FYI.

This story is over 5 years old.

Μodă

Wynaturzony kapitalizm Tygodnia Mody

Podział klasowy w tym biznesie jest generalnie dość ostro zarysowany, ale podczas Fashion Week bije po oczach
Mike Abu
tekst Mike Abu

Autor tekstu z Paris Hilton

Po pierwsze i najważniejsze, pojęcie „fashion week” [tydzień mody] jest dość mylnym pojęciem. Tak naprawdę powinniśmy używać terminu „fashion month” [miesiąc mody]. Tydzień mody toczy się pomiędzy Nowym Jorkiem, Londynem, Paryżem a Mediolanem przez miesiąc, a że ma miejsce dwa razy do roku, tydzień mody to właściwie dwumiesięczne poruszenie.

Kolekcje, które mają swój debiut w danym czasie, przeznaczone są na rok następny, dzięki czemu zanim nastanie na nie sezon już zdążą się przedawnić. Ten system funkcjonuje w tak magiczny sposób, że aż zaczynasz się zastanawiać, czy nie powstał zupełnie przypadkiem.  Jakkolwiek nie starasz się nadążyć, zawsze jesteś w niedoczasie i nigdy nie uda ci się zauważyć wszystkiego, nawet przy totalnej koncentracji.

Reklama

Ciężko jest określić, ile pieniędzy ostatecznie ładuje się w fashion week, ale opierając się na tym, co do tej pory widziałem, oscyluje to mniej więcej w okolicy kwadryliona dolarów. Stawka jest wysoka. Jeśli uda Ci się zaprojektować odpowiednią sukienkę, którą odpowiednia gwiazda założy na odpowiednią okazję, to można powiedzieć, że złapałeś Pana Boga za nogi. Jeśli powiedzie ci się naprawdę dobrze, „Entertainment Weekly” zapyta „Who wore it better?” [„Kto lepiej w tym wygląda?”]. Styliści wystylizują, modelki przypozują, gapie zgapią, część tylko żeby popatrzeć, inni rozpowszechnią. A wszystko to okraszone chętnie rozrzucanymi banknotami niczym konfetti na przaśnej paradzie.

Jeśli powalisz tłumy, to bezdyskusyjnie, jak ci się nie uda, jesteś stracony.  Pomyśl o tych wszystkich firmach, które odcinają kupony od tych modowych wydarzeń. Miesięcznik „Vogue” ma objętość dwa razy większą niż zwykle tylko z powodu zamieszczania relacji z pokazów i korowodu reklam kosmetyków, marek modowych i sponsorów wszelkiej maści napędzających własny rozgłos. Kawiarnie, kluby, domy handlowe, restauracje… To tak, jakby co roku w lutym i we wrześniu cały Manhattan był gospodarzem gali Super Bowl. Tydzień Mody zbiera plony dla modowego światka. Szkoda, bo jest to społeczność, której i bez tego niczego nie brakuje.

Powiązani sponsorzy wykładają pieniądze, żeby ich nazwy kojarzyły się z wydarzeniami, które ostatecznie wygenerują dla nich jak największy zysk. Oczywiście, nikt nie daje gwarancji, że wszystko wypali. W zeszłym roku byłem na kilku pokazach sponsorowanych przez Walgreens [sklep internetowy oferujący witaminy, suplementy diety itp.] . Walgreens? Mało co może kojarzyć się z „wysoką modą” w mniejszym stopniu. Niby nie miało to sensu, ale jednak marka pojawiła się przy pokazach, prowadząc degustację swoich nowych owocowych przysmaków jogurtowych. Raczyliście się takim ostatnio? No właśnie – ja też nie.

Reklama

Projektantom też nikt nie gwarantuje sukcesu finansowego spowodowanego uczestnictwem w tej imprezie. Wykładają znaczną sumę własnych pieniędzy w prezentacje i pokazy, z nadzieją, że znajdą zainteresowanych nią kupców. Dla mniejszych projektantów może to być moment przełomowy albo koniec kariery. Taki Michael Kors na przykład, może pozwolić sobie na wyłożenie ponad 500 tys. dol. na kilkunastominutowy pokaz, z tym że w przeciwieństwie do większości swoich kolegów po fachu, jego marka budzi zainteresowanie na Wall Street. On jest ustawiony. Mniejsi projektanci często ładują ostatnie grosze, żeby dopiąć swoje pokazy. Muszą na własną rękę ogarnąć studio, modelki, stylistów i całą resztę – wszystko to bez obietnicy, że zyskają chodźby najmniejszą wzmiankę o swojej kolekcji w prasie. Oczywiście nawet jeśli wzbudzą jakieś zainteresowanie, niekoniecznie musi się to odbić w sprzedaży. Tydzień Mody działa trochę niczym upiększona wersja rosyjskiej ruletki, gdzie wygranym może czuć się ten, kto przetrwał.

Wiadomo, debiutanci nie mają innego wyjścia jak tylko wejść w te grę akceptując obowiązujące zasady. Ostentacyjne podejście czysto konsumpcyjne jest jak najbardziej oczekiwane. Na tym ta gra polega. Nikt nie potraktuje cię poważnie, jeśli wyjdziesz na skromnego. Generalnie rzecz biorąc Nowojorski Tydzień Mody to wcale nie takie rentowne przedsięwzięcie. Sponsorzy, projektanci, wszelkie miejscówki – praktycznie wszyscy wykorzystują Fashion Week jako zagrywkę marketingową, reklamę pochłaniającą miliony dolarów tylko po to, by ich nazwa była kojarzona z eventem.

Reklama

Jak mówi przysłowie „pieniądz rodzi pieniądz”. Nie ma wyjścia – pieniądze muszą być w obrocie podczas Fashion Week – tutaj nie ma nic bardziej szykownego, niż ostentacyjne szastanie kasą.

Jak wszędzie, tak i w świecie mody mamy do czynienia z konkretną hierarchią, której nie da się uniknąć. Podział klasowy w tym biznesie jest generalnie dość ostro zarysowany, ale podczas Fashion Week bije po oczach. Twój status podlega ciągłej obserwacji. Z jednej strony mamy ludzi, którzy non stop pracują nad tym, żeby wszystko było dopięte na czas. Są oni rzadko, o ile w ogóle, zapraszani na szalone imprezy wydawanie na cześć tego, co udało im się doprowadzić do skutku. Na drugą szalę ładuje się towarzystwo wzajemnej adoracji i ważne osobistości, którzy zasadniczo nie zajmują się niczym innym oprócz „bywania”. Wiadomo, dla tych, których na wszystko stać – wszystko jest za darmo.

Modowa elita nie ma do roboty nic poza pojawieniem się w odpowiednim miejscu i zapozowaniem do zdjęcia. Tak naprawdę uczestniczenie w ekskluzywnych eventach powinno być opodatkowane, ale nawet w takim wypadku jak już ktoś się zdecyduje w to angażować, to raczej mu się to opłaci. Ciężko będzie to zrozumieć ekipie sprzątającej po nocny harcach. Oczywiście ci ostatni nie robią nic wartego uwagi, nie to, co tłum obarczony obowiązkiem popijania darmowych drinków w swoich odświętnych kreacjach. To zajęcie jest odzwierciedleniem ich pozycji. Ludzie nie brukający się konkretnym zajęciem, znaczą najwięcej. Jeśli możesz sobie pozwolić na nie robienie niczego poza trwaniem z wyuczonym uśmiechem (jak moja koleżanka Paris), to jesteś KIMŚ.

Reklama

Najbardziej popularni celebryci prezentują  najwyższy poziom bywania. To niemal szlachta. Status należy im się niezależnie od osiągnięć, lub ich braku, w jakiejkolwiek dziedzinie artystycznej. Oni są ponad wszystkimi. Oto ich wielmożność na obcasach,  nowa fala, w której ślady idą mniej istotne fale wtórne.

Dalej mamy do czynienia z przedstawicielami klasy niższej (podporządkowaną klasie wyższej), którzy trudnią się takimi zajęciami jak stylizacja, fotografia itp., ale nie są oni w najmniejszym stopniu tak zamożni jak klasa wyższa.

Mógłbym tak się rozwijać na temat ludzi odpowiedzialnych za kreowanie i destrukcję, ale w zasadzie nie ma po co. Pozwolę sobie ująć to w ten sposób – praca fizyczna jest oczywistą oznaką niższości. Tacy ludzie nie mają znaczenia, no, chyba że uda im się nawalić.

Aby wszystko miało jeszcze dziwaczniejszy wydźwięk, w systemie tym pojawia się osobliwy twór, który zrodził się z przedstawicieli zamożnych, acz zrównywanych z błotem – stażyści. Ci niewolnicy w przedstawicielstwie dość nieznacznym podczas Tygodnia Mody znaczą tyle, co pan obsługujący windę, albo i mniej.

Miałem wątpliwą przyjemność przesiedzieć spotkanie ze stażystami dla jednej z modowych „grubych ryb” i na własne oczy widziałem pomieszczenie wypełnione 18-latkami podjaranymi możliwością pracy za darmo. Nie wiedzieć czemu, jakoś nie miałem wrażenia, żeby ci ludzie z tym samym entuzjazmem mieliby zgłosić się do wolontariatu w Banku Żywności czy czymś takim. Byli zauroczeni modą, a wykonanie najbardziej służebnych  zajęć dawało im poczucie uczestnictwa w czymś przerastającym ich mniemanie o nich samych. Mieli wyobrażenie, że będą częścią czegoś istotnego, a może nawet kiedyś zostaną odkryci przez kogoś znanego. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że prawdopodobnie pozostaną niezauważeni przez nikogo, za wyjątkiem osób o wyjątkowo nieznośnym charakterze.

Reklama

„Nie zawracam sobie nawet głowy zapamiętywaniem ich imion” - usłyszałem od jednego z producentów. „Rzucam tylko „stażysta!”, a jeśli nie sprostają zadaniu, zwalniam ich”.

Oczywiście „zatrudnianie” stażystów nie jest czymś wyjątkowym, co wiąże się jedynie z Fashion Week. Wykorzystywanie ludzi jest najczystszą formą kapitalizmu – po co płacić, jeżyli można załatwić to za darmo? To nowa forma ekonomicznego niewolnictwa.

Rok temu brałem udział w szalonym przedsięwzięciu, którym był pokaz Kanye Westa w Paryżu. Otoczony gwiazdami, które nie wykazywały najmniejszego zainteresowania jakąkolwiek rozmową ze mną, nie miałem nic lepszego do roboty, niż zerowanie darmowych drinków i przyglądanie się kompozycjom kwiatowym. Dwie z nich wyjątkowo do mnie przemówiły: puchate kulki bawełny wetknięte w styropianową kulę (w skrócie bawełniana kula) i łodyga bawełny zatknięta w rabatę. Obie uważam za prowokacyjne i politycznie uwikłane. Oczyma wyobraźni widzę Kanye (czy kogo tam, odpowiedzialnego za jego decyzje) wpadającego na pomysł ustawienia tam tych roślin jako chwytającą za serce deklarację, mającą uświadomić wszystkim gościom, że jeszcze nie tak dawno czarnoskórzy byli wykluczeni z partycypacji w elitarnym światku modowym. To był poważny komunikat, który naprawdę doceniam. Tylko jedna rzecz mi w tym wszystkim przeszkadzała. Teksty piosenek Kanye, to, co on sobą reprezentuje- splendor, kasa i cały ten syf – tak naprawdę wspiera istnienie ekonomicznego poddaństwa. Gdzie w tym wszystkim sens? Gdzie się podział Chuck D, kiedy go potrzebujesz?

Reklama

Jak już wspomniałem, nie ma nic bardziej szykownego, niż ostentacyjne szastanie kasą.

Był sobie taki francuski filozof, Jean Baudrillard, który twierdził, że wszelkie znaczenia nabierają sensu w zależności od punktu odniesienia. Na przykład, jesteś dobry w grze w koszykówkę tylko w porównaniu do kogoś, kto grać nie umie. Baudrillard bardzo zagłębiał się w kwestie znaków i znaczeń. Można sobie to wyjaśnić przyrównując to do świateł ulicznych. Kiedy podjeżdżasz do skrzyżowania, wiadomo, że czerwone oznacza stop, zielone pozwala ruszyć, a żółte przyśpiesz, albo czas się zatrzymać. Światła są w różnych kolorach, ale te kolory nabierają znaczenia w odniesieniu do systemu, który znamy. To wszystko jest częścią umownego rozumienia ustalonych znaków. Ludzie kochają porządek. Dlatego tak łatwo nam jest generalizować . Generalizowanie ułatwia życie. A kiedy zdarza nam się mieć do czynienia z koleją rzeczy, która nie do końca jest dla nas oczywista, przydaje się ten przysłowiowy przewodnik, który ułatwi odnalezienie się w sytuacji. Tak jak sygnalizacja świetlna czy dress code.

To, co nosimy, to sygnał dla otoczenia. Przykuwające uwagę tatuaże określają cię w pewien sposób, tak samo jak torebka Dolce&Gabbana przewieszona przez ramię. Kombinacja tych dwóch to coś, czego jeszcze nie widziałem. Ale myślę, że znaczyłoby tyle co „sprzedałem się”.

Był sobie jeszcze jeden koleżka, amerykański ekonomista Thorstein Veblen, który doszukiwał się rozwiązania tej kwestii od strony sticte ekonomicznej. W swojej książce „Teoria klasy próżniaczej”, Veblen podsumowuje większość interakcji społecznych terminem „rażących porównań”. Bez zbędnego zagłębiania się w szczegóły, znaczy to tyle, że ludzie patrzą na siebie przez pryzmat porównania do reszty świata: czy to jest lepsze w porównaniu z moją osobą, czy gorsze?

Reklama

W społeczeństwie, gdzie wartość określana jest na podstawach czysto ekonomicznych, takie porównania wyraża się w kwotach pieniędzy. Posiadanie możliwości prowadzenia  rozrzutnego trybu życia, bez przykładania większej wagi do wydatków, oznacza, że radzisz sobie lepiej, niż osoba, która ma trudności z uzbieraniem na czynsz. Nie wystarczy tylko posiadanie pieniędzy samo w sobie. Jeśli demonstracyjnie nie wydajesz ich na lewo i prawo, jak ktokolwiek zauważy, że tak świetnie ci się powodzi? Tym samym, jeśli tyrasz na dwóch etatach, żeby kupić sobie wymarzoną parę designerskich jeansów, jesteś na lepszej pozycji, niż jakbyś nosił ciuchy z GAPa. Cytując za Josephem Merrickiem, znanym jako człowiek-słoń, „tu chodzi tylko o wygląd”.

Ciuchy są wyrazem naszej tożsamości, zauważalnej na pierwszy rzut oka. Niedrogie rzeczy są postrzegane jako taniocha, niezależnie od swojej trwałości, podczas gdy drogie ubrania z założenia uznawane są za lepsze, nawet jeśli nie grzeszą jakością. Podróbki mogą wyglądać i służyć niczym oryginały, ale dopóki wiadomo, że są „nieprawdziwe”, ich estetyczna i rynkowa wartość pikuje w dół. Koszulka od Alexandra Wanga jest warta swojej ceny tylko, jeżeli Alexander Wang pod nią się podpisze. To nic, że kopia jest identyczna – kopia to nadal tylko kopia.

A jeśli o autentyczności mowa, niesamowite, jak wzrasta znaczenie projektanta, który własnoręcznie doszywa metki do swoich ubrań. Mniemam, że wynika to z tego, że taki tryb masowego wytwarzania jest z natury rzeczy gorszy. Można by zaryzykować tezę, że projektowanie wyszukanych ubrań nabiera na znaczeniu z racji tego, że prawdziwy projektant artysta zasługuje na wszelkie przywileje i specjalne traktowanie. W końcu po coś ukończyli Parsons. Na szczęście nikt niczego nie musi usprawiedliwiać podczas Fashion Week. Geniusz artystyczny projektantów jest jedyną kwestią godną uznania w oczach klasy arystokratycznej, a przywoływanie tematu wyrobnictwa masowego jest raczej nikomu do niczego niepotrzebne.

Jeśli kiedykolwiek miałbym organizować swój pokaz mody, dokładnie wiem, co bym zrobił. Zorganizowałbym prezentację nie na wybiegu, tylko w hali wypełnionej manekinami ubranymi w moją kolekcję znoszonych t-shirtów. Znalazłoby się tam też miejsce dla czterdziestu starszych pań, rozmaitego pochodzenia, które wyszywałyby repliki rzeczonych t-shirtów na przestarzałych maszynach do szycia. Nie zwracałyby niczyjej uwagi, wyszywały by te t-shirty jeden za drugim, i widać byłoby po nich piekielne zmęczenie tą robotą. Na wejściu do pomieszczenia postawiłbym wielkiego, grubego, zaniedbanego kolesia w prążkowanym garniturze, podśmiewającego się pod nosem, nieustająco podliczającego stosy studolarówek i kopcącego cygaro. No właśnie, musiałbym się też upewnić, że w tym pomieszczeniu można palić.

Wyobrażam sobie jaki niesamowity dyskomfort odczuwaliby goście. Co śmieszniejsze, zapewne odebraliby całą tę farsę jako awangardową i ciekawą. Już to widzę: „Projektant Mike Abu zatrząsł Nowojorskim Tygodniem Mody swoją konceptualną modulacją”

Tak, świat kocha skurczybyków.

PS. Prawdę mówiąc, nie każdy, kto przejmuje się wydarzeniami tygodnia mody zdaje sobie sprawę na czym on w rzeczywistości polega. Jest sporo ludzi w każdej z klas, którzy są totalnie zaangażowani w tę zabawę. Sam nawiązałem wiele bliskich znajomości poprzez modowy biznes i wcale nie żałuje pisania po wielokroć mało znaczących artykułów odnośnie mody. Co nie zmienia faktu, że cała ta szopka jest po prostu głupia.

NOWOJORSKI TYDZIEŃ MODY: DZIEŃ PIERWSZY

NOWOJORSKI TYDZIEŃ MODY: DZIEŃ DRUGI