Creepy Teepee, czeski festiwal bez wianków

FYI.

This story is over 5 years old.

festiwale

Creepy Teepee, czeski festiwal bez wianków

To najmniejszy, najdziwniejszy i najfajniejszy festiwal w Europie Środkowej

Na Creepy Teepee najłatwiej dotrzeć pociągiem z Pragi. Stare składy co godzinę wyjeżdżają w kierunku sennej i malowniczo położonej Kutnej Hory. Wokół rozciągają się pola ze słowiańskimi, falującymi łanami zboża, pośród nich, w lasach poukrywane są urocze jeziorka i domki drobnomieszczańskich Czechów. Kutna Hora znana jest również z Kaplicy Czaszek – XVIII-wiecznego kościoła, w którym „półociemniały mnich" ułożył obłąkańcze konstrukcje i ornamenty z przeszło 40 tysięcy ludzkich szczątek. Wstęp 90 koron, wart każdej ceny.

Reklama

Ale te przyrodniczo-architektoniczne atrakcje były tylko dodatkiem to prawdziwego celu naszej podróży – Creepy Teepee, najmniejszego, najdziwniejszego i najfajniejszego festiwalu w Europie Środkowej. Teren festiwalu znajduje się mniej więcej w centrum Kutnej, na parkingowo-postindustrialnej przestrzeni, którą praskim organizatorom wynajmuje niesamowicie brzuchaty Polak.

Na wejściu próbujemy znaleźć nasze nazwiska (akredytacja z VICE) na stosie zapisanych karteluszek, bezskutecznie. W końcu zniecierpliwiona organizatorka rzuca w naszą stronę plikiem opasek z napisem „Artist". Zresztą opaski nie mają znaczenia, nikt tu nie robi identyfikatorów dla prasy, nie ma barierek przed sceną, nie ma ochroniarzy, a jedyna gaśnica, jaką widziałam, leżała na środku parkietu. Tyle z zasad BHP, organizacji imprez masowych, czy temu podobnych wymysłów. Creepy Teepee to festiwal, który wyciągnął przysłowiowy „kij z dupy". Time table jest rozpisany kredą na tablicy. Im bliżej wieczora tym więcej na nim poprawek, wytarć i strzałek. Także trafiając na koncert w 90% przypadków nie wiesz kto gra. Zresztą o to chodzi.

Hasło festiwalu to „World Wide Weird" – weź się, człowieku, zdziw, daj zaskoczyć, znudzić, zaszokować. To wydarzenie muzyczne polegające na zupełnie innym zestawie emocji, niż gwarantują większe i mniejsze polskie festiwale, gdzie jest nazwisko, jest „japa", są hity, wszyscy je znają, wszyscy je odśpiewają, a potem się rozchodzą. Creepy Teepee to przy tym undegroundowe piekiełko: żadnych laserów, żadnych wizualizacji, nie uświadczysz tu „sceny" Bacardi czy Red Bulla, nie zaczepi cię hostessa Marlboro.

Reklama

Pierwszy stand na wejściu ma napis „Still Not Loving Capitalism". Strefa gastro-piwna? Jeden czarny namiot z napisem PIVO, jedna buda z frytkami, jedna z wege żarciem, lody i bar z mocnym alko. Cała creepowa gawiedź to przegląd miejskich plemion i ich stylówek. Prażanie ubrani na czarno, Amerykanie na biało. Sporo sportowych akcentów, słowiańskie adidasy i berlińskie plecaczki. Internetowy tłumek i internetowa muzyka: ABRA była słodka i trochę naiwna, Babyfather śpiewał z wielkiej chmury dymiarkowego dymu, Damian Dubrovnik dał po kablach, Abyss X była wściekłą internetową Diamandą Galas, a Bala Club rozniosło całe towarzystwo jersey clubową padaczką. Zresztą to tylko ułamek z tego co widzieliśmy. Jedźcie w następnym roku i sami się przekonajcie. Zdziwcie się w końcu czymś.