FYI.

This story is over 5 years old.

VICE Specials

Powrót czarnej śmierci

Szacuje się, że od 1320 r. p.n.e. dżuma spowodowała śmierć około 300 milionów ludzi

Specjaliści od dżumy wykonali sekcję zwłok potencjalnie zarażonego szczura. Zdjęcia: Lucian Read

Leciałem helikopterem, który krążył nad centrum Beranimbo - składającej się z około osiemdziesięciu pokrytych strzechą chat wioski położonej w szmaragdowych górach, w północnej części Madagaskaru. Mój pilot, toporny niemiecki emigrant o imieniu Gerd właśnie podjął pierwszą próbę lądowania tym chwiejnym jednosilnikowym śmigłowcem, jednak łopaty wirnika wznieciły tyle kurzu, że musiał zrezygnować.

Reklama

Kilka godzin wcześniej, kiedy szykowaliśmy się do trzygodzinnej wyprawy ze stolicy Madagaskaru Antananarivo do Beranimbo Gerd wydawał się być podekscytowany. Zazwyczaj nie trafia mu się robota taka jak ta. Normalnie zarabia latając z ekipami filmowymi, które kręcą dokumenty przyrodnicze, głównie o lemurach. „Chcesz żebym zszedł niżej?" - zapytał. Zanim się zorientowałem o co mu chodzi poszybowaliśmy w dół między wzgórza. Żołądek podszedł mi do gardła. Z tej wysokości mogliśmy dostrzec kolczastą leśną roślinność, wysokie drzewa ravenala i wielkie otwarte rany w krajobrazie - blizny systematycznego karczowania lasów. Pojechaliśmy tam, ponieważ jesienią 2013 roku Beranimbo stało się epicentrum czarnej zarazy, które zaowocowało blisko 600 przypadkami zachorowań i ponad 90 przypadkami śmiertelnymi w całym kraju. Na Madagaskarze odnotowuje się najwięcej przypadków zachorowań na całym świecie. Bez względu na to o jakim kraju mowa, jest to choroba znana jako dżuma - plaga głównie kojarzona ze Średniowieczem była roznoszona przez pchły i szczury, a także spowodowana brakiem higieny osobistej. Pochłonęła od 75 do 200 milionów ofiar. Choroba nadal istnieje i stanowi stałe zagrożenie w krajach Trzeciego Świata. Organy nadzoru zdrowia publicznego zgłaszają ponad 2000 przypadków zachorowań rocznie. W latach trzydziestych XX wieku, dzięki rozwojowi antybiotyków powstrzymano rozwój choroby. Przynajmniej jeśli chodzi o kraje rozwinięte, a dżuma straciła status światowego zabójcy. Jednak przez lata epidemiolodzy ostrzegali, że Madagaskar jest szczególnie narażony na zakażenia zarówno w obszarach miejskich jaki i wiejskich. Chciałem się dowiedzieć jak groźna może być ta średniowieczna choroba w XXI wieku i dlaczego nadal utrzymuje się w tym zakątku świata. Poszukiwania doprowadziły mnie do Beranimbo. Kiedy dotarliśmy na miejsce, zdenerwowanie Gerd'a dało o sobie znać. „To może być niebezpieczne" - mruknął do swojego zestawu słuchawkowego jakby chciał tym zatrzymać helikopter. Obawy Gerd'a nie dotyczyły jego własnego bezpieczeństwa, ale raczej 200 ludzi zgromadzonych poniżej wokół lądowiska. Każdy z nich mógł łatwo stracić oko z powodu jakiegoś kamyka lub gałązki wzbitej w powietrze. W Beranimbo helikoptery to rzadkość i zawsze przykuwają uwagę jako, że zazwyczaj przywożą pracowników  Czerwonego Krzyża. Kiedy w końcu znaleźliśmy odpowiednie miejsce do wylądowania tubylcy opuścili swój kompleks zakurzonych chat i zaczęli nas witać. Na ziemi przedstawiono mnie szczupłemu mężczyźnie w jasnej kurtce i kapeluszu safari, który był przywódcą plemienia. Żeby uczcić nasze przybycie zorganizował ubój zebu - rodzaj domowego bydła z wielkim garbem podobnym do wielbłądziego - i zaprosił nas na obiad. „Ofiara z zebu przypieczętuje naszą przyjaźń" - poinformował mnie. „Nie jestem w stanie wystarczająco wyrazić naszego szczęścia. Korzystaj ze wszystkich darów naszej wdzięczności". Zwierzęciu ucięto łeb, a ja zostałem zabrany na spotkanie z Rasoa Marozafy, 59-letnim ojcem siedmiorga dzieci, który spędził całe swoje życie w wiosce. Rasoa to weteran dżumy i po części stanowi powód dla którego przyjechałem do tego miejsca. Tak samo jak pozostali mieszkańcy wioski Rasoa jest chronicznie niedożywionym drobnej postury człowiekiem. Jego kościste kończyny przypominają zwoje papieru. Przyjrzał mi się uważnie i zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół, zanim wyciągnął dłoń w geście tradycyjnego powitania z Madagaskaru - lewa ręka owinięta wokół prawego nadgarstka szybko ześlizguje się w kierunku dłoni, potem następuje coś w rodzaju uścisku otwartych dłoni i ręką znów wraca do nadgarstka.

Reklama

Przedstawiłem Rasoa mojemu tłumaczowi, a ten zrelacjonował mi jego zmagania z czarną śmiercią.

Odseparowana wioska Beranimbo - epicentrum zarazy, która ogarnęła północne obszary Madagaskaru w 2013 roku. 

We wrześniu 2013 roku, na początku pory gorącej i deszczowej Beranimbo ogarnęła dziwna zaraza. Pierwsze oznaki zaobserwowano u krewnego Rasoi, rolnika uprawiającego kukurydzę, który nagle zachorował i zmarł. Zgodnie z tradycją jego ciało przewieziono do centrum miasteczka gdzie przez tydzień spoczywało niepochowane, podczas gdy trwały przygotowania do pogrzebu.

Kłopoty Rasoa zaczęły się kilka dni później. Horror rozpoczęła wysoka gorączka i piekący ból w klatce piersiowej, który rozprzestrzenił się po całym ciele i objawił w postaci czerwonych piekących plam. Następnego dnia pojawił się gwałtowny kaszel i plucie skrzepami krwi. Na pachach i w pachwinach pojawiły się bolesne zmiany. W przeciągu 24 godzin u jego żony Velorazy wystąpiły identyczne symptomy.

Kiedy zachorował lokalny uzdrowiciel Beranimbo ogarnęła panika. Chorzy i umierający mieszkańcy wioski, sądząc że są jeszcze zdrowi zaczęli uciekać do pobliskich wsi, roznosząc tym samym nieznaną infekcję w całym regionie. Na początku października wybuch choroby osiągnął swój pełny wymiar. Rasoa i Veloraza, w obawie przed roznoszeniem choroby, udali się do dżungli w oczekiwaniu na śmierć.

Choroba rozprzestrzeniała się tygodniami po całym kraju zanim garstka chorych dokuśtykała się do Mandritsara, pobliskiego miasta i gminy. Miejscowi lekarze przeprowadzili wstępne badania pod kątem zagrożeń jakie niesie ze sobą życie na wsi - niska masa ciała, chroniczne niedożywienie, brak warunków sanitarnych. Ale testy bakteriologiczne wykazały obecność Yersinia Pestis, bakterii wywołującej dżumę.

Reklama

Piątego października poinformowano i wysłano lokalnych koordynatorów Czerwonego Krzyża. Kiedy wolontariusze przybyli na miejsce Rasoa i Veloraza nadal przebywali w lesie i oczekiwali na śmierć. Wolontariusze wysłali na poszukiwania mieszkańców wioski. Małżeństwo zostało odnalezione i powróciło do wioski, gdzie podano im zastrzyki z tetracykliny i streptomycyny - dwóch bardzo silnych antybiotyków. Oboje byli na skraju śmierci i mieli poważną niedowagę. Ale w przeciągu kilku dni tajemnicza choroba ustąpiła.

Po kilku tygodniach Rasoa i Veloraza powrócili do zdrowia. „Teraz już zawsze będziemy razem" - powiedziała mi ze łzami w oczach, siedząc obok swojego męża. Dopóki nie została poddana leczeniu nigdy wcześniej nie słyszała o tej chorobie. Zaciągnąłem się głęboko suchym powietrzem i zapytałem jej jakie skutki w wiosce wywołała choroba.

„Skutki?" - prychnęła w tradycyjnym języku Madagaskaru. Jej gniew nie wymagał tłumaczenia. „To pozabijało ludzi" - powiedziała. „Takie były skutki. To zabijało. Myśleliśmy, że umrzemy".

Mieszkańcy wioski przygotowujący zebu na obiad.

Urodziłem się w Roku Szczura. Jako dziecko w chińskich restauracjach przyglądałem się specjalnym podkładkom pod jedzenie takie jak pierogi czy wieprzowina lo mein. Byłem dumny z bycia szczurem. Jest pierwszy w chińskim horoskopie, tak jak baran mój słoneczny znak. Odbieram szczura raczej jako pracowitego, kierującego się instynktem rozbitka niż jako przymilnego, brudnego szkodnika. Jednak ludzie nadal nie myślą o szczurach w ten sposób. Zajmują niską pozycję w królestwie zwierząt i są kwalifikowane jako szkodniki. Mimo, że można zasadnie stwierdzić, że w skali ludzkiej tolerancji wobec zwierząt zajmują wyższą pozycję niż karaluchy to jednak plasują się daleko za wronami, nietoperzami, a nawet gołębiami. Musophobia sięga zamierzchłych czasów cywilizacji, kiedy to szczury jako pierwsze wkradały się do silosów zbożowych i zanieczyszczały zapasy jedzenia.

Reklama

Od tego czasu, obawiano się ich jako roznosicieli szerokiej gamy chorób takich jak gorączka spowodowana ukąszeniem szczura, kryptosporydiozy, wirusowej gorączki krwotocznej, leptospirozy i oczywiście dżumy - jak dotąd jednej z najgroźniejszych chorób, które wywołały epidemię. W ciągu całej historii dżuma dorobiła się garści przydomków, które są odbiciem jej niszczycielskiej mocy (czarna śmierć, czarna zaraza, wielki pomór, wielka zaraza, czerwona śmierć), ale dla większości ludzi jest znana jako dżuma i wywołuje szereg odruchowych skojarzeń: pchły, nomadyczne grupy chłostających się wzajemnie biczowników, brueglowski „Triumf śmierci", Monty Python i oczywiście śmiercionośne szczury.

Oczywiście jest dużo więcej sposobów na to, żeby dowiedzieć się czegoś o dżumie, tyle że ludzie nie mają o nich pojęcia. Wszystko zależy od tego jak bardzo jest się ciekawym. Podobnie jak wielu fanatyków wieku szkolnym zainteresowałem się Średniowieczem. A to prowadziło do bardzo szczególnego zainteresowania się dżumą i to z konkretnego powodu - jej statusu jako największego zabójcy w historii ludzkości. Szacuje się, że od 1320 r. p.n.e., kiedy odnotowano pierwsze przypadki zarazy wśród Filistynów, dżuma spowodowała śmierć około 300 milionów ludzi, a nadal nie ma na nią szczepionki. Bakteria Y. pestis okazała się nie do pokonania i będzie istnieć jeszcze długo po tym jak wymrze nasz gatunek.

„To choroba, która czeka na odpowiedni czas i miejsce" - mówi dr Tim Brooks - epidemiolog i specjalista od dżumy z brytyjskiego Departamentu Zdrowia Publicznego ds. Rzadkich Chorób Zakaźnych (Public Health England's Rare and Imported Pathogens Department). Jak powiedział mi w rozmowie telefonicznej przed moim wyjazdem: „Jednak w istocie teraz nie przyszedł na nią jeszcze czas". Choć nie jest to czas na epidemię to nie znaczy, że dżuma nie wyczekuje w poczekalni odpowiedniej chwili. W rzeczywistości miały miejsce trzy globalne epidemie tej choroby. Pierwsza, w VI wieku, potem była Czarna Śmierć z 1347 roku i wreszcie tzw. Trzecia Pandemia, która rozpoczęła się w XIX wieku i - w zależności od tego jak bardzo cyniczny jest dany epidemiolog - możemy nadal mieć z nią do czynienia w niewielkich ilościach na wszystkich kontynentach. Występuje nawet w Stanach Zjednoczonych, które informują o siedmiu przypadkach zachorowań rocznie, głównie we w zachodniej części kraju. Tylko w zeszłym miesiącu Departament Zdrowia Publicznego i Środowiska w Kolorado (The Colorado Department of Public Health and Environment) poinformował, że w Denver u trzech osób zanotowano przypadki dżumy płucnej, a u jeszcze jednej stwierdzono jej łagodniejszą formę (prawdopodobnie zakażenie pochodziło od pchły, która ugryzła psa jednej z osób).

Reklama

Liczba rzeczywistych przypadków zachorowań w XXI wieku jest niska. Prawie za każdym razem na dżumę podaje się tanie antybiotyki takie jak doksycylina czyli to samo co lekarze przepisują na infekcje dróg moczowych. Mój lekarz wyjaśnił mi co robić jeśli będę podejrzewał, że mogłem się zarazić i zapewnił mnie, że prawdopodobieństwo śmierci jest naprawdę niewielkie jeśli od razu przyjmę antidotum.

To „niewielkie" dało mi do myślenia. Zastanawiałem się jak będą wyglądały ostatnie dni mojego życia jeśli w jakiś sposób złapię tę zarazę w odległej wiosce na Madagaskarze i zachoruję tak szybko, że nie będę w stanie szukać pomocy. Poszanowanie godności ludzkiej to nie zadanie dla choroby, ale dla mnie dżuma wydawała się być upoważniona do poniżania i męczenia ofiar. A w taki sposób to wszystko się odbywa: w większości nieleczonych przypadków po okresie inkubacji, która trwa od dwóch do sześciu dni pojawiają się gwałtowne objawy grypy. Bolesne różowawe zmiany często występują w pachwinach, pod pachami lub na szyi. Gangrena przyjmuję ekstremalnie czarny kolor. Pluje się i wymiotuje krwią.

Najpopularniejszym angielskim określeniem na dżumę jest „bubonic plague", a nazywa się ją tak z powodu obrzęków zapalnych, czyli „buboes", co jest odniesieniem do greckiego słowa oznaczającego pachwiny - „boubon". Dżuma płucna może być bezpośrednią konsekwencją tej atakującej pachwiny (w jęz. pol. tzw. „dżuma dymienicza"). Dzieje się tak gdy choroba dotrze do płuc i zacznie rozwijać się jak grypa. Trzecią formą tej choroby jest dżuma posocznicowa. Występuje ona najrzadziej i atakuje bezpośrednio krew.

Reklama

Niezależnie od rodzaju dżumy, w miarę rozwoju choroby ofiary są męczone przez nawracające się  ataki, problemy z pamięcią, śpiączkę i krwotoki wewnętrzne. Nieleczona dżuma dymienicza osiąga od 40 do 60 % śmiertelności w przeciągu czterech dni. Forma płucna, która rozwija się jak grypa ma dużo wyższy wskaźnik śmiertelności (blisko 100%) i postępuje szybciej niż jej pachwinowy kuzyn, uśmiercając zaledwie w kilka dni, jeśli nie podda się jej leczeniu. Elementem, który najczęściej łączy się z dżumą są obrzęki węzłów chłonnych opisywane w historii również jako jądra, krosty czy bąble. Giovanni Boccaccio w „Dekameronie" z 1353 roku w poetycki sposób opisał co znaczy przejść tę zarazę:

Zaczynała się ona równie u mężczyzn, jak u kobiet od tego, że w pachwinach i pod pachą pojawiały się nabrzmienia, przyjmujące kształt jabłka albo jajka i zwane przez lud szyszkami. Wkrótce te śmiertelne opuchliny pojawiały się i na innych częściach ciała; od tej chwili zmieniał się charakter choroby: na rękach, biodrach i indziej występowały czarne albo sine plamy; u jednych były one wielkie i rzadkie, u drugich skupione i drobne. Na chorobę tę nie miała środka sztuka medyczna; bezsilni byli też wszyscy lekarze.

W 1894, podczas Trzeciej Pandemii Alexandre Yersin, francuski lekarz i bakteriolog odkrył, że zaraza została wywołana przez nieznaną wcześniej bacillus pestis. Jak to bywa w praktyce naukowej bakteria została później nazwana jego imieniem - Yersinia pestis. Przed moją wyprawą na Madagaskar zebrałem kilka gołych i wywołujących dreszcz emocji faktów, żeby historia mogła napisać się sama. Kiedy rozmawiałem z przyjaciółmi i znajomymi o tej historii mogłem uzyskać dwie sprzeczne odpowiedzi - zdziwienie, że niby co to za wielka sprawa (choroba zabija tylko kilka tysięcy ludzi rocznie, to naprawdę takie straszne?) lub szok, że to w ogóle jeszcze istnieje. W miastach na Madagaskarze wszyscy wiedzą o zarazie. Wiedzą, że to stale grozi zakłóceniem porządku społecznego w miastach i wsiach w ich kraju. Wiedzą, że to burzliwa mieszanka brudu, pcheł, śmieci, szczurów i obniżonej odporności, która może teoretycznie wydostać się poza wyspę i spowodować spustoszenie na wybrzeżach Afryki.

Reklama

Historia już pokazała, że z czasem zbiera się odpowiednia grupa ludzi zarażonych dżumą, żeby móc mówić o „wybuchu". Coś na Madagaskarze sprawiło, że stał się on najbardziej narażonym na epidemię miejscem na Ziemi. Chciałem się dowiedzieć co to takiego było.

Rasoa Marozafy i Veloraza - jego żona. Oboje zostali skażeni zarazą jesienią 2013 roku. 

Kiedy wysiadłem na lotnisku Ivato w Antananarivo pierwszą rzeczą na którą zwróciłem uwagę był zapach. Nie był to odór, właściwie raczej powiew czerstwości w powietrzu, który podążał za mną w trakcie całego pobytu. Były momenty kiedy powietrze przepełniała cała gama zapachów - słodka zgnilizna śmieci czy śmierdzący smażonymi jajami ludzki pot. Jednak dzięki każdemu akordowi tych nut zapachowych miało się wrażenie, że cały kraj został umieszczony w wielkim gotującym się kotle.

„Kształtem Madagaskar przypomina gigantyczną lewą stopę z powiększonym dużym palcem lekko odchylonym w prawą stronę i wskazującym kierunek północny"- napisał sir Mervyn Brown, brytyjski ambasador rezydujący w tym kraju w latach 70 XX wieku. Kraj o powierzchni podobnej do Teksasu mierzy 1000 mil długości i 350 mil szerokości. Wyróżnia go tropikalny charakter wybrzeża z ciepłym, wilgotnym latem i chłodną, suchą zimą.

Jakieś 88 milionów lat temu wyspa oderwała się od wielkiego kontynentu Gondwany i została ostatecznie pchnięta 250 mil od wybrzeży Mozambiku. Jest to jedno z tych rzadkich miejsc na Ziemi, które zachowało swój unikatowy ekosystem. Ponad 75% fauny i flory Madagaskaru to gatunki, które można spotkać tylko i wyłącznie na tej wyspie. Chociaż wiele z nich zostało już wytępionych, głównie z powodu lokalnych technik uprawy. Zostały one wprowadzone przez pierwszych osadników i polegają głównie na wycince i paleniu.

Reklama

Kraj jest zamieszkiwany przez ciemnoskórych mieszkańców, potomków dawnych Indonezyjczyków, którzy przybyli na wyspę około IX wieku, a odległość 5000 mil przez Ocean Indyjski przemierzyli kajakami. Nie uważają siebie za Afrykańczyków i mówią tradycyjnym językiem Madagaskaru lub po francusku, co jest pozostałością po czasach kolonialnych. Na początku XX wieku Francja zjednoczyła wyspę w ramach jednego systemu. Niedługo po tym pojawiły się pierwsze odnotowane przypadki dżumy, która wkradła się tam przez statki handlowe przybijające do miasta Toamasina. Od 1921 roku zaraza stała się chorobą endemiczną gryzoni i małych górskich ssaków. Od tego czasu dżuma rozgorzała tu i tam, głównie na terenach wiejskich i sporadycznie w miastach.

Z powodu złożonych interakcji jakie zachodzą między czynnikami przyrody i czynnikami społeczno-kulturowymi wykorzenienie dżumy z Madagaskaru jest niemalże niemożliwe. Według raportu przeprowadzonego przez Narodową Bibliotekę Medyczną USA (US National Library of Medicine) wysoki odsetek zarażonych zwierząt stanowi podstawę transmisji bakterii, a warunki społeczno-ekonomiczne sprzyjają sporadycznym zachorowaniom wśród ludzi.

Na Madagaskarze epidemie zarazy występują zazwyczaj na obszarach wiejskich, położonych na wysokości 2600 stóp i prawdopodobnie mają związek z działalnością rolników. Infrastruktura rolnicza oferuje trzy dogodne siedliska rozwoju zarazy: wysoko położone domy, żywopłoty wokół zagród dla zwierząt i nawadniane pola ryżowe z położonych niżej obszarów. Niedobór żywności i braki zasobów rolnych mogą służyć spadkowi populacji szczurów, jednak sprzyja to rozprzestrzenianiu się pcheł. Tracą one podstawowe źródło pożywienia jakim są szczury i muszą szukać go u innych ssaków, np. ludzi.

Reklama

W północnym Madagaskarze okres wzrostu zachorowań wypada między październikiem a kwietniem, kiedy to w czasie ciepłej pory deszczowej temperatury rzadko spadają poniżej 70 stopni Fahrenheita. Stały poziom wilgoci działa jak inkubator dla Xenopsylla cheopis, znanej bardziej jako pchła szczurza tropikalna, która stanowi podstawowe naczynie dla rozwoju dżumy.

Trudności w kontrolowaniu populacji pcheł dodatkowo potęgują się w trakcie pory deszczowej. Najnowsze badania przeprowadzone przez Narodową Bibliotekę Medyczną USA wskazują, że bakteria może dosłownie rezydować pod ziemią między jedną epidemią a drugą za sprawą szczurów, które kopią w skażonej glebie. Mimo, że badania są dopiero we wstępnej fazie to już zostało udowodnione, że bakteria Y. pestis może przetrwać w optymalnych warunkach pod ziemią przynajmniej 24 dni.

Podczas gdy szczury są naturalnym kozłem ofiarnym zarazy to ludzie sami są sobie winni. Na wsiach, w obawie przed kradzieżą, rośliny często są trzymane w domach. To z kolei przyciąga szczury i pchły. Nielegalne karczowanie lasów przez drwali to rosnący problem na Madagaskarze, który zmusza szczury do opuszczania lasów i przenoszenia się na tereny wiejskie. W ten sposób ubogie warunki życia w połączeniu z obecnością tych imigrantów mogą spowodować, że nieskażone do tej pory obszary mogą zostać dotknięte wybuchem epidemii.

Tradycyjne madagaskarskie praktyki pogrzebowe również pomagają w szerzeniu się zarazy nawet po pochowaniu zmarłego. Większość ciał jest chowanych w podziemiach i od czasu do czasu poddaje się je ekshumacji w czasie ceremonii zwanej Famadihana, co najprościej tłumacząc sprowadza się do „obracania kości". Zdarzało się, że po tych ceremoniach odnotowywano wzrost aktywności zarazy. W związku z tym Ministerstwo Zdrowia zaleciło, że od śmierci ofiary zarażonej dżumą do pierwszej ekshumacji musi minąć siedem lat.

Reklama

Pomimo tych zaleceń i dowodów na to, że liczba zakażeń prawdopodobnie wzrasta, Rząd Madagaskaru, z powodów finansowych, zaniechał prowadzenia statystyki zachorowań w 2006 roku. Obecnie istnieje tylko jedno wiarygodne źródło biologicznej i medycznej informacji na temat szerzenia się zarazy na Madagaskarze - Unité Peste z Instytutu Pasteur w Antananarivo.

Choć Instytut Bakteriologiczny, ufundowany przez francuski Rząd Kolonialny na początku XX wieku nadal się rozwija, to Instytut Pasteur od dłuższego czas jest kluczową instytucją ds. chorób zakaźnych w kraju. Prywatyzacja tej placówki zdrowia zapewniła autonomię działania, a w okresie ekonomicznej zapaści na Madagaskarze stał się ostatnią deską ratunku w walce z zarazą. Skoro chciałem się dowiedzieć jak straszne rzeczy mogą się wydarzyć wizyta w tym miejscu wydała mi się kluczowa.

Andavamamba czyli „Paszcza krokodyla" - slumsy w Antananarivo.

"Mam pchłę!" -  dobiegł zza umieszczonego na wolnym powietrzu stołu do sekcji zwłok krzyk Michel'a Ranjalahy, młodego laboranta z Unité Peste. Złamał szyjkę szczura parą błyszczących srebrnych kleszczy. Następnie za pomocą skalpela i nożyc otworzył ciało szczura i wyodrębnił wątrobę z ciasno upakowanych zwoi organów.

Skrobał futro wypatroszonego szczura nad specjalną miseczką dopóki nie wpadła do niej pchła. Niektórzy z techników intuicyjnie odsunęli się na bok, wznoszą ręce w geście chorobliwego szacunku dla potencjalnych zniszczeń jakie mogła uczynić ta mała pchełka. Zapytałem Michel'a czy to możliwe, żeby ta szczególna odmiana szczurzej pchły tropikalnej była nosicielem zarazy. „Tak" - odpowiedział - „ponieważ pije szczurzą krew, która może być skażona bakterią dżumy".

Reklama

W swej istocie, badacze z Unité Peste to osamotniony zespół ciężko pracujących tropicieli szczurów, którzy traktują swoją pracę z niezwykłą powagą. Jako jedyna oficjalna jednostka badawcza zajmująca się walką z zarazą najprawdopodobniej mają najgorszą pracę w całym kraju. Ich praca składa się z ciągłych wyjazdów do odległych stref zagrożenia gdzie wyłapują potencjalnie zakażone szczury i przeprowadzają sekcję ich zwłok w poszukiwaniu objawów tej śmiertelnej choroby.

Kiedy oglądanie urządzeń  dobiegło końca zostałem zaproszony do wzięcia udziału w jednej z wypraw z cyklu „wytrop i złap szczura". Minęło zaledwie kilka godzin a ja czołgałem się na czworaka przez zarośla otaczające Antananarivo w poszukiwaniu szczurów, które mogły być skażone lub nie tą jedną z najbardziej niszczycielskich chorób znanych ludzkości. Nasz sprzęt badawczy składał się z długopisu i notatnika, plasterków tilapii na przynętę i dwudrzwiowych pułapek na szczury czyli odpornych na rdzę klatek, które zespół ukrywał na noc w zaroślach. Przy odrobinie szczęścia następnego ranka mogliśmy znaleźć tam uwięzione szczury.

Każda osoba z którą rozmawiałem na Madagaskarze słyszała o zarazie i była nią zaniepokojona. Pod tą maską zaniepokojenia dało się wyczuć wyraźny strach przed tym, że choroba przedostanie się do stolicy co byłoby katastrofalne w skutkach ze względu na duże zagęszczenie ludności, co z kolei pozwoliłoby zarazie w szybkim tempie rozprzestrzenić się w całym kraju. To uczucie odbijało się echem wśród wszystkich z Unité Peste, nie wyłączając dyrektora Instytutu Pasteur doktora Christophe'a Rogier, krótko ostrzyżonego uroczego mężczyzny z wyraźnym francuskim akcentem.

Reklama

„Istnieje naprawdę silna potrzeba finansowania środków kontroli nad tą lekceważoną chorobą" - powiedział mi w swoim gabinecie w Antananarivo. „Dżuma jest lekceważona, ponieważ występuje na dalekich obszarach gdzie nie docierają ani politycy ani lekarze. Choroba ta jest niebezpieczna dla społeczeństwa. Ludzie przemieszczają się, więc w zasadzie każdy jest zagrożony. W miastach jest więcej szczurów niż na wsiach. W mieście szczury mają większą styczność z ludźmi, którzy żyją stłoczeni jeden obok drugiego. Można więc sobie wyobrazić jak szybko choroba przechodziłaby z jednej osoby na drugą i rozniosła się po całym kraju". I nagle choroba, która w Średniowieczu zdziesiątkowała europejskie miasta nie wydaje być się aż tak niezgłębiona.

Slumsy Antananarivo mają wiele wspólnego z przeludnionymi średniowiecznymi miastami, które zanikły w połowie XII wieku. Spośród populacji liczącej około 2 milionów osób dziesięć tysięcy najbiedniejszych rodzin w Antananarivo mieszka w rozpadających się lepiankach zbudowanych z plandeki i pędów bambusa z praktycznie zerowym dostępem do wody i kanalizacji.

 Jak powiedział mi Rogier „jeśli zaraza przedrze się do slumsów może zaatakować dziesiątki, setki a nawet tysiące osób". W takiej sytuacji choroba osiągnęłaby potencjał zepchnięcia i tak umęczonego już kraju w całkowitą otchłań.

Michel Ranjalahy z Unité Peste z potencjalnie zakażonym szczurem. 

Pierwsi mieszkańcy Antananarivo osiedlili się na najwyższych wzgórzach miasta, które rozciągają się w trzech kierunkach, co kształtem przypomina literę „Y". Obszar nie został jednak wybrany z powodu ładnych widoków, a raczej z powodu strategicznego położenia w przypadku wrogich najazdów. W miarę rozwoju teren miasta przesuwał się w kierunku dolnych partii gór i leżących poniżej dolin. Jako, że zasoby górskie stawały się coraz bardziej niewystarczające tamtejsze obszary przekształciły się w slumsy. Wybuch epidemii w tym miejscu byłby katastrofą dla lokalnej ludności.

Reklama

Od wieków, mężczyźni i kobiety z Antananarivo chodzili boso po ulicach, które nie są niczym więcej jak błotnymi koleinami pokrytymi otwartymi systemami kanalizacyjnymi zatkanymi śmieciami oraz ludzkimi odchodami. Kraty kanalizacyjne w całym mieście również są pokryte śmieciami. Obserwowałem małe grupki dzieci, które taplały się w tym cuchnącym szlamie i polowały na cokolwiek co można by było sprzedać.

Dzień po wyprawie w góry Billo, 28- letni ochroniarz i ojciec trójki dzieci o imionach Andriambeloson Solofo i Pierre zaproponował mi wycieczkę po najgorszej części slumsów. Poznaliśmy się w zniszczonej pobliskiej kawiarnii w Andavamamba co oznacza „Krokodyla dziura". (Osada jest zbudowana na błocie, a lokalna legenda głosi, że pierwsi osadnicy często wpadali do głębokich dziur gdzie krokodyle składały swoje jaja).

Pensja Billo wacha się od trzech do pięciu dolarów dziennie. Jak większość mieszkańców Madagaskaru nie może zapewnić sobie i swojej rodzinie fachowej opieki medycznej. „Martwię się o moją rodzinę" - powiedział mi, obserwując słońce nad kanałem zapchanym śmieciami.

Wskazał na grupkę dzieci bawiących się w lepkiej wodzie. „Znajdujemy się w śródmiejskiej części slumsów, więc nikt nie zwraca na nas uwagi" - powiedział. „Nikt nie naprawia dróg, a plany naprawy kanalizacji zawieszono od czasu zamachu stanu. Wiem, że politycy za dużo tu nie zmienią".

Zamach stanu o którym mówił Billo miał miejsce w 2009 roku i jak większość znaczących momentów w polityce Madagaskaru był katastrofą dla kraju. Kiedy Francuzi skolonizowali wyspę w 1885 roku ogołocili ją z wszelkich zasobów i uśmiercili ponad 100 tysięcy Malgaszów, którzy walczyli przeciwko wykorzystywaniu ich ziemi. Po ogłoszeniu niepodległości w 1960 roku, kraj szybko przeszedł od idei autonomicznej demokracji do kompletnej anarchii, a następnie do zwodniczej marksistowskiej utopii.

Reklama

Wszystko uległo zmianie kiedy w 2001 roku wybory prezydenckie wygrał Marc Ravalomanana. Po raz pierwszy we współczesnej historii kraju wydawało się, że Madagaskar osiągnął pewnego rodzaju stabilizację. Dzięki wykorzystaniu bogatych złóż mineralnych, które obejmowały kamienie szlachetne, nikiel i żelazo oraz umowom dzierżawy z zagranicznymi inwestorami takimi jak koreański gigant Daewoo odnotowano wzrost gospodarczy.

Jednak ten polityczno-ekonomiczny optymizm był krótkotrwały. W 2009 roku rząd Ravalomanana został obalony w wyniku krwawego (a wielu mieszkańców Madagaskaru wierzy, że francuskiego) zamachu stanu, dowodzonego przez byłego DJ'a i przedsiębiorcę Andry Rajoelina, który w tamtym czasie był burmistrzem Antananarivo. Szybko powołał tzw. IV Republikę i ogłosił się prezydentem fantazyjnego ustroju o nazwie Wysoka Władza Państwowa.

W wyniku zamachu stanu Rajoelina i dymisji elekcyjnego rządu niemalże z dnia na dzień wyparowała zagraniczna pomoc finansowa, która stanowiła 70% budżetu państwowego. Miesiąc później gospodarka Madagaskaru była w rozsypce. Kraj został wydalony z Unii Afrykańskiej (African Union), a według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (Organization for Economic Cooperation and Development) Madagaskar był krajem, który najwięcej korzystał z zagranicznej pomocy finansowej.

Junta Rajoelina wprowadziła cięcia wydatków publicznych w różnych dziedzinach, w szczególności jeśli chodzi o kanalizację, transport, komunikację i sektor zdrowotny. Te cięcia wpłynęły praktycznie na każdy aspekt gospodarki Madagaskaru i wyniszczyły kruchą klasę średnią. Obywatele będą płacić cenę za zamach stanu Rajoelina przez lata, jeśli nie przez dekady.

Reklama

Zależność między skomplikowaną sytuacją polityczną w kraju i zarazą stała się dla mnie oczywista po spotkaniu z doktorem Jean-Louis Robinsonem, byłym ministrem zdrowia w rządzie obalonym w wyniku zamachu. Spotkaliśmy się w jego bogato zdobionym domu z widokiem na skupisko gospodarstw wiejskich. Ten tęgi mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu i przerzedzonych włosach powiedział mi, że odkąd Rajoelina przejął władzę zamknięto ponad 400 placówek zdrowia publicznego w całym kraju.

Główną troską Robinsona, tak samo jak Instytutu Pasteur jest zagrożenie wybuchem tak ogromnej epidemii dżumy jakiej nikt jeszcze w tym kraju nie widział. „Kiedyś były ustanawiane struktury i programy pomocy" - powiedział Robinson - „w śródmiejskich slumsach nie ma żadnego programu sanitarnego. Publiczne toalety to za mało. Śmieci nie są regularnie wywożone". Każdy z kim rozmawiałem wskazywał na te same kwestie sanitarne jako potencjalne krzesiwo dla szerzenia się tego śmiercionośnego spustoszenia. Jednak sensownych sposobów rozwiązania tego problemu jest niewiele kiedy brak funduszy nawet na usunięcie rosnących stert śmieci.

20 grudnia 2013 roku, po serii politycznych klęsk otaczających wybory prezydenckie Rajoelina i jego Wysoka Władza Państwowa stracili władzę na rzecz poprzedniego ministra finansów Hery'ego Rajaonarimampianina. Niemalże natychmiast Amerykański Departament Stanu zniósł wszelkie ograniczenia pomocy dla Madagaskaru. Choć niewątpliwie furtka do poprawy statusu finansowego kraju została otwarta to jak wynika z danych  Bertelsmann Stiftung Transformation Index „nie należy oczekiwać, że te demokratyczne wybory rozwiążą głęboko zakorzeniony problem kruchości instytucji a w szczególności szeroko zakrojony brak koncepcji na to jak rządzić i poprawić działanie sektorów, których sytuacja jest w stanie krytycznym", tak jak sektor zdrowia publicznego.

Ze swojej strony Billo powiedział mi, że jedyne co można zrobić to czekać na kolejną epidemię dżumy, która zacznie się w październiku.  Kiedy przechadzaliśmy się wśród tłumu ludzi zgromadzonego na ulicach Andavamamba zastanawiał się głośno nad tym czy zaraza może dotrzeć do stolicy i jak wielu ludzi wtedy zginie.

Dwie dziewczyny z Beranimbo - naoczni świadkowie wybuchu zarazy.

W czasie ostatnich dni mojego pobytu na Madagaskarze poznałem tradycyjnego uzdrowiciela imieniem Dadafara, który prowadził własną praktykę w niewielkiej dwupokojowej chatce przy zakurzonej uliczce na peryferiach Antananarivo.

Fasada wyłożona była czaszkami zebu, a w środku znajdowała się cała gama roślin, ziół w słoikach i woda deszczowa zebrana z dwunastu świętych wzgórz Imerina - skupiska gór otaczających stolicę. Kiedy ludzie na Madagaskarze chorują zazwyczaj konsultują się z osobami takimi jak Dadafara, choć zamożniejsi obywatele traktują ich jak szamanów i unikają kontaktu z nimi. Wątłe ciało Dadafara okryte było tradycyjnym sari, a głowę wieńczyła zużyta czapka z daszkiem.

Chciałem się dowiedzieć jakiego rodzaju remedia na dżumę może zaproponować tradycyjny uzdrowiciel. Dadafara zgodził  się mną zająć tak jak zakażonym pacjentem. Wytłumaczył mi na czym będzie polegać konsultacja. Najpierw musiałem mu powiedzieć jakie mam objawy. Następnie musieliśmy śpiewami przywołać zmarłych przodków aby móc się ich poradzić. Dadafara uniósł małe lusterko w kierunku światła. „To mój aparat" - objaśnił mi. „Przez niego patrzę na wszystko i kontaktuję się z przodkami. Kiedy odczytuję czyjeś wnętrze w ten sposób to zupełnie jakbym oglądał telewizję". Następnie połączyliśmy się z duchami, którzy mieli powiedzieć Dadafarze jak mnie wyleczyć, a on miał mi przepisać jakąś świętą wodę albo zrobić wywar z ziół.

Kiedy przystąpiliśmy do ceremonii Dadafara poprosił mnie, żeby powiedział mu jakie mam objawy, więc odpowiedziałem: „Mam jakieś 104 stopnie gorączki, a w pachach i pachwinach mam otwarte rany wielkości kurzych jaj. Wymiotuję krwią. Boli mnie głowa i mam okropne bóle mięśni. Dostaję też stale nawracających się drgawek". Ponadto dodałem, że „mieszkam w dzielnicy gdzie brakuje czystej wody i roi się od szczurów".

Moja tłumaczka przekazała Dadafarze to co powiedziałem, a kiedy ten odpowiedział zaczęła się śmiać. „Co?" - zapytałem. „Co on powiedział?"

Dadafara skrzyżował ramiona gdy tłumaczka rzuciła mi śmiertelnie poważne spojrzenie: „Powiedział, że złapałeś zarazę i musisz natychmiast iść do lekarza".

Dopiero co ścięta głowa zebu. 

W zeszłym miesiącu w chińskim mieście Yumen miało miejsce zdarzenie przypominające scenę z wielkiego dzieła Alberta Camusa z 1947 roku - „Dżuma". Trzydziestotysięczne miasto w północnozachodniej części Chin zostało odcięte od reszty świata po tym jak pewien człowiek zmarł tam z powodu dżumy. Policja ustawiła blokady na drogach i mówiła kierowcom, żeby szukali alternatywnych tras, nieprzebiegających przez miasto. Na końcu powieści Camusa główny bohater doktor Bernard Rieux bada algierskie miasto Oran, którego mieszkańcy celebrują cofnięcie się śmiertelnej zarazy i powracają do swoich wcześniejszych codziennych nawyków. „Wiedział" - pisze Camus - „bowiem to, czego nie wiedział ten radosny tłum i co można przeczytać w książkach: że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony w meblach i bieliźnie, że czeka cierpliwie w pokojach, w piwnicach, w kufrach, w chustkach i w papierach, i że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście".