FYI.

This story is over 5 years old.

Recenzje

Nagrobki - Stan prac

Nagrobkom udało się zwinąć absolutnie wszystko co trzeba. I nie tyle nie przesadzić, ale przesadzić tak hardcore'owo, że właściwie na każdą próbę krytyki z powodzeniem mogą puścić żółtą, albo brązową strużkę.

Robić no wave w Polsce u progu 2016 roku, to zajęcie kompletnie z du*y. Ani to komercyjnie uzasadnione, ani jako dowcip nie wychodzi poza hermetyczną wkrętę dla zorientowanych (czyt. wkręconych). Jest jednak w nowej płycie Nagrobków coś podskórnie urzekającego. I jest to prawdziwy, niczym nieskrępowany nihilizm i dezynwoltura.

Grać panowie Adam Witkowski (perkusja, gitara, wokal) i Maciek Salamon (gitara, głos) nieszczególnie umieją, bo nie muzycznych akademii parkiety wcześniej szlifowali. Udział na płycie Mikołaja Trzaski, Ola Walickiego i Tomasza Ziętka tylko pogłębia wrażenie ogólnego WTF. Numery zupełnie celowo i świadomie brzmią, jakby pisano je cyrklem na zakrwawionym, brudnym kolanie, a teksty są tak obrzydliwe, jak duszek Kacper przyjazny i sympatyczny. Wszystko tu jest za bardzo. Wszystko tu jest z definicji paskudne.

Nie wiem, czy to moja projekcja, efekt działania polskich tekstów, wokalu, ale nad wszystkim unosi się jakiś jarociński poniekąd duch polskiego falowego punka, czasem wręcz ocierając się o jakieś wcześne Kaziki. Nie jest to jednak po prostu retro dowcip wycyzelowany na CKOD, tylko shit z dziesięć razy mocniejszy, bo kiedy forma przesuwa się w kierunku ambientowo-noise'owych eksploracji, jak na przykład w "Na śmierć zapomniałem", robi się mało dowcipnie, a najbliższe skojarzenie, jakie człowieka trafia, to produkcje z szeroko pojętego zakresu suicidal/depressibe black metalu. Skojarzeniu temu wtóruje to, ile czasu i uwagi Nagrobki (nazwa przecież zobowiązuje) poświęcają śmierci. To już nie klimat wanitatywny, czy turpistyczny, to już epatowanie zdychaniem na poziomie wręcz pornograficznym. Coś jak w klasycznym filmie "Thrust in Me" Nicka Zedda, gdzie główny bohater widząc w wannie swoją martwą partnerkę (chwilę po tym, jak podtarł się stroną wyrwaną z biblii), postanawia odbyć z nią stosunek oralny. A że całe to plugastwo ma też kontekst wybitnie błyskotliwy przekonuje choćby "Dla Grzesia" z pożyczonym wiadomo skąd cytatem "I ty, tylko ty, będziesz moją damą", odnoszącym się - tu nie ma zaskoczenia - do śmierci. Kiedy natomiast odwołanie do Grechuty prowadzi do nieskrępowanego niczym noise-jazzu łamanego na rytualne bieda-black-metalowe inkantacje, to już prawdziwe bogactwo. Przy czym cała ta lołfajowa degrengolada ma w sobie przebojowość godną - nie przymierzając - The Cramps. Dwa odsłuchy i można śpiewać wszystkie refreny nienawistnie patrząc w oczy mijanym przechodniom, depcząc po kałużach żeby ochlapać stare baby i kopiąc dziadom oraz inwalidom po laskach i kulasach.

Po raz kolejny sprawdza się tu stara prawda, że im mniej człowiek umoczony w profesjonalizm, tym czasem lepiej, bo nie widzę na polskiej scenie muzycznej innego projektu, który z taką łatwością pozamiatałby na szufelkę wszystko, co obecnie modne w światowej ekstremie i pieprznął tym słuchaczowi w twarz. Niby wszystko tu proste, że aż zęby bolą, ale Nagrobkom udało się zwinąć absolutnie wszystko co trzeba. I nie tyle nie przesadzić, ale przesadzić tak hardcore'owo, że właściwie na każdą próbę krytyki z powodzeniem mogą puścić żółtą, albo brązową strużkę. Nie chcę tu wsadzać komunałów, że to trochę droga, którą pięćdziesiąt lat temu poszli Velveci, bo jasne, że byłoby to przestrzelone, jak walenie do gołębia z bazooki, ale faktem jest, że nie wymyślając niczego nowego, Nagrobki wymyślili się w taki sposób, że jest to zdecydowanie jedna z najlepszych polskich pozycji końcówki zeszłego roku i przelot tak sugestywny, że w człowieku budzą się wszelkie możliwe pokłady sadomasochizmu, ale i wyjątkowo nerwowy… chichot. Bardzo dobre. Według mnie lektura absolutnie obowiązkowa. Acz przy zakupie sprzedawca winien wymagać aktualnych testów psychologicznych oraz karty szczepień.