FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Udaj się na przejażdżkę ze mną - rucham się z jedzeniem

Wolałbym, żeby moja żona odkryła historię mojej przeglądarki internetowej niż ilość wizyt w McDonaldzie na billingu karty kredytowej.

Czasem udaje, że moje usta to ciasna, mokra cipka, a Big Mac albo kulka Ben & Jerry's Coffee Heath Bar Crunch to wielki, twardy kutas, którym rucham się jakbym był swoim osobistym gwałcicielem. Z tą różnicą, że mi się to podoba. Chodzi mi o to, że to obrzydliwe i nie w porządku co robię, ale totalnie przy tym dochodzę. Bóg, Natura, itd. krzyczą "nieee!", a ja "taaaak! Wejdź we mnie! Wejdź w moją zachłanną buzio-cipkę i spuść litry pysznego horroru w moje wnętrzności dopóty nie eksploduję pod autostradą jak martwy i nadęty porwany członek szkolnej drużyny siatkówki, który kiedyś był seksowny, ale uzależnił się od gówna i zrobiłby wszystko - WSZYSTKO - żeby je zdobyć, włączając w to rzeczy, za które mógłby zostać zamordowany i porzucony pod autostradą.

Reklama

Oto moje podejście do jedzenia. Chcę mieć je w sobie. To gówniane, niedobre również. Nie mówię tu o brokułach, chyba że pieczonych i pokrytych oliwą, solą i parmezanem. Mówię o amerykańskim drive-thru gównie, tym z filmów. Filmów, które pokazują jak szkodliwe jest to dla ciebie, Ziemi i przyszłości gatunku ludzkiego. O gównie, które znajduje się przy kasach; jedzeniu, które powoduje kaca tak samo jak kokaina i bourbon. Może mój stosunek do jedzenia wynika z tego, że jestem alkoholikiem trzeźwym od lat, ale moje okablowanie nadal skłania do uzależnień. A może jeśli żyjesz wystarczająco długo, by wyeksploatować wszystkie rzeczy, które zabijają szybko, zastępujesz je rzeczami, które zabijają powoli, np. pączki albo lody samochodowe. Lody samochodowe to po prostu lody, które ty (ja) jesz w swoim (moim) samochodzie. Nie robię tego częściej niż trzy razy w tygodniu. Pierdol się. Nie oceniaj. Nie wiesz z czym mam do czynienia na codzień! Nie jesteś moją matką! Ani moją żoną. A skoro nie jesteś moją żoną, chciałabyś mieć ze mną romans? Ale nie seksualny, raczej romans, który polega na tym, że spotykamy się potajemnie i jemy obrzydliwe, straszne, magiczne, jasnobrązowe  albo/i mocno przetworzone białe jedzenie, a potem zalewamy je colą. Jeśli w jakiś sposób możesz dostarczyć mi miskę, a najlepiej górę czystego wysokofruktozowego syropu kukurydzianego - wypiję go. Możemy robić to w jakiejś starej szopie, w lesie na obrzeżach miasta. Rodzaj jedzenia, który uprawiam naprawdę powinien odbywać się tylko na parkingach albo peryferyjnych uliczkach, gdzie mieszkają dobrzy ludzie. To powinien być akt pełen wstydu.

Trzymam słoik masła orzechowego w schowku na rękawiczki.

Wolałbym, żeby moja żona odkryła historię mojej przeglądarki internetowej niż ilość wizyt w McDonaldzie na billingu karty kredytowej.

Kiedyś musiałem zboczyć z drogi, żeby się zrzygać, bo zjadłem za dużo sera i ciasteczek na spotkaniu, gdzie były darmowe ser i ciasteczka. PO PROSTU TAM LEŻAŁY, NA WIERZCHU, NIESTRZEŻONE, KIEDY MY USIŁOWALIŚMY ROBIĆ INTERESY. Zjadłem ogromną ilość. Jedna kobieta na tym spotkaniu patrzyła na mnie z obrzydzeniem, które ja rezerwuję tylko dla rodziców, którzy biją swoje dzieci w sklepie.

Jeśli doprowadzę do odpowiedniego ciśnienia jedzeniowego w swoim brzuszku, czuję się przytulany, od środka. Jakbym sam siebie przytulał. Jest to nieudana podobizna czegoś, co może być uczuciem samozadowolenia. Obrzydliwe. I robię to ciągle. Piszę to za pomocą paluszka chlebowego.