FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Z pamiętnika napiętego grafika - vol.02

Pewien znany reżyser filmów reklamowych, który jeździł czarną carrerą i dmuchał junior-artkę od nas z kreacji, powiedział kiedyś przy jakimś drinku, że jogurtu to on w życiu do ust nie weźmie, tak się brzydzi. My, że dlaczego?

Badania fokusowe. Zostały chyba wymyślone tylko po to, żeby dać jakieś zajęcie bezrobotnej rzeszy socjologów i psychologów, jaką co roku wypluwają wszystkie uniwersytety i szkoły tzw. wyższe w całym kraju. Skoro już przyjmuje się uznawać obie te dziedziny wolnomyślicielstwa za nauki, to ludzi je uprawiających wypadałoby traktować z szacunkiem równym fizykom czy filozofom. Sadza się więc ich razem w wielkich salach wypełnionym żywą opinią publiczną, na szyje nakłada krawaty i smycze z nadrukowanym logo i każe się w tej opinii poruszać. Opinia publiczna ma postać kilkunastu-kilkudziesięciu kompletnie przypadkowych ludzi, wziętych z jakiejś ulicznej łapanki i omamionych banknotem 50-złotowym i/lub czekoladą. Za te prezenty powiedzą wszystko, co będziecie Państwo chcieli, żeby powiedzieli, a nawet dwa słowa więcej. Najlepiej jak w takiej grupie obudzi się jakiś przed-szereg-wychodzący. Taki co to wstanie i zacznie się mądrzyć. Nie ma najmniejszego znaczenia jakie głupoty będzie plótł, większa część reszty natychmiast podchwyci jego słowa i zacznie traktować jako swoje. Tak oto rodzą się Mesjasze i politycy.

Reklama

Trwają fokusy jakiegoś produktu dla banku – jakiś tam kredyt czy lokata, jeden chuj. Badania mijają spokojnie, lecz nagle jakiś dziadzio popierdolony zamiast jak mu każą ankietę grzecznie wypełniać, zaczyna coś tam brzęczeć pod nosem. Niby to do siebie, ale tak, żeby wszyscy słyszeli. „Banki, banki, złodzieje sami” i tak dalej na tę nutę. Ktoś tam na niego syknął, ktoś zwrócił mu cicho uwagę, a ten dalej swoje. Nagle jak nie wstanie i ryknie na cały głos:
– Złodzieje! Żydowski pomiot! Wszystkie majątki rozkradli, ludzi upodlili! Obcy kapitał! Targowica! Tusk!

No tylko czekać, aż szabli dobędzie, pomyślałem. We czterech go uspokajaliśmy, nawet klient się dołączył. Wywaliliśmy go za drzwi, a ludzie z sali na nas – jak tak można! przecież to starszy człowiek! a co jeśli ma rację?! No i badania poszły się jebać. Już nikt o wspaniałych reklamach wspaniałych kredytów nie gadał, tylko czy nam prezydenta zabili w Smoleńsku. Ja pierdolę… Smoleńsk, Sroleńsk – kredyt kurwa!

*****************

Kreacja przywykła uważać client service za jakąś perwersyjną subkulturę, znajdującą upodobanie w tworzeniu tabelek w Excelu, dwuipółgodzinnych rozmowach przez telefon z drukarzem o kolorze oraz nękaniu kreacji tonami uwag i poprawek od klienta, z których większość jest idiotyczna, mniejsza część wybitnie idiotyczna, a kilka doprawdy spektakularnie idiotycznych, tak głupich, że nawet nie da się ich nanieść. Client service w agencji reklamowej stanowi ogniwo łączące wytwórców reklam z ich biorcami. Taki pomost pomiędzy światem wartości banknotu, a światem designu banknotu. Aby ekanci mogli dogadać się z klientami, muszą po części być jak oni. Rozumieć ich żarty, wiedzieć kiedy się z nich zaśmiać i mieć ogarnięte wszystkie sushi bary w śródmieściu. Dzięki temu powstaje łącząca ich nić wzajemnego zaufania, którą obie strony starają się jak najbardziej wykorzystać. I tak ekanci w kosztorysy wplatają własne taksówki, którymi w nocy z kolegami wracają pijani do domu, a klienci w zamian mogą zrzucić na ekanta z agencji reklamowej jakiś swój prywatny błąd zawodowy i uniknąć tym samym małej przerwy w karierze. Dobry ekant jak dobra dziwka – wszystko weźmie na klatę.

Reklama

W naszym klajent serwisie pracuje pewna Basia. Basia generalnie jest dobrą ekantką, stara się jak może, jest cierpliwa, nie krzyczy na grafików, ani na nich nie skarży, zawsze się uśmiecha, a jak krzyczy do telefonu „Pierdol się, ty jebany chuju!!!”, to dopiero gdy ten zakończył połączenie. Basia jest tak sympatyczna, że wzbudza intuicyjne zaufanie nawet niespełna rozumu pań z marketingu pewnej wiodącej globalnej firmy budowlanej. Kiedyś była taka akcja, że panie z marketingu poprosiły o przygotowanie full-glamour-colour broszury informacyjnej, tylko żeby ona koniecznie była składana tą czcionką, co one nam wyślą. Sprawdziliśmy, czcionka OK, przygotowany na zamówienie font korporacyjny, całkiem ładny, tylko że nie ma polskich znaków.

  • Ojej – mówią panie z marketingu – i co to teraz będzie?
  • No będziemy musieli spolszczyć ten font, to znaczy zamówić u typografika dorobienie do nich polskich ogonków i zmianę strony kodowej fontu.
  • Rozumiemy – mówią panie z marketingu, nie rozumiejąc ani słowa, ale że są dobrze przeszkolone w innych sztukach walki, natychmiast z nich skorzystały – A ile to będzie trwać i ile kosztować?
  • Napiszę i przyślę wam kosztorys do akceptu – mówi słodka Basia.

No i wysłała im kosztorys, tylko że pierdyknęła się pisząc go i zamiast 350,00 zł napisała 3500,00 zł, czeski błąd, o jedno zero za dużo. No i panie z marketingu z pewnej wiodącej na rynku globalnym firmy budowlanej oddzwoniły i powiedziały, że muszą to przemyśleć. Dwa dni później piszą oficjalne pismo w swoim Outlooku z włączoną opcją powiadomienia o dostarczeniu wiadomości, że generalnie to one nie były przygotowane na taki wydatek, ale po rozmowie z wice szefem działu zastępcą kierownika departamentu managingu jest zielone światło. Spolszczajmy tę czcionkę za trzy i pół kafla!

Reklama

Basia dopiero wtedy zauważyła swoją pomyłkę, ale że klient już klepnął kosztorys, a ona sama nie była zbyt rzutka intelektualnie, to nie pozostało jej nic innego, jak powiedzieć o tym błędzie prezesowi. Prezes gdy zobaczył, że słodka Basia jednym mailem zarobiła dla niego tysiąc baksów, dał jej w nagrodę do potrzymania swojego fiutka przez parę minut i potarmoszenia go odrobinę, skoro i tak musi ją awansować. Basia skrzętnie skorzystała i wszystkie strony były zadowolone.

*****************

Na Helu jest taki camping dla windsurferów, który się nazywa Solar. O ile normalnie wynajęcie przyczepy na kempingu kosztuje jakieś 1500 zł za tydzień, tak tam 3,5 tysia. Gdyż przyjeżdżają tam wszyscy free-art-lancerzy z Warszawki i okolic. I tylko dlatego. Podłe śniadanie z budy na plastikowym talerzyku kosztuje tam 40 zł, ale za to zjadasz je w towarzystwie dajmy na to samego Michała Komara oraz jego lekko jeszcze najebanej i przyćpanej świty. Sam Solar jest tematem do opowieści jeszcze wielogodzinnych, więc o nim kiedy indziej, ale wspominam o nim, bo to tam, będąc całkowicie przypadkowym gościem tego niepowtarzalnego miejsca, poznałem przy jakimś drinku za 65 zł w bitch-barze na plaży pannę, która zajmuje się udźwiękowianiem emisji w telewizji. No i ona, po trzecim głębszym odpowiedziała mi szczerze na pytanie, jakie jej zadałem, a brzmiące „Dlaczego te bloki reklamowe w TV tak napierdalają? Czy wy je specjalnie dogłaśniacie?”. Otóż okazuje się, że jej zadaniem w TV jest ściszanie wszystkich innych programów emitowanych w eter i nieruszanie reklam. Mecze, teledurnieje, filmy fabularne i gadające głowy, wszyscy oni brzmią jakieś 10% ciszej, tylko po to, aby gdy nadejdzie ku temu czas (a np. w TV Polsat rzadko nadchodzi inny) blok reklamowy mógł zabrzmieć z całym pierdolnięciem z jakim go przygotowano. Podbasowane ciepłe tembry lektorów będą mogły z całą mocą dotrzeć w głąb ciebie, roztaczając przed tobą wizje uroków przejścia do innego ubezpieczyciela. Ciepłe, niskie, wręcz mamine, głosy lektorek będą kusić cię do skorzystania z płynu do kąpieli o smaku i konsystencji czekolady. A jakiś inny koleś po reklamie paraleku wyryczy ci prosto w ucho: „Przedużyciemzapoznajsięztreściąulotkidołączonej doopakowaniabądźskonsultujsiezlekarzem lubfarmaceutągdyżkażdylekniewłaściwiestosowany zagrażaTwojemużyciulubzdrowiu!”, aż ci puls podskoczy i pies zacznie szczekać. Co ciekawe, domy mediowe, vide ich klienci, płacą za to niezłą kapustę telewizji.

Reklama

Sytuacja wygląda więc tak. Telewizja wypełnia miejsca pomiędzy blokami reklamowymi jakąś treścią, jakąś „masą telewizyjną” i ścisza ją, utrzymując widzów w stanie półhipnozy. Taka przyczajona kobra. Po to, żeby gdy nadejdzie TEN CZAS tak pierdolnąć blokiem reklamowym po naszych baniach, żebyśmy się kopytami nakryli, z fotela spadli i w panice rzucili się szukać po domu karty kredytowej. Strasznie to jednak smutne jest. Kolejna manipulacja w świecie pozbawionym poezji.

*****************

Pewnego razu zatrzymał mnie policjant z drogówki za przekroczenie. Wziął dokumenty, czyta i mówi, no i co panie Nikodemie? A ja już wiem, że skoro mówi do mnie po imieniu, to znaczy że w łapę chce, bo policjanci mają taki kodeks niepisany, właśnie taką „mowę ciała”, że jak po imieniu gada, to znaczy, że się dogadać chce. No to ja też gadu-dogadu. I gdy już się prawie dogadu-gadaliśmy, to on do mnie, a gdzie pan pracuje? Ja, że w reklamie, on zasępił się, milczy, wzrok w buty wbił i w końcu mówi:

- Muszę to panu powiedzieć, panie Nikodemie, chociaż to pewnie nieprzyjemnie zabrzmi, ale my z żoną, i koledzy z pracy też, to wszyscy uważamy, że za dużo jednak jest tych reklam w telewizji. Normalnie nie idzie ogarnąć.

A widzisz kochanieńki, tu cię mam. Za cenę stu złotych polskich następuje odstąpienie od ukarania mandatem za nieprzepisowa jazdę połączone z udzieleniem pouczenia, a w bonusie dorzucony zostanie wyimek z badania opinii publicznej, pojedynczy tak zwany vox populi. Normalnie dwa w jednym. Za dużo reklam mówisz… No, fakt. I większość na dodatek chujowych, bo pod ciebie szytych, bałwanie. Ech, żyzń sabaczaja!…

Reklama

*****************

Pewien znany reżyser filmów reklamowych, który jeździł czarną carrerą i dmuchał junior-artkę od nas z kreacji, powiedział kiedyś przy jakimś drinku, że jogurtu to on w życiu do ust nie weźmie, tak się brzydzi. My, że dlaczego? A on, że robił kiedyś kampanię dla wiodącej marki jogurtowej i chcąc nie chcąc poznał jakiegoś głównego tam od nich inżyniera produkcji, czy kogoś jeszcze ważniejszego. I przy jakiejś wódce ten mu się wygadał, że te wielkie kawałki owoców pływające w nieskazitelnie białym jogurcie to tak naprawdę kłębki zbitej bawełny nasączonej odpowiednimi estrami zapachowymi. Reżyser na to, że jak to?! Przecież w jego ulubionym jagodowym pływają normalnie całe jagody! Inżynier mu na spokojnie mówi, panie reżyserze, dziennie sprzedajemy milion jogurtów jagodowych w tym kraju. W każdym jogurcie pływa 17,3 jagody. Więc na dzienne zużycie jagód w tym kraju, i to na same jogurty naszej marki, musiałoby pół Szwecji zapierdalać. A w skali roku? Polskiej taniej siły roboczej by im nie starczyło na całą Skandynawię. A my przecież jeszcze na wschód robimy. Aż do samej Mongolii! A że jagoda wygląda jak jagoda? To już moja w tym głowa, mówi inżynier. A tak w ogóle to niech pan nie przesadza. Zwykłe frytki z makdonalda, jak je pan wysypiesz i ułożysz obok siebie, to zobaczysz, że jest skończona liczba kształtów tych frytek, konkretnie siedemnaście, i niech się pan nie dziwi w jakich czasach żyjesz, bo ci na górze to jeszcze lepsze lody kręcą.

*****************

Poza ciężką kasą jaką oczywiście wyciąga się w reklamie, są jeszcze inne plusy tej roboty. Należy do niej z pewnością pokoik do myślenia, znajdujący się w pewnej agencji, której losy kiedyś skrzyżowały się z moimi. Pokoik do dumania to osobne, całkiem słusznych rozmiarów pomieszczenie wyłożone miękkimi dmuchanymi pufami, wielkimi pluszowymi zabawkami, fluorescencyjnymi wężami i wysypane do poziomu kolan miękkimi gumowymi piłeczkami. W sali panował wszechmocny duch szybkiego Wi-Fi, a w kącie stała szafa, w której czekały na ciebie różnego rodzaju słodycze, przekąski, napoje, kanapki. Gdy coś sobie brałeś, do skarbonki trzeba było wrzucić pieniążka. W pokoiku do myślenia można było spędzić cały boży dzień pod pretekstem wymyślania trzech linii kreatywnych do groszku konserwowego albo zajebistej miejskiej limuzyny z silnikiem 1,2 l. W pokoiku się leżało, się jadło, się sobie pokazywało różne teledyski na jutubie, się czasami wstało, żeby pójść się odlać lub zajarać, a potem znowu się leżało, a czasem nawet się zdrzemnęło. Pozornie rozleniwiające otoczenie sprawiało jednak, przy jednoczesnej izolacji od tabunu spiętych ekantów z popraweczkami, że rzeczy, które tam powstawały, były na wybitnie przyzwoitym poziomie. Po prostu daj artyście warunki, a spłodzi ci coś dobrego. Normalny mecenat jak na mąmarcie, chociaż kolega copyhejter z permanentną depresją mawiał, że to chlewnia jest, i że oni nas tam tuczą, żeby potem pożreć kiedy spuchniemy. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że trochę racji jednak miał ;-)

Więcej od Junior Brand Managera? Częstuj się:
Z pamiętnika napiętego grafika vol.01
Love&Hate - historia pewnej znajomości
Bestiariusz branżowy vol.01
Bestiariusz branżowy vol.02

Blog junior brand managera