FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

10. Planet+Doc - Dzień Czwarty, Piąty i Szósty

Pod poprzednim raportem z Planet+Doc pojawił się komentarz internetowej istoty o imieniu Polecam Grażyna Torbicka o treści: “Panie Maurycy, że dokument nie jest obiektywny, to się domyślają dzieci w przedszkolu, jak się nudzą podczas leżakowania”.

Pod poprzednim raportem z Planet+Doc pojawił się komentarz internetowej istoty o imieniu Polecam Grażyna Torbicka o treści: “Panie Maurycy, że dokument nie jest obiektywny, to się domyślają dzieci w przedszkolu, jak się nudzą podczas leżakowania”. Ja jako niepoprawny optymista uważam, że to prawdziwa Torbicka, za to mój kolega z łamów Vice’a uważa, że to zdegenerowani, krakowscy studenci filmoznawstwa, w każdym razie gratuluję takich przenikliwych przedszkolaków. Historia i praktyka pokazują jednak, że bardzo często wypowiedź artystyczna ubrana w szaty dokumentu jest traktowana jako obiektywna prawda. Poczynając od  bodajże pierwszego manifestu filmowego Bolesława Matuszewskiego z XIX wieku, który widział kino jako “nowe źródło historii”, poprzez wspominane w pierwszym raporcie, kino antropologiczne, które wpłynęło znacząco na zbiorowe wyobrażenia o różnych grupach etnicznych. Nie można zapominać o takich filmach jak nazistowski: Żyd - wieczny tułacz, które jako dokument właśnie, miały wyraźny wpływ na nastroje społeczne. Albo o dokumencie White Wilderness z 1958, na którego potrzeby realizatorzy zagonili lemingi w przepaść by udowodnić tezę o ich instynktownym i samobójczym podążaniu za stadem. Mało, który film przyrodniczy (a to przecież też dokument) wpłynął tak mocno na świadomość, popkulturę i polski dyskurs polityczny (choć zaczęło się od Krzysztofa Kłopotowskiego, który na początku napisał, że lemingi to ryby). Mamy też nowsze przykłady, chociażby kolejne dokumenty Anity Gargas, youtubowe produkcje o spisku 9/11 i wszechobecnych masonach, które dla ich widzów (targetu?) są właśnie obiektywną prawdą. Dokładnie tak samo jak przywoływany przez Edwina Bendyka w programie festiwalu dokument Ala Gore’a o globalnym ociepleniu, jest traktowany jako naukowo obiektywny przez Akademie (tę szwedzką i hollywoodzką) i większość publiczności. Nie znam żadnych badań zajmujących się krytycznym podejściem do tradycyjnych audiowizualnych przekazów, ale zrobiono badania nastolatków i tego jak weryfikują informacje w internecie. Skoro wierzą w ośmiornice na drzewach, uwierzą we wszystko. Być może ja, nasi Kochani Czytelnicy, Polecam Grażyna Torbicka i jej gromadka krytycznych przedszkolaków wie, że dokument jest subiektywną wypowiedzią, ale rzeczy mają się nieco inaczej i każde kłamstwo, paszkwil, propaganda i po prostu subiektywna wizja mieniąca się dokumentem ma szanse na bycie “nowym źródłem historii”.

Reklama

Przygoda Serca. Rick Springfield i Jego Fani, to jak na razie najlepszy film jaki widziałem. Jak tytuł wskazuje, jest to historia gwiazdora z lat 80-tych, który po latach powrócił do swoich milionów fanów (na moim seansie było 6 osób i jedna z nich powiedziała “super, kurwa, ale tłumy”). Towarzyszymy Rickowi, który zorganizował rejs na Bahamy dla swoich fanek, które traktują go jak nowego Chrystusa. Przypisują mu cuda, jak wyleczenie wady serca, pomoc w przełamaniu traumy po gwałcie zbiorowym, pomoc w swataniu. Odwiedzamy ich mieszkania wyklejone zdjęciami i gadżetami, słuchamy wzruszających historii, poznajemy 14-letnich chłopców, który marzą o wspólnym występie (udaje się!). Odwiedzamy pogańską Szwecję, gdzie festiwalowy tłum metali, najpierw sceptyczny i wręcz prześmiewczy, nagle zaczyna czuć bazę i śpiewa razem z Rickiem największe szlagiery. Inna sprawa, że ten tłum i ich aplauz jest po prostu sztuczką montażową. Reżyserka filmu nie robi jednak hagiografii, stara się stonować ten hiperoptymistyczny ton, wywiadami z zatroskanymi mężami bohaterek i ateistycznymi współtowarzyszami na rejsie. Na szczęście wszyscy na końcu rozumieją, że nie ma nic złego w tym, że ludzie nabiją komuś kabzę póki daje im nadzieję i szczęście. Oh, wait. Marcin Luter i reformacja.

Natomiast najbardziej żałosnym filmem festiwalu jest Kto cię uczył jeździć. Kamera podąża za Koreanką w Niemczech, Amerykaninem w Japonii i Niemką w Indiach w czasie egzaminu na prawo jazdy. Producent przed pokazem powiedział, że to świetna metafora do pokazania różnic kulturowych. Jeśli kogoś bawi nieporadne zmienianie biegów, mylenie pasów i grepsy rzucane przez instruktorów, to równie dobrze może obejrzeć powtórkę w telewizji jakiegokolwiek programu z ukrytą kamerą w samochodzie. Być może pitch dla telewizji też brzmiał: “To świetna metafora by pokazać różnice klasowe i genderowe w społeczeństwie”. Myślę, że wystarczy przemonotować i sprzedać na jakiś festiwal. Będziecie artystami.

Reklama

Pani Nikki i Tigger Girls to drugi najciekawszy film jaki widziałem na tegorocznym festiwalu. Tigger Girls to birmański girlsband prowadzony przez pretensjonalną Australijkę (za pieniądze męża; wywiady daje w basenie), której wymarzyło się zrobienie pop rewolucji. Dziewczyny się starają jak mogą, ukrywają treści polityczne w swoich lekkich piosenkach, walczą z ksenofobią i stereotypami, chcą być kolorowe w szarym świecie. Rewolucja jednak przychodzi sama, wraz z uwolnieniem Aung San Suu Kyi, one tylko z tego skorzystają i wyjadą do Hollywood. Jednak najciekawsze jest to, że to już kolejny film na Planet+Doc zwracający naszą uwagę na emancypacyjny i rewolucyjny wymiar popu. To miła odmiana po nadętych filmach o nadętych ludziach.

Dzień Piąty

Musiałem niestety siedzieć w domu i czekać na wymianę podzielników i niczego nie zobaczyłem. Podzielę się zatem festiwalową refleksją. W bloku reklam poprzedzającym projekcje jest reklama Znanego Napoju Energetycznego i reklama samego festiwalu. Gdyby zamienić logotypy i plansze z produktem wyszłoby na to samo.

Dzień Szósty

Kocham Radio to ciekawy przypadek dokumentu, który stara się zachować dystans do swoich bohaterów i tematu. W długich ujęciach-zbliżeniach (wręcz bazine’owskich) obserwujemy pracowników francuskiego radia, pogodynki, ludzi w newsroomie, redaktorów na kolegiach, reżyserki dźwięku, lektorów, dziennikarzy, Umberto Eco, chórzystów na próbach, śpiewaków operów i muzyków. Wszystko to pozbawione montażu wewnątrz kadrowego czy jakiejkolwiek ingerencji w narrację, są tylko dwa wywiady z samymi radiowcami o naturze ich pracy i są to najciekawsze momenty filmu. Rozumiem intencje autora, pokazania rzeczy takimi jakimi są, bez narzucania niczego, ale niestety wyszły 103 minuty nudy.

Reklama

Syndrom Wenecki zwraca uwagę na radykalną gentryfikację i kryzys administracyjno-społeczny w słynnym obiekcie turystycznego kultu. Codziennie tylu turystów przepływa przez miasto ilu jest samych mieszkańców, ze względu na wzrost czynszów, ludzie uciekają na ląd, ze względu na wyprowadzki, samorząd likwiduje infrastrukturę i usługi publiczne. A turystów coraz więcej i więcej i przybywają 300-metrowymi cruiserami. To absolutnie fascynujący temat, szczególnie u nas w Polsce, gdzie cały czas marzy się nam generowanie jak największych zysków z turystyki. Film niestety korzysta z najgorszych strategii dokumentu, mieszanina gadających, zatroskanych (i w wieku emerytalnym) głów, liczb i danych oraz sugestywnych ujęć (jedna z gadających głów mówi o krwiożerczym kapitaliźmie, cięcie, mewa na placu Św. Marka zjada martwego ptaka). Ciekawe, ale tendencyjne.

Ogień 3D to przepiękna wizualnie historia kultowego, paryskiego kabaretu Crazy Horse. Wywiad z legendarnym projektantem butów Christianem Laboutinem jest ilustrowany zarejstrowanymi w technologii 3D wysublimowanymi erotycznie występami tancerek, ale tak na poważnie, to badziewne i pretensjonalne soft porno, przetykane mądrościami Laboutina pokroju: “Kobiety są jak ptaki”, “Każda tancerka ma swoją własną osobowość”, “But to platforma wyrazu dla stopy i kostki”. Reklama butów próbująca sprzedawać za pomocą cycków, tyłków i pseudo wywiadów.

Zajawki nie znalazłem i tak nie warto.

Zobacz też:

Relacja z pierwszych 3 dni festiwalu