FYI.

This story is over 5 years old.

Newsy

Dlaczego nie potrzebujemy kolejnego „Powrotu do przyszłości”

Trylogia Zemeckisa to dzieło kompletne. Sam jej autor stwierdził, że póki żyje, nie pozwoli, by powstał remake lub sequel: „To jakby chcieć nakręcić nową wersje Obywatela Kane'a". Dzisiaj Marty McFly przybył z przeszłości i odwiedził 2015 rok!

Zdjęcie główne: Flickr/Simon Thalmann

„To dzisiaj, to naprawdę dzisiaj! Przyszłość jest teraz!" — od rana bombarduje mnie podobna treść, pokazująca, że doczekaliśmy dnia, kiedy Marty McFly i doktor Emmett Brown przenieśli się do przyszłości, czyli naszej teraźniejszości, do roku 2015 – zaginając tym samym nie tylko filmową czasoprzestrzeń, ale też granice fikcji i prawdziwego świata sprzed telewizora. Oczywiście kilka razy wcześniej zdażyło mi się już przeczytać coś podobnego — ale ostatecznie, okazywało się to tylko kolejnym, internetowym mirażem.

Reklama

Dzisiaj jednak nikt nie zaneguje poniższej grafiki, dlaczego? Bo to naprawdę dzisiaj! Cholerny 21.10.2015! To dzisiaj Marty McFly i doktor Emmett Brown przybyli z przeszłości, a to znaczy, że przyszłość jest teraz – a ja jestem już stary. Psia mać.

Scena z filmu Powrót do Przyszłości. Universal Pictures. Źródło YouTube

Chociaż premiera pierwszej z trzech części Powrotu do przyszłości Roberta Zemeckisa i Boba Gale'a (obaj pracowali nad scenariuszem, Robert zasiadł na stołku reżysera) miała miejsce 3 lipca 1985 roku, świętem trylogii jest właśnie wspomniany 21.10.2015, do którego przenoszą się główni bohaterowie, w bezpośredniej kontynuacji z 1989 roku. To właśnie na bazie tej części powstały niezliczone artykuły, gdzie analizowano prawdopodobieństwo przedstawionej wizji niedalekiej przyszłości. Przez lata natomiast powstawały też kolejne wyliczanki i podsumowania, traktujące o tym, co rzeczywiście udało się przewidzieć twórcom filmu, a co po dziś dzień pozostaje jedynie w sferze geekowskiej fantazji. Powrót do przyszłości II wszedł do kin pod koniec lat 80., ale mogliśmy w nim zobaczyć m.in. tablety, wideorozmowy, a nawet swoistego protoplastę okularów Google. To, co wtedy było jedynie fikcją, wraz z postępem technologii stało się rzeczywistością – oczywiście z pewnymi wyjątkami, bo w przeciwieństwie do filmowego świata: nasze samochody wciąż nie latają, ubrania same się nie suszą, pizze nie zwiększają swojej objętości po włożeniu do mikrofalówki i nie każdy z nas trzyma w swoim pokoju fax.Tyle że pomysłowość Zemeckisa i Gale'a, w ukazywaniu gadżetów przyszłości nie budziła tylko zachwytu – ona motywowała nas do działania, powodowała, że zaczynaliśmy zadawać pytania: a co gdyby coś takiego istniało? Ten społeczny trend podchwyciła chociażby firma Nike, która od lat droczy się z nami mrzonkami o wypuszczeniu swojego modelu butów, które samoistnie dopasowywałyby się do stopy i nie trzeba by ich wiązać. Nigdy.

Reklama


I tak jednak niekwestionowanym zwycięzcą na podium niespełnionych oczekiwań pozostaje Hoverboard, czyli lewitująca w powietrzu deskolotka – marzenie deskorolkarzy oraz powód, dla którego wszyscy chcieliby nimi być. Wystarczy przypomnieć, gdy rok temu w sieci pojawił się krótki filmik bombardujący informacją, że siły grawitacji wreszcie zostały poskromione i HUVr oficjalnie wystartował. Internet dosłownie zawrzał – ludzie wymieniali się komentarzami, opiniami, kłócili się ze sobą, by dzielić się też wspólną radością. Wiem, byłem tam, widziałem to. Początkową dezorientacje w sytuacji potęgowała też obecność w prezentowanym filmiku legendarnego Tony'ego Hawka i Christophera Loyda, który przed laty bezbłędnie wcielił się w postać doktora Browna.

Do dzisiaj pamiętam memy, gdzie ludzie wykorzystywali kadry z filmu Uprowadzona, dopisując do sceny z Liamem Neesonem tekst w stylu: „nie wiem kim jesteś, ale jeżeli kłamiesz o istnieniu deskolotki, znajdę cię i zabiję". Serio. Reakcja była dość emocjonalna, ale cytując Williama Butlera Yeatsa: „Lecz biedny jestem: me skarby – w marzeniach, więc ci rzuciłem marzenia pod stopy, stąpaj ostrożnie, stąpasz po marzeniach".



Jednak ten sam ciężar grawitacji, który nie pozwolił deskolotce zdobyć te kilka centymetrów nad ziemią, szybko też roztrzaskał nadzieję fanów na istnienie działającej wersji Hoverboarda (chociaż prace trwają) – odsyłając ich do jedynego słusznego egzemplarza, dostepnego w filmie Powrót do przyszłości II.

Reklama

Tyle że to wszystko pozostawałoby jedynie zlepkiem futurystycznych gadżetów, atrakcyjnie wyglądających zabawek przyszłości, których przecież tak wiele w kinie sci-fi, gdyby nie występujący w filmie bohaterowie i jego misternie sklejona fabuła. Jako widz potrafiłem utożsamić się z takim every-teenage-McFly'em, który też spóźniał się do szkoły, miał swoje marzenia i obawy. Dopingowałem zwariowanemu doktorkowi, śmiejąc się jednocześnie, przy kolejnych kulminacyjnych momentach — kiedy ten sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał dostać palpitacji serca (Great Scott!).

Źródło: Flickr/Theyoungones1994

Cholera, przede wszystkim ta fabuła naprawdę trzymała w napięciu, nie będąc jedynie wymówką dla efektów specjalnych — gdy wszystko za sprawą jednej niefortunnej decyzji nagle się waliło, jak przy efekcie domina i bohaterowie musieli ratować nie tylko siebie samych, ale też historie całego świata. Prawdziwa moc tego filmu, który traktował o podróżach w czasie, leżała paradoksalnie w ponadczasowych wartościach — jak, chociażby stawanie w obronie słabszych i pozostawanie dobrym, nawet jeżeli źli są więksi i silniejsi od nas. Temat szczególnie ważny też teraz, kiedy nie potrzeba już siły fizycznej i dokuczania na szkolnych korytarzach, by doprowadzić kogoś do płaczu, depresji lub nawet prób samobójczych — wystarczy zmasowana szydera i nękanie za pomocą portali społecznościowych, gdzie obecnie dzieciaki spędzają więcej czasu niż na przysłowiowym boisku. Dzisiaj bardziej niż wcześniej ten film skłania do refleksji na temat otaczającego nas świata, który niestety bardziej przypomina mroczną wizję przyszłości, podyktowaną zachciankami Biffa — głównego antagonisty trylogii. Mówię o świecie pełnym społecznych niesprawiedliwości, uprzedzeń i korupcji, gdzie nieodwracalnie niszczymy naturalne środowisko, wybijamy dla sportu ostatnie sztuki gatunków zwierząt, wieszając ich odcięte głowy na ścianach. To także niestety przewidzieli twórcy Powrotu do Przyszłości, ale znacznie częściej przeczytacie dzisiaj o deskolotce i płaskich telewizorach w salonie.

Reklama

ALMANAC - wszystkie wyniki sportowe w latach 1950-2000. Wystarczy tylko postawić na zwycięzce. Oparlibyście się pokusie, zaryzykowalibyście przyszłość? Źródło: Flickr/Mike Mozart

Pomimo jednak mojej całej sympatii do trylogii, moje serce raduje się jeszcze bardziej, gdy czytam wypowiedzi jej autorów, że póki oni żyją, nie powstanie żadna kontynuacja lub remake serii: „To się nie zdarzy, dopóki ja i Bob [współscenarzysta, przyp. red.] nie będziemy martwi. A potem, jestem pewien, że tego spróbują, chyba że nasze najlepsze wartości stawią temu opór. To znaczy, dla mnie, to jest skandal. Zwłaszcza że to dobry film. To jakby powiedzieć: zróbmy nowego Obywatela Kane'a. Kto zagra Kane'a? Co to za wariactwo, dlaczego ktokolwiek miałby to zrobić?" powiedział dla Telegraph Robert Zemeckis, mający z Bobem Gale'em pełne prawa do serii.

Trudno nie zgodzić się ze stanowiskiem reżysera, zwłaszcza jeżeli spojrzymy na permanentnie serwowane nam kolejne części dawnych hitów, rebooty i remaki:Terminator 5, Jurajski Park 4, Mad Max 4, nowe wersje przygód tych samych superbohaterów, remake'i Robocopa i Martwego Zła, a w przygotowaniu Blade Runner 2, Szklana Pułapka 6 i Rambo 5 - w czasach, gdy Hollywood przypomina węża zjadającego swój własny ogon, trylogia Zemeckisa to dzieło kompletne, niepotrzebujące kolejnego dopowiedzenia. Twórcy Powrotu do Przyszłości już wtedy śmiali się z tytułów, które z filmów zmieniały się w seriale — teraz możemy śmiać się z tego razem.



„Dzisiaj jest przyszłość" przewija mi się to hasło przed oczami od rana. Jutro ta przyszłość będzie przeszłością. I kiedy fani siódmej części Gwiezdnych Wojen przeskoczą 30 milionów wyświetleń nowego zwiastuna serii, której świetność może uda się odratować J.J. Abramsowi — ja odpalę sobie Powrót do Przyszłości, by raz jeszcze przeżyć przygody Marty'ego oraz doktora i znowu poczuć się, jak dziecko… jakbym cofnął się w czasie.

Szach mat Rebeliancie! Źródło: Flickr/brett jordan