington Crescent.

Jest jeszcze gorzej: Camden, zainspirowane gwiazdami na Hollywood Boulevard planuje "położyć tego lata 30 złotych tabliczek na cześć międzynarodowych osobowości świata muzyki", co wydawałoby się bardziej nadawać na pomysł jakiegoś dzieciaka na stażu w gazecie. To dla nich taka metoda upewnienia się, że wszyscy rozumieją jak dużo bardziej wyluzowana i posunięta w alternatywności jest ich kultura, niż dajmy na to ta z Euston, albo te barany z Belsize Park. Pomijając oczywiście to, że kultura, którą pielęgnują będzie mniej więcej tak alternatywna jak pizza pepperoni na Brit Awards. Może zamiast wykładać ulice tombakiem, ktoś powinien spełnić ich marzenie i dać im do zarządzania Hard Rock Cafe? Wyobraźcie sobie jak szczęśliwi by byli z mniejszą ilością obrad o dostępie do metra dla niepełnosprawnych, za to z większą ilością dyskusji o solówkach gitarowych w "Paradise City" i z zajebistym szefem w Ray-Banach podpalającym swoje Marlboro Red'y zapalniczką Zippo Clash Edition.

Reklama

Naturalnie, pierwsza na liście tych miejskich połyskliwych okropności jest biedna Amy Winehouse, której tragiczne zejście uczyniło dla turystyki w Camden więcej niż sklepy nadal sprzedające magiczne grzybki; co jak widać nie umknęło ludziom, którzy chcieliby na tym robić pieniądze. Jestem pewien, że któregoś dnia wybudują studnię życzeń dla Amy, więc raz w tygodniu będą mogli wyciągać miedziaki rzucane przez całe autobusy smutnych fanów.

Obok niej w kolejce do listy osób na tabliczkach są mistrzowie zadufania w sobie i lokalna duma zarazem- Madness. Pewnie fajnie będzie patrzeć jak Suggs i jego bufony w melonikach pojawią sie w niedzielne słoneczne popołudnie i zaczną się wykrzywiać do kamer odsłaniając tablice pamiątkową, chociażby z tego względu, że to będzie weekend wytchnienia dla zdziczałych nastolatków śledzących jak skaczą od stoiska do stoiska na popołudniowych festynach miejskich, tylko dlatego że "Britpop" ich natchnął energią jednocześnie uznając za totalnie bezużytecznych.

Fanka zostawiająca kwiaty pod domem Amy Winehouse podczas czuwania po jej śmierci

Przynajmniej Winehouse i Madness są stąd i mają jakieś dobre piosenki, ale jeśli ktoś mi wyjaśni czemu Grandmaster Flash, Gil Scott-Heron, Led Zeppelin, Sinatra, albo The Doors mają rezerwacje na kamieniach przed The Crown & Goose, to podam mu chuja na talerzu. Wydaje się, że Camden chce "przejąć" muzykę (ironia, biorąc pod uwagę tempo w jakim zamykane są kluby na jego terenie), w ten sam sposób jak jego nowy najlepszy przyjaciel Hollywood "przejął" film. Ale podczas gdy wielomilionowe budżety i studia filmowe uczyniły filmy "przynależnymi" Hollywoodowi, to Camden akurat zostało porzucone przez muzykę, koncerty i zespoły. Jedyne co mu pozostało, to cień nadziei, że któregoś dnia Pete Doherty ze swoją stale kurczącą się publicznością zostanie zmuszony żeby znów zawitać w Dublin Castle.

Reklama

Prawdopodobnie Doherty jak już tam trafi, da radę wytoczyć się na zewnątrz i obrzygać calutki złoty szajs noszący jego nazwisko, tym samym opisując swoją niszę w kulturze terminami metaforycznymi  jak i dosadnymi, że jedyne co mu pozostanie to spakować się i wyjechać. I słusznie, w końcu dosłownie kilka osób interesuje to mokasynowe indie, które miało okazję zbiec się w czasie z ostatnim tchnieniem Camden, nawet mimo tego , że ciągle nawiedza okoliczne puby jakoś dziwacznie wpasowując się pomiędzy cyberami, crustami, nu-metalowcami i hippisami zamieszkującymi camdenowski cmentarz zajawek.

Dorastałem w Camden, kupiłem Stargate na wideo od camdeńskiego pirata, którego nie dało się oglądać i jakieś rapowe mixtape'y od uśmiechających się pod nosem się sprzedawców z miejscowych sklepów muzycznych. Opóźniałem swój rozwój w ichniejszych sklepach z komiksami i zahamowałem wzrost ucząc się palić w camdeńskich skate parkach. Zabawiałem się ze swoją pierwszą dziewczyną na tej samej śluzie w Camden, którą wcześniej otwierałem dla barek pływających w dół kanału, a raz nawet zgubiłem mamę w camdeńskim Sainsburym. I było to straszne przeżycie. Jednak teraz, jedyne co Camden robi, to przyprawia mnie o smutek.

Kiedy dorastałem, naprawdę masa ludzi nienawidziła tej dzielnicy, wśród nich był mój ojciec, który nienawidził przechodniów zachodzących drogę i moja siostra, która nie znosiła punkowej turystyki. Ale ja kochałem to miejsce. Dla mnie było to jakby miejsce mityczne, gdzie mieszkali Blur, a dorośli pili i przeklinali.

Reklama

Autor o zamglonym spojrzeniu, obijający się z crustami na śluzie w Camden, kiedy jeszcze wydawało mu się to zabawne

Camden reprezentowało tę pierwszą falę arogancji okresu dojrzewania, kiedy wydaje Ci się, że Twoje zainteresowania i gusta zaczynają kostnieć i że ta 14-letnia wersja Ciebie będzie Tobą już zawsze. Kiedy myślę o tym teraz, przypomina mi się sytuacja kiedy miałem 10 lat i powiedziałem mamie "Oczywiście, że zawsze będę lubił WWF, kobieto! Zobacz na ten tłum na Royal Rumble, są tam DZIESIĄTKI dorosłych, a to jasno i przejrzyście czyni z wrestlingu formę sztuki!". Była na tyle miła, żeby nie powiedzieć mi "Jasne, ale oni są zidiociałymi przygłupami i jeśli staniesz się taki jak oni to założę Ci sprawę o marnowanie mojego czasu". Jestem jednak przekonany, że właśnie to sobie pomyślała.

Parę lat później, spędzanie czasu w Camden nie miało do zaoferowania wiele więcej. Odkrycie, że byli tam dorośli ludzie uwielbiający jaranie zielska, słuchających U.N.K.L.E. i uważających, że Batman: A death In The Family był nowatorski, oraz mających wielce ukształtowane opinie na temat trampek utwierdziło mnie w przekonaniu, że jestem już dojrzały. Byłem po prostu innym rodzajem DOROSŁEGO niż ten, którego mogłem spotkać na świątecznych kolacjach wigilijnych- właściwie, byłem LEPSZYM gatunkiem dorosłego niż oni, bo nie byłem prostakiem.

Teraz jednak, pokusiłem się o odrobinę refleksji i dochodzę do wniosku, że wszyscy ci 40-latkowie albo byli do dupy, albo mnie bawili. Ale tak czy siak, ci ludzie w jakiś sposób definiują Camden i jego osłabiającą żądzę bycia fajnym. W innych częściach Londynu crustpunkowa młodzież zamieszkująca pod pobliskim mostem poszła naprzód, przeszła do innego etapu w życiu, natomiast w Camden ciągle można zrobić sobie z nimi zdjęcie.

Reklama

Na szczęście nie odprowadzam już podatków na Radę Camden, ale potrafię sobie wyobrazić  co czułbym gdyby nadal tak było- coś jak podczas obserwowania jak twoje dziecko wydaje ostatnie oszczędzone pieniądze na tunele i jakieś świecące w ciemności dodatki. Wstyd mi za nich i obawiam się, że to źle wpływa na mnie i moją niewinną rodzinę, wiecie: "Zaraz, skąd jest Alex? Camden?! A, spoko. Zastanawiam się czy myje zęby burbonem i kładzie się spać w skórzanej kurtce?"

Koniec końców, tablice pamiątkowe, które niedługo wyścielą chodniki w Camden będą kolejnym obrzydliwym rozdziałem w historii zwycięstwa marki nad osobowością, w tej konkretnej części Londynu. Kolejna metoda sprzedania się i podlizania tej grupie turystów, która spędza cały poranek pozując do zdjęć z Johnem Lennonem w salonie Madame Tussauds. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, co to mówi o naszej dzielnicy: że gdzieś po drodze ktoś usiadł i zaczął się zastanawiać "Hej, ciekawe czy uda nam się wyciągnąć jeszcze trochę kasy z Amy Winehouse?".

Obserwuj Alexa na Twitterze: @terriblesoup

Zobacz też:

Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść.. niepokonanym!
Wywiad z bratanicą przywódcy Scjentologów