Więźniowie z warsztatu samochodowego

FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Więźniowie z warsztatu samochodowego

Na ścianach warsztatu wiszą kalendarze, na których więźniowie skreślają mijające dni. Niby ich nie liczą, bo wtedy czas się dłuży. Każdy ma też swoje małe królestwo, teren zaznaczony kilkoma prywatnymi rzeczami

W Warszawie przy ulicy Rakowieckiej, za murami aresztu śledczego, od lat 60. funkcjonuje warsztat samochodowy. Podobno jeden z lepszych w mieście, rozsławiony pocztą pantoflową przez zadowolonych klientów.

Żeby dostać się do warsztatu, trzeba przejść podstawową kontrolę bezpieczeństwa i wyrzec się na chwilę swojej osobowości, oddając w depozyt dowód osobisty i telefon. Strażnik beznamiętnie pyta, czy przypadkiem nie mamy przy sobie narkotyków albo broni, obrzuca przelotnym spojrzeniem bagażnik i zaprasza do wjazdu za kolejną z dwóch bram, która oddziela Rakowiecką od samego warsztatu. Warsztatu, gdzie, pod czujnym okiem kamer i kilku strażników, o twój samochód dba zastęp chłopaków, którzy etat zdobyli razem z wyrokiem więzienia.

Reklama

Historia aresztu sięga początku XX wieku, jego mury gościły władze rosyjskie, niemieckie i polskie. Długo uznawane za jedno z najcięższych więzień w Polsce, było miejscem setek egzekucji, głównie podczas Powstania Warszawskiego. Osadzano w nim więźniów politycznych, studentów po protestach z Marca 68, a w latach 80. działaczy Solidarności. Od 1957 roku w areszcie prowadzona jest działalność resocjalizacyjna, w ramach której powstała między innymi stacja obsługi samochodów.

„Dla wielu więźniów jest to kontynuacja ich zawodowej ścieżki, nie tracą kontaktu z zawodem, uczą się nowych rzeczy, zarabiają pieniądze" – tłumaczy Piotr Hernik, kierownik oddziału. Bo praca tutaj nie odbywa się pro bono – za swoją minimalną krajową pracownicy mogą zaplanować zakupy w więziennej kantynie, kupić papierosy czy kawę (które nie mieszczą się w podstawowej wyprawce) albo odkładać na nowy start w życiu po odsiadce.

Nie każdy może liczyć na pracę w trakcie odbywania kary. To jest przywilej, który nie należy się każdemu, a na pewno nie odsiadującym wyroki za ciężkie przestępstwa. „Może jakieś zabójstwo przypadkowe by przeszło, ale na pewno nie z premedytacją. No i oczywiście przemytnicy: kontakt ze światem zewnętrznym mógłby być kuszący. Te decyzje są w gestii działu ochrony Służby Więziennej" – wyjaśnia kierownik. Jak tłumaczy nam jeden z pracujących tu więźniów, każdy z nich dostaje swoją „podgrupę". „Od tej podgrupy zależne są różne przywileje i swobody. Jak recydywa, to jest ciężej z pracą. Mniej więcej co pół roku odbywają się komisje kwalifikacyjne, podczas których wychowawca wydaje decyzję czy należy się możliwość pracy, czy nie".

Reklama

KU WOLNOŚCI. POLUB NASZ NOWY FANPAGE VICE POLSKA


Do warsztatu może ze swoim samochodem przyjechać każdy – o ile nie ma problemu z zostawieniem ukochanego auta pod opieką więźniów za grubymi murami aresztu (osobiście nie spotkałam się ze stacją obsługi samochodów lepiej strzeżoną niż ta). We wcześniejszych latach Rakowiecka obsługiwała samochody więziennictwa na całą Polskę, a ostatnimi czasy dbała o auta funkcjonariuszy Straży Miejskiej i Prokuratury. I te służbowe i prywatne. „Te samochody Służby Więziennej to się zna, bo stoją tu na co dzień" – mówi Darek, lakiernik, odbywający karę za jazdę pod wpływem alkoholu. Osadzeni zgodnie twierdzą, że nigdy nie wpadło im do głowy, żeby po złości poodkręcać śrubki dzielnicowemu, który wpadłby na przegląd ze swoją maszyną. Lubią swoją pracę, w końcu to jedna z ciekawszych opcji na ucieczkę od monotonii dni w zamkniętej celi, spędzanych na wpatrywaniu się w okno, rachunkach sumienia i odliczaniu dni do końca odsiadki.

W przeciwieństwie do świata poza murami, poniedziałku wyczekuje się tutaj z niecierpliwością. „Weekendy i święta to istny koszmar" – mówi Krzysiek, ponoć najlepszy mechanik w zakładzie. Urlop też trzeba obowiązkowo odebrać, nikomu nie należy się ekwiwalent pieniężny. „Wolne jest jak kara. Całe dnie spędzasz pod celą, w zamknięciu i odosobnieniu". Z Krzyśka bije tajemniczy spokój i nostalgia, trochę mroczna energia, wynikająca w widocznego zmęczenia. Do końca odsiadki zostały mu dwa miesiące, to jego drugi wyrok. „Nie miałem zamiaru tu wracać!" – tłumaczy. „Poprzedni wyrok był zawieszony, człowiek zaczął sobie układać życie na nowo, ale zdarzyła się głupota. Nie było pieniędzy, żeby należności spłacić".

Reklama

Ta „głupota" to podobno główna przyczyna trafienia do więzienia. Przynajmniej według chłopaków, których można spotkać na Rakowieckiej. „Kilka piw" przed podróżą powrotną do domu – dwa lata. „Poświadczenie nieprawdy" (piękny eufemizm na manipulacje przebiegiem samochodów, które pozwalało obejść unijne obostrzenia certyfikacyjne) – półtora roku. „Uniesienie się dumą", skutkujące samochodową szarżą zakończoną napaścią na funkcjonariusza – półtora roku (z kilkoma dodatkowymi miesiącami „w gratisie" za „plecak" – czyli zawieszone wyroki). „Nikt nie chce wracać do więzienia, ale to jest charakter… Gdybym ja tu trafił, jakbym po pijaku jechał czy coś, to może byłbym jakiś bardziej skruszony, no ale kurcze, cała wina była po mojej stronie, mogłem się zatrzymać, ale człowiek się honorem uniósł, to teraz trzeba cierpieć. Jestem z tym pogodzony" – mówi Patryk, blacharz-mechanik.

Na ścianach warsztatu wiszą kalendarze, na których więźniowie skreślają mijające dni. Niby ich nie liczą, bo wtedy czas się dłuży. Każdy z pracowników ma swoje małe królestwo, teren zaznaczony kilkoma prywatnymi rzeczami, zdjęcie bliskich, paczka papierosów i słoik kawy… „Pół dnia spędzone na pracy, powrót na oddział, krótki telefon, kolacja i dzień minął" – podsumowuje Tomek.

Na Rakowieckiej siedzi za kradzież, drugi raz. Wygląda mniej więcej tak, jak osoby, przy których uważniej pilnujemy torebki i łapiemy się za kieszenie. Zresztą Tomek sam mówi mi o podobnych doświadczeniach ze spacerów na wolności. Pod okiem ma wytatuowane łzy. „Tęsknota za wolnością" – wyjaśnia. „Wypełnione w środku oznaczają żałobę: podczas mojej pierwszej odsiadki zmarł mój ojciec". Zapytany, czy po pierwszym doświadczeniu nie myślał, że lepiej się powstrzymać przed kolejnymi kradzieżami tłumaczy: „Życie do tego zmusza. Nadarza się okazja i człowiek nad sobą nie zapanuje. Zawsze są potem myśli, że lepiej było tego nie robić". Wychodzi za kilka dni, ale w warsztacie chciałby zostać. „Ten warsztat to jedyna praca tutaj, do której chce się iść i jest co porobić – co chwilę co innego, nie tam latanie z miotłą po oddziale. Człowiek nie dziczeje".

Reklama

„Do aresztu nie są już przyjmowani nowi osadzeni. Jeszcze sami nie wiemy, jak to będzie wyglądało za chwilę" – tłumaczy kierownik. Do końca przyszłego roku mają zniknąć ostatni osadzeni, ma tu powstać Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. „Bez aresztu warsztat może stracić swój klimat, wszystkie procedury bezpieczeństwa mogą być wycofane – a niektórzy klienci liczą na to specyficzne doświadczenie".

Wyjeżdżamy. Strażnik oddaje telefony i zerka do bagażnika, chyba dla pewności, czy nie wywozimy któregoś z więźniów.